sobota, 1 grudnia 2012

Dwa opisy stworzenia Ewy


W dyskusjach u s. Małgorzaty Józef przypominał, że są dwa opisy stworzenia Ewy – i to zupełnie inne. A oto one w tłumaczeniu Artura Sandauera:

Rdz 1
26. I rzekł Pan: “Uczyńmy człowieka na obraz i podobieństwo nasze, a niech włada rybą morską, ptactwem niebieskim, bydłem, całą ziemią i płazem, co po ziemi pełza”.
27. Swe własne dał mu podobieństwo, Na Pańskie stworzył podobieństwo, na męstwo dzieląc i na żeństwo.
(przekład dosłowny: “I stworzył Pan człowieka na swoje podobieństwo, na podobieństwo Pana stworzył go, jako mężczyznę i kobietę stworzył ich”)
28. I pobłogosławił im Pan i powiedział im Pan: “Płódźcie się a mnóżcie, napełniajcie ziemię, a zdobywajcie ją, panujcie rybie morskiej, ptakom niebieskim i wszelkiemu zwierzęciu, co po ziemi pełza”.

Zwracam uwagę na to, iż tego stworzenia dokonał Pan – a więc Elohim. Ten opis pochodzi od Kapłana!

Drugi opis, o którym wspominał Józef, został zapisany w drugim rozdziale – Rdz 2
7. I ulepił Pan Bóg Adama z prochu ziemnego i tchnął mu w nozdrza dech żywota i stał się Adam duszą żywą.
...
18. I rzekł Pan Bóg: “Niedobrze, by Adam był sam, więc dam mu pomoc wzajemną”.
19. I ulepił Pan Bóg z ziemi wszelkie zwierzę polne i wszelakie ptactwo niebieskie i przywiódł je przed Adama, by zobaczyć jak je nazwie, i jakkolwiek nazwał Adam istotę żywą, takie było jej imię.
20. I ponadawał Adam imiona wszelkim bydlętom, ptakom niebieskim i zwierzętom polnym. Ale dla Adama nie znalazła się pomoc wzajemna.
21. I zmorzył Pan Bóg Adama snem, że zdrzemnął się. Więc wyjął jedno z jego żeber, a miejsce po nim wypełnił ciałem.
22. I ukształtował Pan Bóg żebro, które był wyjął Adamowi, w niewiastę i przywiódł ją przed Adama.
23. I rzekł Adam: “Z mojej to kości kość jej cała, / A ciało jej z mojego ciała. / Mężycą ona się nazowie, / Iże wyjęta jest mężowi”.
24. Dlatego opuści mąż ojca i matkę, a lgnąć będzie do żony i jednym ciałem będą. 
25. Byli zaś oboje nadzy, a sromu nie znali.

Tu Stworzycielem nie jest Pan (Elohim), lecz Pan Bóg (Jahweh) – a więc autorem tego tekstu jest tzw. Jahwista, a sam tekst, choć umieszczony w drugim rozdziale, tak na prawdę jest tekstem starszym (i to o 400 lat) od tego z rozdziału pierwszego. 

Jakie są podstawowe różnice między nimi?

Nade wszystko w opisie Kapłana cały proces stworzenia (cały – nie tylko stworzenia człowieka) odbywa się na zasadzie I rzekł Pan (i tu był opis co ma się stać) i to się stawało. Tymczasem w opisie Jahwisty owszem jest I rzekł Pan Bóg, ale również I ulepił Pan Bóg, I ukształtował Pan Bóg żebro, a nawet I zmorzył Pan Bóg Adama snem... A więc u Kapłana Boże Słowo po prostu się staje, ale Jahwista gdyby czytał taki opis, nic by z niego nie zrozumiał – dla niego taki opis byłby wręcz niedorzeczny! Przecież na świecie nic się nie dzieje tak, by wystarczyło pomyśleć, a to by się samo stawało; trzeba ulepić, ukształtować, a nawet trzeba zadbać o jakąś formę narkozy, by spokojnie można było wyjąć jedno z żeber... – dlatego jego opis był taki szczegółowy. Jahwista opisując stworzenie świata, cały opis przykroił do swoich wyobrażeń – dobrze wiedział, że to Bóg stworzył świat i wiedział, co się składało na to stworzenie i to wszystko starał się opisać najdokładniej, jak tylko potrafił. 
Z dzisiejszego puntu widzenia ten opis jest fałszywy – jednak trzeba pamiętać, ile wieków trwało, zanim dorośliśmy do takich stwierdzeń! Jahwista pisał najuczciwiej, jak tylko umiał! I jeśli ktoś się na to oburza, to zwrócę uwagę, że ten problem istnieje do dziś. No bo jeśli np. ktoś stara się opisać, czym jest Trójca Święta, to przecież jego opis (przy pełnej świadomości wymagań uczciwości opisu), również dziś jest przycinaniem opisu do możliwości własnych wyobrażeń. Czy w tej sytuacji Bóg miałby rezygnować z takich opisów? Przecież Jemu zależy na tym, byśmy jak najwięcej rozumieli! Takie opisy, które dają jedynie jakiś przedsmak zrozumienia, też są nam potrzebne i umacniają naszą wiarę.
Dokładnie tak samo było z tym pierwszym (chronologicznie) opisem stworzenia świata – na tym opisie karmiła się wiara wielu pokoleń Żydów! Na opis Kapłana było jeszcze za wcześnie. 

Po 400 latach pojawił się nowy opis, ale proszę zwrócić uwagę, że ten, komu Pan powierzył redakcję Księgi Rodzaju (po kolejnych 100 latach), nie usunął tego starszego opisu – Bóg chciał, by tkwił on w tym, co jest przekazywane w kanonie wiary z pokolenia na pokolenie. Rodzi się więc pytanie, dlaczego? 

Po pierwsze dziś już wiemy, że sam opis został okrojony do wyobrażeń Jahwisty, a więc wiemy, że nie trzeba całego opisu traktować dosłownie.
Po drugie możemy się domyślać, że ten opis nie traktowany dosłownie, zawiera jednak prawdę!
Na co konkretnie powinniśmy zwrócić uwagę w tym opisie? – ano na to, że wg tego opisu kobieta nie została stworzona w opozycji do mężczyzny – to, że mają stanowić pomoc wzajemną w tym krótkim opisie jest powtórzone nawet dwa razy! Mało – mamy ten  tekst wypowiedziany przez Adama Z mojej to kości kość jej cała, / A ciało jej z mojego ciała. Tu oczywiście nie chodzi o to, kto z kogo, lecz o to, że to ta sama krew i to samo ciało! A na koniec, by już rozwiać wszelkie wątpliwości mamy to zdanie Dlatego opuści mąż ojca i matkę, a lgnąć będzie do żony i jednym ciałem będą.
Tu jeszcze nie pada słowo miłość (na to słowo w X w. p.n.e. było jeszcze za wcześnie), ale przecież dziś potrafimy już to zauważyć, że w tym najstarszym opisie stworzenia świata, zapisany został sens tego stworzenia – cała ziemia i wszystko na niej zostało poddane człowiekowi, a sam człowiek został stworzony do miłości!

Okazuje się zatem, że Bogu zupełnie nie przeszkadzało to, że dla Jahwisty opisanie świata stanowiło zbyt wielkie wyzwanie – Bóg potrafił wykorzystać te ograniczenia Jahwisty, by ten opis nie był samym tylko opisem, lecz by zawierał w sobie sens stworzenia świata! (trzeba tylko nauczyć się czytać Pismo Święte)

niedziela, 25 listopada 2012

Bóg, Szatan, Mesjasz i ...?


Jedną z ważniejszych lektur w moim życiu był Bóg, Szatan, Mesjasz i ...? Artura Sandauera. A było to jeszcze przed moim nawróceniem. Nie miałem nawet tego świadomości, ale w tym roku minęło 35 lat od tej lektury. 
Dlaczego ta lektura była tak ważna?
Bo ta książka to tłumaczenie Księgi Rodzaju, jakiego dokonał sam Artur Sandauer – on Żyd doskonale władający hebrajskim, a zarazem wielki polonista ze wspaniałym wyczuciem języka polskiego, podjął się tego zadania. Nigdy nie miałem najmniejszych wątpliwości, że jest to najdoskonalsze tłumaczenia Księgi Rodzaju, jakie mamy. Tyle pamiętałem.

Nie pamiętałem już i dopiero teraz ponownie to odkryłem, że książka zawiera również studium samego tekstu Księgi Rodzaju – Artur Sandauer wychodzi od autorów Księgi i w oparciu o to, próbuje dociekać, jaka mogła być jej pierwotna treść.
Zasadniczo bowiem było dwóch autorów – jeden zwany Jahwistą, który żył w X w. p.n.e w Kanaan, drugi zwany Kapłanem żył 400 lat później już w niewoli babilońskiej. W V w. p.n.e ktoś dokonał kompilacji obu źródeł w jedno. Poszczególne fragmenty łatwo jest od siebie odróżnić po używanym terminie – Jahweh w pierwszym przypadku, a Elohim w drugim. Niestety to połączenie dwóch tekstów w wielu miejscach prowadzi to do wyraźnej niekonsekwencji. Przykładowo wg Jahwisty potop trwał 40 dni, a wg Kapłana 1 rok - i takich niekonsekwencji jest całe multum. Nie chcę tego bardziej rozwijać, ale proszę zrozumieć, że podwójne opisy, jakie w Księdze Rodzaju się pojawiają, a w szczególności pewne rozbieżności w tych opisach, płyną właśnie z tego faktu, że Księga Rodzaju ma dwóch autorów. 
To nie tylko 400 lat dzieliło oba te opisy – dzieliło również to, kim były osoby, które to opisywały – Jahwista, to prosty chłop żydowski, a Kapłan, to jak byśmy dziś powiedzieli, intelektualista! To, co zaowocowało później w ewangelii janowej  ((1) Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. (2) Ono było na początku u Boga....), nie mogło mieć swego źródła w tym, co pisał Jahwista, bo on nawet nie znał takich słów, których można by było użyć dla opisu procesu stwarzania świata; on musiał sobie wszystko wyobrazić konkretnie – a więc dla niego Bóg-Ojciec lepił z gliny pierwszych rodziców, a Ewa musiała być z żebra Adama itd, itp.

Dlaczego to takie ważne?

Ano dlatego, że z jednej strony Biblia to Księga natchniona – a więc jej autorzy nie byli przypadkowi, to sam Bóg kierował ich pracą, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że spisywali ją ludzie mocno ograniczeni swoją naturą. A więc z jednej strony trzeba umieć odkrywać te miejsca, w których możemy mieć pewność, że te ograniczenia człowieka sprawiały, iż jakiś opis jest niedoskonały, ale z drugiej strony możemy mieć pewność, że skoro Bóg dopuścił do takiego opisu, to zawarł w nim taką warstwę, której nie można przyjąć dosłownie (bo to byłoby odczytanie ograniczone możliwościami autora), ale w której należy odkryć tę treść, którą Bóg chciał nam przekazać.

Nie wiem, czy sobie z tym poradzę, ale w kilku najbliższych notkach (na te kilka notek blog odżyje), spróbuję ukazać te rozbieżności i co z nich wynika (jeśli ktoś śledził bloga s. Małgorzaty, to zauważy w tym wpływ pytań Józefa). Zaznaczam przy tym wyraźnie, że nie będę tu powielał tez Artura Sandauera, bo przyjmując w pełni jego tłumaczenie i nie podważając jego przypuszczeń dotyczących pierwotnej treści (bo w tym jestem absolutnie niekompetentny), pozostaję jednak przy spojrzeniu, iż Biblia jest Księgą Natchnioną (co wyraźnie przed chwilą podkreśliłem).

sobota, 15 września 2012

Razem, czy osobno? (3)


Uwięczeniem ról kobiety i mężczyzny są role męża i żony. Jednak zazwyczaj wkrótce po tym małżonkowie przechodzą do pełnienia kolejnych ról - roli ojca i roli matki.
Tu jednak występuje jedna bardzo istotna różnica - o ile wszystkie inne role każdy kreuje sam, w tym rolę matki kreuje sama matka, o tyle rolę ojca kreuje nie ojciec, lecz także matka!
Dla bardzo małego dziecka jedyną osobą, jaką ono rozpoznaje, jest mama; pozostali nawet jak już się stają rozpoznawalni, stanowią jedynie jakieś bliżej nie określone tło. Dopiero gdy dziecko zauważy, że mama wyróżnia spośród tych wszystkich osób jakąś jedną, konkretną osobę, to i ono zacznie również wyróżniać tę osobę, a jego stosunek do tej osoby zostanie ukształtowany przez stosunek mamy... 
I ta uwaga dotyczy nie tylko tego pierwszego momentu - cały czas stosunek mamy do jej męża kształtuje stosunek dzieci do ojca.
Ojciec stanie się ważny dla dziecka, tylko wtedy, gdy ważny jest dla mamy; jeśli mama lekceważy swojego męża, to dziecko będzie lekceważyć tatę.
Innymi słowy nie jest ważne, jaki jest tata - ważne jest jakim on jest w oczach mamy!
Skrajną sytuacją jest to, gdy mama podważa wszelkie decyzje ojca wobec dzieci. Stając zawsze w obronie dziecka sprawia, że dziecko wyrasta w przekonaniu, że to jego (dziecka) zdanie jest najważniejsze i że z nikim nie musi się liczyć (w tym również z mamą).

Dlaczego o tym piszę?

Dziewczyna musi widzieć w swoim chłopaku chłopa, by mieć dla niego szacunek (dla każdej może coś innego znaczyć, ale widzieć chłopa musi każda); jeśli chłopa w nim nie widzi, nawet jeśli jest w nim zakochana, w jej stosunku do niego zacznie się pojawiać lekceważenie.
A pamiętacie, jak na początku cyklu zwracałem uwagę, że tak powszechne dziś współżycie przed ślubem (i związane z tym zachowania chłopaka czasami wręcz skomlącego o seks) sprawiają, że dziewczyna traci szacunek dla chłopaka? No a później ten stosunek przekazuje dzieciom (nb. utwierdzając się w tym, że on na ten szacunek nie zasługuje, skoro nie potrafił go zyskać nawet u dzieci - klasyczne odwrócenie przyczyny i skutku).

A teraz wróćmy do tego modelu pawłowego - to jednoznaczne ustanowienie, że to mąż jest głową (mimo, iż oboje mają być wzajemnie sobie poddani) pozwala na to, by właściwie została wypełniona rola ojca. W modelu pawłowym to, że to mąż jest głową ani nie uwłacza godności kobiety, ani nie wpływa na to, by jej pragnienia miały być lekceważone (wręcz przeciwnie - jest większa szansa na ich spełnienie, bo ten, kto kocha nade wszystko chce nieść radość osobie kochanej, a gdy jest głową, nie musi walczyć o uznawanie jego potrzeb za ważne - może spokojnie rezygnować ze spełnienia swoich własnych pragnień), za to stwarza znacznie większe szanse na właściwe wypełnienie roli ojca (z korzyścią dla całej rodziny - również dla mamy).

Niczego nie narzucam - wybór zależy od was; ja tylko opisałem mechanizmy, jakie zachodzą po wyborze modelu.

piątek, 7 września 2012

Razem, czy osobno? (2)

W moim przekonaniu największym problemem współczesnego świata (oczywiście pomijam tu wszelkie problemy ekonomiczne, czy polityczne) jest pełnienie odpowiednio roli mężczyzny, lub roli kobiety (i wszystkich pochodnych z rolami matki i ojca na czele). Kryzys w pełnieniu tych ról jest przyczyną kryzysu rodziny. 

Przyjrzyjmy się może, co w tej sprawie głosił św. Paweł:

(21) Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej! (22) Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, (23) bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła: On - Zbawca Ciała. (24) Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom - we wszystkim. (25) Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, (26) aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, (27) aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. (28) Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. (29) Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus - Kościół, (30) bo jesteśmy członkami Jego Ciała. (Ef 5)

Z tego tekstu każdy pamięta Żony niechaj będą poddane swym mężom ... mąż jest głową żony ..., co od razu prowadzi do etykiety "Toż to czysty seksizm!"

Proszę jednak zwrócić uwagę na pierwsze zdanie: (21) Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej! Pierwsze zdanie jest pierwsze nie przez przypadek, lecz przez to, że jest najważniejsze! To ono określa właściwe relacje między mężczyzną, a kobietą, a dopiero następne uzupełniają je o pewne istotne szczegóły.
A zatem najważniejsze jest to, że zarówno żona jest poddana mężowi, jak i mąż poddany żonie! Taka jest po prostu miłość, że nie szuka swego! (por. 1Kor 13:5) Dla każdego z małżonków współmażonek jest ważniejszy od niego samego! 
I dopiero gdy tak się patrzy, trzeba na to nałożyć dalsze zdania - a więc m.in. to, że mąż jest głową żony. Nie może być dwóch głów - tam gdzie są dwie głowy, tam jest od razu rywalizacja - moje jest ważniejsze od twojego, ja muszę postawić na swoim... A przecież miłość nie szuka swego - pozostawienie dwóch głów to najprostsza droga do tego, by zagłuszyć miłość. 
Jeśli jest jedna głowa, nie ma rywalizacji, a więc również ten, kto jest głową wcale nie musi stawiać na swoim. 
(28) Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. (29) Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje - paradoksalnie więc zdanie żony wędruje wysoko (o wiele wyżej, niż zdanie męża), gdy to tylko mąż jest głową. Mężczyzna uczy się odpowiedzialności! Jeśli podejmie decyzję wbrew woli żony, to wie, że całkowita odpowiedzialność spada tylko na niego. Nie podejmie takiej decyzji, jeśli nie będzie jej całkowicie pewien.
Tymczasem gdy są dwie głowy, mąż będzie się starał pokazać żonie, gdzie jest jej miejsce (i nawet jeśli w duchu będzie przyznawał jej rację, to postawi na swoim), by się jej w głowie nie poprzewracało... 
Rozpisałem to na klasyczny układ ról, ale nie zmienia to ogólności opisu - o ile nie ma z góry założonego modelu, kto jest głową, to wszystko zaczyna się od rywalizacji. Ta rywalizacja po jakimś czasie doprowadza do dominacji jednej ze stron. Ta strona, która zdominowała, będzie postępować tak, by utrzymać swoją pozycję (a więc będzie się upierać przy swoim, choćby nawet w duchu przyznawała rację drugiej stronie) - a to zabija miłość.

Na koniec tej części rozważań, proszę zwrócić uwagę, że tradycyjny model rodziny wbrew temu, co się powszechnie myśli, wcale nie był wypełnieniem modelu sugerowanego przez św. Pawła! Tradycyjny model nie był oparty o miłość (nie ona przecież decydowała o małżeństwie). 

poniedziałek, 3 września 2012

Razem, czy osobno? (1)

Dziś mija dokładnie 6 lat od mojej pierwszej notki (List 0 z Listów o miłości). Z tej okazji chciałem umieścić nową notkę. I to czynię, choć jej nie dokończyłem (stąd ta jedynka w nawiasie - choć nie obiecuję, że będą następne numerki).


W dzisiejszych czasach powszechnym zwyczajem stało się wynajmowanie wspólnego mieszkania przez grupę zaprzyjaźnionych studentów. Sprawa wydawałoby się całkiem prosta - to najlepsza metoda na to, by obniżyć koszty, no a w grupie raźniej i przyjemniej (szczególnie, jeśli grupa nie jest grupą samych chłopaków, lub samych dziewczyn). I tu wcale nie chodzi o seks - w każdym razie doskonale potrafię sobie wyobrazić grupę, która wcale o tym nie myśli.

Mnie to nigdy nie dotyczyło, bo po pierwsze zwyczaj ukształtował się, gdy ja już dawno byłem po studiach - ale nawet gdyby powstał wcześniej, to nie musiałem studiować w obcym mieście. Niemniej nie widziałem w tym nic złego.

Zresztą nie ma większych problemów z tym, by znaleźć podobne podejście samych księży - oto przykład odpowiedzi udzielonej przez Dariusza Kowalczyka SJ 


A jednak w ostatnim okresie Kościół wyraźnie potępił sam fakt wspólnego mieszkania (bez jakichkolwiek kontaktów seksualnych). Argumentacja była podwójna - zgorszenie, jakie z tego płynie dla innych oraz pokusa, jaką to stanowi dla tych właśnie osób.



Przyznaję, że problemu zgorszenia nigdy nie czułem - zasadniczo jest to problem osłabienia tabu dla postaw niepożądanych i wynikającego z tego zagrożenia znajdowania naśladowców. W praktyce jednak to pewna bardzo charakterystyczna postawa, która z tym, co napisałem przed chwilą, nie ma nic wspólnego. Ale skoro we mnie nie ma tego świętego oburzenia, to może jest to znak, iż uległem już temu zgorszeniu?



Jeśli jednak chodzi o pokusę, to takie zagrożenie rzeczywiście istnieje i trudno udawać, że go nie ma. A przecież codziennie mówimy "I nie wódź nas na pokuszenie" (co dokładnie powinno wręcz brzmieć "i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie" Mt 6:13) - a skoro tak, to nade wszystko sami nie powinniśmy się narażać na pokusy.



Nie ma więc grzechu, jednak jego niebezpieczeństwo rośnie.



Ale to jeszcze nic - najgorsze są zmiany w naszym myśleniu.



No bo jak to było kiedyś? - przez całe wieki to napięcie seksualne, jakie powstawało między młodymi mężczyznami, a młodymi kobietami sprawiało, że obie strony pragnęły małżeństwa. Mężczyźni dążyli do tego, by się usamodzielnić tak, by mogli założyć rodzinę, a kobiety szykowały wyprawę, by powoli przysposabiać się do przyszłej roli (zwrócę też uwagę na wyśmianą dziś instytucję posagu, która pozwalała młodym na odpowiedni start w samodzielne życie - dziś rodzice w ratach spłacają ten posag, głośno przy tym krzycząc, że muszą młodym pomagać, bo przecież sami nie daliby sobie rady). 



Obecnie, nie tylko istnieje przyzwolenie obyczajowe dla wspólnego zamieszkiwania, ale również dla stosunków przedmałżeńskich (przynajmniej w odniesieniu do osób, które się kochają). Nie ma więc już takiego mechanizmu. 

Nade wszystko skutkuje to zdecydowanym spadkiem odpowiedzialności (i to w wielu płaszczyznach):
- po pierwsze dziś młody mężczyzna woli pozostawać na garnuszku u mamusi (no bo to wygodniej),
- po drugie wierność traci na wartości (no bo tylko w obliczu nierozerwalności małżeństwa, wierność staje się wartością bezwzględną); wierność do czasu pozostawania w związku, nie stawia już wymagania dochowania wierności drugiej połówce (no bo zakłada właśnie, że ta połówka może się zmienić),
- po trzecie więc zmienia to perspektywę - już nie MY jest najważniejsze, lecz JA (no bo z samego założenia dopuszczam, że to MY może się zmieniać - jedyne, co pewne, to JA, a więc JA staje się ważniejsze od MY),
- po czwarte, im wcześniej dochodzi do spełnienia seksualnego, tym łatwiej o oddzielenie seksu od miłości (no bo ci, którzy byli jednym ciałem, nie dorośli jeszcze do miłości, a więc w ich przypadku seks nie jest ukoronowaniem miłości, lecz czymś od niej niezależnym),
To wszystko wiąże się z odpowiedzialnością. Ale jest i drugi aspekt - manipulacja! Seks zawsze, ale szczególnie poza małżeństwem, może się stać przedmiotem manipulacji ("dostaniesz jeśli..."). Już sam fakt manipulowania świadczy o braku miłości (a w każdym razie o jej niedojrzałości). Ale jest  w tym jeszcze coś - mężczyzna, który poddaje się tej manipulacji, w oczach kobiety traci coś ze swojej męskości!

sobota, 25 sierpnia 2012

Abba, Ojcze!

Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo. Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Ojcze! A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej. (Ga 4:4-7)




wtorek, 21 sierpnia 2012

Antykoncepcja - podsumowanie


Może spróbuję podsumować. Ta wymiana zdań nie doprowadziła u nikogo do jakiejkolwiek zmiany spojrzenia - ci, którzy byli zwolennikami środków antykoncepcyjnych, są nimi nadal i ci, którzy dostrzegają piękno miłości, w której tych środków się nie stosuje, nadal tego piękna pragną w swoim życiu. Bardzo charakterystyczny moment tej dyskusji pojawił się wówczas, gdy Zbyszek zaczął tu rozsiewać demagogiczną propagandę o zezwierzęceniu osób, stosujących metody naturalne - bardziej piramidalnej bzdury nie da się wymyślić. A jednak tylko Barbara się od tego odcięła.

O czym to świadczy?

Wg mnie o tym, że tu wcale nie walczyły ze sobą racje, lecz walczyły emocje! Bingo można wykrzyknąć tylko wtedy, gdy to emocje biorą górę. Wystarczy to określenie zestawić z faktem, iż właśnie ta metoda wymaga okresowej wstrzemięźliwości, by dostrzec bzdurność tego stwierdzenia - gdy więc tego się nie widzi, to jest wręcz oczywiste, iż w tym momencie umysł w ogóle nie pracuje - okrzyk bingo, to tylko okrzyk radości ale mu przywalił... 
Nie obrażam się na ten okrzyk; przykro mi tylko było, gdy Zbyszek nie chciał przeprosić Agnieszki i Reni (popełniłem błąd usuwając całkowicie jego komentarze, bo w ten sposób usunąłem ślad, że na tę moją prośbę Zbyszek odpowiedział - tyle, że inaczej, niż go prosiłem).
Józef cały czas powtarzał, że pewnie przyjdzie taki czas, w którym Kościół zacznie tolerować środki antykoncepcyjne... Obawiam się, że ma rację. Oczywiście nie oznacza to, że problemy etyczne daje się rozwiązać za pomocą plebiscytu - jestem głęboko przekonany o słuszności tego wszystkiego, co tu pisałem (a więc w konsekwencji, że człowiek sam się krzywdzi, stosując środki antykoncepcyjne), ale skoro w gronie myślących ludzi nie daje się przemówić tak, by ci ludzie w takiej dyskusji nie reagowali emocjonalnie, lecz by zaczęli przyjmować argumenty, to co można zrobić w szerszym gronie, ludzi nie tak wybranych? 
Jestem przekonany, że Kościół nigdy nie powie, że nie ma niczego złego w środkach antykoncepcyjnych (bo jest), ale nie wykluczam, że przewidywania Józefa mogą się okazać trafne - ten temat przycichnie.

A swoją drogą, to bardzo ciekawe, że nikt nie wszedł w polemikę z Agnieszką - jej wypowiedź była świetna, a kompletnie przemilczana... 

czwartek, 16 sierpnia 2012

Antykoncepcja

Przy okazji poprzedniej notki wypłynął jeszcze jeden temat powszechnie zaliczany do zakresu etyki seksualnej - problem antykoncepcji.

Napisałem wtedy - istotą sprawy jest to, że 
  • skoro naszym celem jest zjednoczenie się z Miłością, 
  • skoro nasze życie tu na ziemi służy tylko temu, byśmy nauczyli się kochać, 

to i nasz początek powinien być z miłości 
  • no i jest, o ile tylko nasza mowa ciała nie jest kłamstwem. 

A więc Bóg tak to wymyślił, by to, co w mowie ciała jest najpełniejszym wyrazem miłości, mogło stanowić początek nowego życia. 

Zwracam jednak uwagę, że to nie my decydujemy o poczęciu - my możemy pragnąć poczęcia, lub przeciwnie wolelibyśmy go uniknąć, ale to nie my o tym decydujemy. Decyduje zawsze Bóg! 

Od nas oczekuje za to trzech rzeczy:
  • mamy być gotowi do przyjęcia nowego życia,
  • mamy otoczyć je miłością,
  • oraz mamy podjąć się roli pierwszych nauczycieli miłości.

Bóg jest dawcą życia - dał nam wielką wolność, ale sobie pozostawił prawo decydowania o naszym życiu - zarówno o jego początku, jak i o jego zakończeniu tu na ziemi. Wszystkie poglądy, które to naruszają i przypisują człowiekowi te prawa, są z punktu widzenia wiary nie do przyjęcia. 

Dlaczego o tym wszystkim piszę? - bo właśnie temu wszystkiemu przeciwstawia się antykoncepcja! Bóg jest jedynym dawcą życia, a my chcemy zająć jego miejsce - to my chcemy decydować o poczęciu.

W konsekwencji ginie w nas ta gotowość do otoczenia miłością życia, które Bóg powoła. Nie brakuje nawet takich, którzy chcielliby wytoczyć proces, jeśli jakiś środek antykoncepcyjny zawiedzie! 
Sami chcemy planować nasze życie, a nie szukamy woli Bożej (co najwyżej oczekujemy od Boga, że będzie wspierał nasze plany).

O środkach antykoncepcyjnych mówi się w kontekście etyki seksualnej, a tak na prawdę problem dotyczy bezpośredniej relacji człowieka z Bogiem. Zwolennicy antykoncepcji to zarazem ci, którzy chcą wydzierać Bogu te prawa, które Bóg pozostawił sobie - chcą stawiać się w miejscu Boga. Brakuje im pokory w przyjmowaniu woli Bożej. Nie szukają jej, lecz chcą Bogu narzucić swoją wolę...

niedziela, 12 sierpnia 2012

Pytanie Klary


Na blogu s. Małgorzaty Klara zadała następujące pytanie:
Dobrze. To ja mam na koniec pytanie. Dlaczego wolno mi kochać innego mężczyznę i żyć z nim, byle nie współżyć fizycznie? Tym samym Kościół przyznaje palmę pierwszeństwa seksowi, a nie miłości! Co za obłuda! To seks przekreśla takiego "nieprawego" małżonka, a nie miłość! Pytam, co jest ważniejsze, seks czy więź duchowa? Mogę nie kochać mojego "kościelnego" męża, mogę kochać innego i to nie jest w oczach Kościoła zdradą, bo mogę przystępować do komunii! To pachnie schizofrenią albo kompletnym odwróceniem wartości - wbrew temu, co jest głoszone.
Prowadziłem w związku z tym pytaniem korespondencję i z Klarą, w której próbowałem wytłumaczyć, w czym problem (obawiam się, że mało skutecznie), ale korespondowałem również z s. Małgorzatą, która widziała to pytanie, jednak uznała, że odpowiedź na nie wymaga oddzielnej notki. Tymczasem póki co starała się umieścić na blogu poszczególne nauki z rekolekcji, więc zaproponowała nawet, bym to ja napisał notkę. Przyznaję, że odpowiedziałem, iż to kompletnie bez sensu, bo swoją notką bardziej zaszkodzę, niż pomogę.
Z drugiej jednak strony po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że być może Pan specjalnie zaaranżował tę sytuację, bym jednak nie kończył pisania?

Może więc tu publicznie przedstawię to, co w tej sprawie myślę.

Podstawowy problem w moim przekonaniu bierze się ze źle postawionego pytania. Zacząć trzeba od czego innego - od odpowiedzi na pytanie, dlaczego KK nie dopuszcza stosunków pozamałżeńskich?
Nade wszystko trzeba zauważyć, że są tu dwa odrębne przypadki:

Pierwszy, który jak sądzę, jest dla wszystkich zrozumiały, dotyczy sytuacji zdrady - która zawsze wiąże się z krzywdą osoby zdradzonej - to jej świat w takiej sytuacji rozpada się, jak domek z kart... A to wystarczający powód, by nie mieć wątpliwości, iż jest to moralnie naganne.
Drugi przypadek dotyczy zakazu stosunków przedmałżeńskich; wydaje mi się, że jest on zrozumiały, gdy te stosunki nie są wyrazem miłości - przedmiotowe traktowanie partnera/partnerki jest również powszechnie odrzucane (choć niestety i to się zmienia).

Najmniej zrozumiały jest zakaz stosunków przedmałżeńskich, gdy wypływają one z miłości, gdy wyrażają tę miłość w mowie ciała. Ten zakaz jest powszechnie odrzucany (i przyznaję, że w swej młodości również go odrzucałem). Rzecz w tym, że najczęściej nie ma w tym niczyjej krzywdy (może nie do końca to prawda, ale zostawmy już takie subtelności)...
Problem się zaczyna dopiero wtedy, gdy ci, którzy byli pewni, że będą ze sobą już do końca swoich dni, po jakimś czasie jednak się rozchodzą w różne strony, nawet zanim zdążyli się pobrać... Bycie ze sobą jednym ciałem, pozostawia trwały ślad - krzywda osoby porzuconej, gdy była "jednym ciałem", jest nieporównywalnie większa, niż gdy nie była (to jest jakościowo inny poziom krzywdy). 
Zawsze w takim kontekście zwracam uwagę na drobny szczegół w anatomii kobiecego ciała. Tak to Bóg wykombinował, by ludzie od zarania dziejów (jeszcze na grubo przed powstaniem psychologii) wiedzieli, że nie da się być jednym ciałem przez chwilę, a potem się rozdzielić; dziś już oczywiście wiemy, że to, co się wtedy dzieje, nade wszystko dotyczy psychiki (a ten szczegół nie ma w ogóle żadnego znaczenia), ale dzięki niemu człowiek wiedział, że takie wyrażanie miłości w mowie ciała, jest nieodwracalne, nierozerwalne.
A więc nie wystarczy przeżywanie nierozerwalności w warstwie emocjonalnej ("my się kochamy i chcemy być na zawsze razem") - konieczna jest wola tej nierozerwalności (a więc małżeństwo traktowane, jako nierozerwalne).

Rzeczywisty obraz jest jeszcze bardziej skomplikowany (to te subtelności, które zostawiłem), bo seks zawsze stanowi pokusę do manipulowania ludźmi - i jest to szczególnie jaskrawe poza małżeństwem; utrudnia więc zbudowanie właściwych relacji nawet między prawdziwie kochającymi się ludźmi. Ale to już zostawmy (bo to jednak tylko subtelność) - warto jednak przyjrzeć się temu, co pisały i Agnieszka i Agata, które razem ze swoimi chłopakami wybrały model czystości do ślubu; po pierwsze to jest dowód, że tak się da, a po drugie dowód, ile dodatkowej siły daje to w związku! (linki na ich blogi można znaleźć w mojej linkowni)
Oczywiście wiem, że taka krzywda, o jakiej piszę, jest dziś bardzo powszechna, a ludzie jakoś sobie z tą krzywdą dają radę - to prawda, ale przykład Agnieszki i Agaty, to dowód, że zdecydowanie lepiej jest się w ten sposób nie krzywdzić. 

Powróćmy teraz do pytania Klary. Pierwsze, co powinniśmy zauważyć, to to, iż przypadek porzuconej żony, która po latach pokochała kogoś innego  i z którym nie może współżyć, o ile chce przystępować do komunii, to ostatni z omawianych przypadków. Nie chodzi więc tu o to, że to by była zdrada męża-niemęża, dla którego od samego początku to małżeństwo nie było nierozerwalne, lecz o to, że tych dwoje nie jest małżeństwem.

W moim ujęciu spraw podstawowym warunkiem jest to, by miłość harmonijnie przeżywać całym sobą. Jeśli przyjmiemy, że człowiek, to jego emocje, jego wola i jego ciało (ale dobry by był dowolny inny podział), to ważne, by miłość w żadnej ze sfer nie wyprzedzała w pozostałych. To nie wystarczy mówić "My już na zawsze razem" (czyli przeżywać nierozerwalności małżeństwa w warstwie emocjonalnej), by móc w mowie ciała wyrażać tę miłość w jedności ciał - do tego konieczne jest jeszcze oświadczenie woli nierozerwalności (a więc zawarcie związku sakramentalnego). Póki to nie nastąpi - jest to niemożliwe. 
Jeśli tych dwoje podjęło już konkretne kroki dla unieważnienia małżeństwa, to można uznać, iż jest to odpowiednik oficjalnie ogłoszonego narzeczeństwa. A więc i wyrażanie miłości w mowie ciała, powinno pozostawać w harmonii z tym stanem. 
Jeśli jednak nawet takich kroków tych oboje nie podjęło, to taki przypadek, to zwykłe chodzenie - a więc i w mowie ciała niewiele jest do powiedzenia.

Odnoszę wrażenie, że Klary nie przekonałem, ale może znajdzie się ktoś, komu jednak pomogłem w ułożeniu sobie spojrzenia na całość tych spraw? - bardzo bym tego chciał...



środa, 8 sierpnia 2012

Pomnik Powstania Warszawskiego

Mama jednego z naszej paczki, pani Zofia Goszczyńska, wieloletnia Prezes Staromiejskiego Koła PTTK, była mocno zaangażowana w sprawę pomnika Powstania Warszawskiego. Marian Pyzel z tego właśnie Koła 18 września 1980 roku oficjalnie wysunął inicjatywę powołania Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Powstania Warszawskiego 1944, któremu jako przewodniczący Komitetu Honorowego nazwiska użyczył gen. bryg. Jan Mazurkiewicz "Radosław". Komitet zaczął działać od lutego 1981 roku.

Skąd ta inicjatywa?

W okresie stalinizmu, jak wiadomo, cała AK, jako "zapluty karzeł reakcji"  i wszystko, czego dokonała (a więc i Powstanie i to szczególnie, bo wymierzone politycznie w ZSRR), zasługiwała jedynie na pogardę (czego przykładem jest ten właśnie slogan).

Po odwilży 1956 roku oficjalne stanowisko władz zmieniło się o tyle, że choć samo Powstanie nadal było be, to powstańcy stali się godnymi szacunku za swe bohaterstwo.

To wtedy pojawiła się nazwa Plac Powstańców Warszawy (gdzie była pierwsza siedziba TVP, w gmachu obok Prudentialu - przedwojennej siedziby eksperymentalnej telewizyjnej stacji nadawczej), na którym położono taką oto płytę:



nazywając ją Pomnikiem Powstańców Warszawy. 

Jedynym prawdziwym pomnikiem, jaki się w Warszawie pojawił, był Pomnik Bohaterów Warszawy 1939-1945 zwany popularnie Warszawską Nike: 


Ten pomnik nie był nawet pomnikiem powstańców, a z projektu prof. Koniecznego decydenci polecili usunąć barykadę powstańczą, byle tylko oddalić związek tego pomnika z Powstaniem.

Jak już powiedziałem, z inicjatywy Mariana Pyzla, w okresie Wiosny Solidarności powstał Społeczny Komitet Budowy Pomnika Powstania Warszawskiego 1944 - chodziło o to, by w końcu po tylu latach uhonorować samo Powstanie. Czas Solidarności był tym czasem, w którym stało się to możliwe - samo Powstanie było symbolem niezgody na rzeczywistość nam narzuconą, a przecież dokładnie o to samo chodziło podczas Wiosny Solidarności. Solidarność wyrosła z ducha Powstania - nie byłoby jej, gdyby ten duch nie był żywy...
Jak to napisałem u s. Małgorzaty - We wszystkich znanych mi domach (nie jest to co prawda próbka reprezentatywna) pamięć powstań kształtowała myślenie o Polsce. Jak sądzę te domy, w których ta pamięć nie była kultywowana, wychowywały tych, którym z każdą władzą jest po drodze...
Szczęśliwie dla nas tych domów, w których kultywowano pamięć Powstania było całkiem sporo - dzięki nim, właśnie z ducha Powstania wyrosła Solidarność i teraz ta Solidarność mogła wspierać ideę uświęcenia Powstania. 1 sierpnia 1981 roku ruszyła kwesta na rzecz pomnika, a 1 października w Sali Kongresowej odbył się koncert artystów, z którego dochód był przeznaczony na Pomnik.

Niestety 13 grudnia wiele tu zmienił. Władze zakwestionowały nazwę pomnika - komuniści nigdy nie pogodzili się z tym, by czcić samo Powstanie! Niemniej w 1983 roku Społeczny Komitet rozpisał i rozstrzygnął konkurs na Pomnik Powstania. 

Jednak na przełomie 1983 i 1984 roku spór rozgorzał na nowo. Władza wykorzystała jako pretekst m.in. uchwałę Zarządu Stołecznego ZBoWiD z października 1981 r., podpisaną przez przewodniczącego Zespołu Środowisk Ruchu Oporu i byłego powstańca Leszka Jaskółowskiego, w której czytamy: Nazwę pomnika zmienić na »Pomnik Powstańców Warszawy«. (...) Nazwa pomnika ma istotne znaczenie (...). Powstanie Warszawskie jest tylko określeniem obiektywnego faktu historycznego, natomiast elementem, który w intencji projektodawców winien być uczczony jest bohaterska walka żołnierzy powstania i całego ludu Warszawy.
W marcu 1984 roku Wydział Propagandy KW PZPR zamartwiał się, że zdecydowana większość członków Społecznego Komitetu jest przeciwna zmianie nazwy Pomnika (na zmianę godziło się tylko trzech); uzyskano nawet wsparcie "Radosława" (tłumaczył się później, że w ten sposób chciał zapobiec zastopowaniu całej inicjatywy budowy Pomnika) - ale niczego to nie zmieniło.
17 lipca 1984 r., przed obchodami 40. rocznicy, działalność Komitetu Społecznego władze zawiesiły, a w jego miejsce powołały Zarząd Tymczasowy Komitetu Budowy Pomnika Bohaterów Powstania Warszawskiego 1944 (zwracam uwagę na zmianę nazwy), któremu szefował "Radosław".
Został rozpisany nowy konkurs na projekt pomnika, w którym wybrano projekt prof. Wincentego Kućmy. Projekt wywoływał wiele kontrowersji (nade wszystko protestował SARP) i w 1988 ogłoszono nawet kolejny konkurs. Jednak w obronie drugiego projektu stanęli sami kombatanci - chodziło im o to, by pomnik powstał na 45 rocznicę wybuchu Powstania. 
No i rzeczywiście jego otwarcie nastąpiło 1 sierpnia 1989 - już w nowej sytuacji politycznej (dzięki czemu pod pierwotną nazwą Pomnika Powstania Warszawskiego - nazwa ta jest wypisana wielkimi literami z prawej strony pomnika).


Wydawać by się mogło, że w wolnej Polsce już nikt nie będzie podważał potrzeby pamięci samego Powstania - tymczasem dyskusja u s. Małgorzaty wykazała, że choć wszyscy byli w stanie docenić bohaterstwo powstańców, to jednak samo Powstanie jest kolejnym symbolem nieuchronnej klęski spowodowanej nadymaniem się, rzewną głupotą i brakiem wyobraźni elit ówczesnej władzy podziemnej, w imię błędnie pojętego patriotyzmu

Nawet wspomniany wcześniej Wydział Propagandy KW PZPR nie posługiwał się aż tak napastliwym językiem - dziś ten język zyskuje powszechną aprobatę (przynajmniej czytelników Siostry). Za to mój głos wszystkich jedynie drażnił...

Pora umierać.


(zachęcam do przeczytania artykułu Jolanty A. Guse przypominającego pierwszy projekt)

piątek, 3 sierpnia 2012

Nawrócenie

(17) To zatem mówię i zaklinam [was] w Panu, abyście już nie postępowali tak, jak postępują poganie, z ich próżnym myśleniem.
(20) Wy zaś nie tak nauczyliście się Chrystusa. (21) Słyszeliście przecież o Nim i zostaliście pouczeni w Nim - zgodnie z prawdą, jaka jest w Jezusie, (22) że - co się tyczy poprzedniego sposobu życia - trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, (23) odnawiać się duchem w waszym myśleniu (24) i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości. (Ef 4)

Każdy prawdziwie wierzący ma ten swój moment nawrócenia - kultura, w jakiej ktoś wyrósł, nie jest jeszcze wiarą (stąd tak mnie przeraża to zdanie naszego byłego premiera, że on nigdy nie musiał się nawracać, bo zawsze był wierzący i chodził do kościoła). Paweł opisał to bardzo wyraźnie i jednoznacznie.
Ostatnio bardzo intensywnie odwiedza nas Sleszek, człowiek z wyraźnym rodowodem protestanckim; myślę, że w interpretacji tego fragmentu (przynajmniej do tego mmiejsca) obaj nie będziemy się różnili (tyle, że ja piszę o konieczności nawrócenia, a on będzie mówił o konieczności chrztu poprzez pełne zanurzenie w wodzie). 
Ale skoro zgadzamy się z tym, że kultura, w jakiej wyrośliśmy, nie sprawia byśmy byli ludźmi wierzącymi, nie od rzeczy będzie spytać, czy inna kultura, jakakolwiek kultura niechrześcijańska, w której ktoś wyrósł, skutecznie tę osobę odcina od możliwości zbawienia?

I tu nasze odpowiedzi będą różne. Dla Sleszka najważniejszy będzie znak całkowitego zanurzenia ciała w wodzie - bez przyjęcia tego wszystkiego, co jest znakiem w jego kościele, nikt na zbawienie nie ma żadnych szans. 
Tymczasem wg mnie wcale tak nie jest - kultura jest wytworem człowieka, a nic, co pochodzi od człowieka, nie jest w stanie stanąć między Bogiem, a człowiekiem - przecież to niemożliwe, by człowiek mogł wytworzyć coś, co by było silniejsze, niż sam Bóg? (Bóg jedynie przyjmuje pewne samoograniczenie - szanuje wolę człowieka (z czym zresztą Sleszek się nie zgadza)). 
Ale dla Sleszka nie ma w ogóle takiego problemu, bo wg niego Bóg wcale nie pragnie zbawić każdego; chce zbawić nielicznych i rzecz jasna wszyscy znaleźli się w jego kościele (w jakim? - dowiemy się pewnie na koniec).
Podstawowa różnica, jaka jest między nami, polega na tym, że on tylko formalnie uznaje tę prawdę, że Bóg JEST miłością. Nie rozumie tego, iż JEST miłością, oznacza nie tylko to, że jest źródłem miłości (a więc, że my kochamy innych na tyle tylko na ile pozwalamy, by to On poprzez nas kochał konkretne osoby), lecz także to, że On nie może kogokolwiek nie kochać! Wynajduje więc powody, dla których Bóg kogoś wyklucza ze swego planu zbawienia - no bo musi jakoś wytłumaczyć "wybranie", o którym jest mowa w wielu miejscach Biblii. Nie zauważa przy tym, że tak rozumiane wybranie, jak on je rozumie, kłóci się z tym, że Bóg JEST miłością - to jest niemożliwe, by Bóg, który kocha każdego, stworzył konkretnych ludzi, z góry zakładając, że nigdy nie będą mogli dostąpić zbawienia (czyli życia z Nim w Jego miłości)!

Odpowiedzią na ten paradoks wybrania jest to, że Bóg jest poza czasem - On od zarania dziejów zna każdy nasz wybór i uwzględniając każdy wybór każdego człowieka (jaki się narodził, lub jeszcze dopiero się narodzi), ułożył plan zbawienia. W tym planie każdy ma swoje zaproszenie do zbawienia, ale każdy ma też swoją wolność, która sprawia, że tego zaproszenia może nie przyjać. Niezależnie jednak od tego, czy nie przyjmie, ma też swoją rolę do odegrania w planie zbawienia wszystkich ludzi, jakich w swoim życiu spotka!

Gdyby takie coś miał zaplanować człowiek (nawet przy wskarciu najwspanialszych sieci komputerowych) powstałby z tego jeden wielki bałagan. A tymczasem to już funkcjonuje wiele tysięcy lat i choć często my nic z tego zrozumieć nie potrafimy, to możemy być pewni, że wszystko prowadzi do ostatecznego zwycięstwa dobra nad złem, do zwycięstwa Miłości!

sobota, 28 lipca 2012

Przez wszystkich i we wszystkich


(1) A zatem zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, (2) z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości. (3) Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój. (4) Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. (5) Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. (6) Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich. (Ef 4)

No właśnie - Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich. Nie ma żadnego podziału na tych, których Pan przeznaczył na zbawienie i tych, których przeznaczył na wieczne potępienie. Plan zbawienia obejmuje każdego człowieka i każdy człowiek ma w nim jakąś role do wypełnienia. Zupełnie inną sprawą jest to, ile osób odpowie na to wezwanie - tych odpowiadających nie ma za wiele, ale to wszystko dzieje się w wolności, jaką Bóg dał człowiekowi (i niech nie myli tu słowo więzień, jakiego Paweł użył w odniesieniu do siebie - takim więźniem każdy staje się dobrowolnie, a to oddanie wymaga nieustannego, codziennego oddawania siebie - to jest tylko pragnienie, a nie faktyczne niewolnictwo).


sobota, 21 lipca 2012

W jednym Duchu

(13) Ale teraz w Chrystusie Jezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy przez krew Chrystusa. (14) On bowiem jest naszym pokojem. On, który obie części [ludzkości] uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur - wrogość. W swym ciele (15) pozbawił On mocy Prawo przykazań, wyrażone w zarządzeniach, aby z dwóch [rodzajów ludzi] stworzyć w sobie jednego nowego człowieka, wprowadzając pokój, (16) i [w ten sposób] jednych, jak i drugich znów pojednać z Bogiem w jednym Ciele przez krzyż, w sobie zadawszy śmierć wrogości. (17) A przyszedłszy zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy blisko, (18) bo przez Niego jedni i drudzy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca. (Ef 2)

Jeszcze raz (17) A przyszedłszy zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy blisko, (18) bo przez Niego jedni i drudzy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca.
W tym pierwotnym znaczeniu chodzi o podział na żydów (w znaczeniu wiary - więc z małej litery) i pogan; dziś pewnie byśmy podłożyli chrześcijan i niechrześcijan. Jaki podział przyjmiemy jest zupełnie nieistotne, bo krew Chrystusa obmyła nas wszystkich i wszyscy ci, którzy pozwalają się prowadzić Duchowi Świętemu, mają dostęp do Ojca. 
Nam jest łatwiej, bo wszystko widzimy wyraźniej, wzmacnia nas życie sakramentalne, ale dostęp ma każdy... Korzystajmy z tego ostrzejszego widzenia, korzystajmy z tego wszystkiego, co daje nam Kościół, ale pamiętajmy, że o wszystkim decyduje osobista relacja - wszystko zależy od tego, jak pozwalamy się prowadzić...


sobota, 14 lipca 2012

Na świadectwo dla nich

(7) Następnie przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi (8) i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. (9) «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien!» (10) I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. (11) Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich!» (12) Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. (13) Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali. (Mk 6)

Jezus doskonale pamiętał, jak sam był przyjmowany w swoich rodzinnych stronach, więc wysyłając po raz pierwszy swoich uczniów samodzielnie, wskazał im, co mają robić, gdy nie będą ich słuchać.
A jaki znak dziś mamy dawać na świadectwo dla nich?

sobota, 7 lipca 2012

Tylko w swojej ojczyźnie...


(1) Wyszedł stamtąd i przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. (2) Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! (3) Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim. (4) A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony». (5) I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. (6) Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał. (Mk 6)

Znacie to? - myślę, że każdy to zna, bo tu nic się nie zmieniło.
Skąd to się bierze? Dlaczego te wszystkie pytania  Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? tak łatwo prowadzą do tego, by odrzucić wszystko, co mówi prorok?

Istotą odrzucenia wszystkiego, co mówi prorok, jest przyjmowanie wobec niego postawy NAD. Lekceważymy wszystko, co mówi, bo przecież wiemy, że on nie dorasta nam do pięt. Gdyby mówił to ktoś wykreowany przez media na autorytet, to miałby jakieś szanse na to, by go słuchać (pod warunkiem, że jego poglądy byłyby zbliżone do naszych); gdy jednak przemawia ktoś inny, a w szczególności ktoś, o kim coś wiemy, kogo osądziliśmy już kiedyś wcześniej, to na pewno przyjmiemy postawę NAD.


sobota, 30 czerwca 2012

Niczego więcej nie trzeba

(21) Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. (22) Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: (23) «Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła». (24) Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał. (25) A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy (26) i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. (27) Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. (28) Mówiła bowiem: «Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa». (29) Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. (30) A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: «Kto się dotknął mojego płaszcza?» (31) Odpowiedzieli Mu uczniowie: «Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął». (32) On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. (33) Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. (34) On zaś rzekł do niej: «Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!». (35) Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?» (36) Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!». (37) I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. (38) Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, (39) wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi». (40) I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. (41) Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań!" (42) Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. (43) Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść. (Mk 5)

Z każdą sprawą, nawet taką po ludzku nie do rozwiązania (a może nawet wręcz nade wszystko taką) powinniśmy biec do Jezusa. Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła... - niczego więcej nie trzeba...

niedziela, 24 czerwca 2012

Nasz los - cd

Okazuje się, że ta moja wypowiedź, którą przeniosłem tu, jako notkę Nasz los, łatwą nie była - chciałbym więc przedstawić uzupełnienie, jakie przedstawiłem Basi po jej komentarzu:

Rzeczywiście określenie grzech pierworodny nie jest zbyt szczęśliwe, bo łatwo przy nim o nieporozumienia. Sam czyn pierwszych rodziców niewątpliwie był grzechem, jako że całkiem świadomie złamali oni zakaz Boga-Ojca: (16) A przy tym Pan Bóg dał człowiekowi taki rozkaz: Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; (17) ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz (Rodz 2) Co prawda te słowa usłyszał jedynie Adam (Ewy jeszcze nie było na świecie), ale ona również miała świadomość tego zakazu, co jednoznacznie wynika z rozmowy, jaką prowadziła z szatanem. Świadomie złamali ten zakaz - a więc zgrzeszyli. Był to jednak jedynie ich grzech - my nie mieliśmy w nim żadnego udziału. Nie zmienia to jednak faktu, iż grzech pierwszych rodziców zrodził skutki dla całej ludzkości - i w tym właśnie sensie jest on pierworodny (bo zrodził skutki dla wszystkich ludzi). Pierwsi rodzice zapragnęli być jak Bóg (to był element kuszenia - (4) Wtedy rzekł wąż do niewiasty: Na pewno nie umrzecie! (5) Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło (Rodz 3)), czego skutkiem była utrata pierwotnej jedności (to był skutek, a nie przyczyna, jak to zrozumiałaś). Gdyby pierwsi rodzice zachowali tę pierwotną jedność, to jakże inne byłoby nasze życie! Ale sam brak tej jedności nie jest żadnym grzechem; mało - nawet nie można mówić, że człowiek z natury jest zły! (słusznie to zauważyłaś) - brak tej pierwotnej jedności oznacza jedynie, iż człowiek jest podatny na zło (a to spora różnica)! 
Zwracam przy tym uwagę na fakt, iż grzech pierwszych rodziców nie miał żadnego na naszą wolność - ta była i sprzed i jest nadal; Bóg sparzył się na naszej wolności, ale w żaden sposób jej nie ograniczył. 
Na koniec może o upadłych aniołach. To oczywiście mogą być jedynie domysły, bo Księga Rodzaju tego nie przedstawia (mało - przecież szatan w Księdze Rodzaju w ogóle nie występuje pod żadnym ze swoich imion - tu występuje jako wąż: (1) A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. (Rodz 3)). Kluczowy dla sprawy jest tu moment tego buntu. Póki nie było człowieka, żaden anioł się nie buntował; pojawił się człowiek - istota w wielu sprawach nie dorównująca aniołom, a tu nagle się okazało, że jest on tym, kogo Bóg zaczyna hołubić! W moim przekonaniu u podstaw tego buntu stała zazdrość i wydaje mi się, iż to jest łatwo zrozumieć - to przecież dokładnie to samo, co znamy z postawy starszego syna z przypowieści o synu marnotrawnym, choć trzeba przyznać, iż starszy syn był dojrzalszy i po prostu wygarnął ojcu; u szatana tego nie ma, bo zdawał on sobie sprawę ze swej bezsilności, więc tylko chciał na siebie zwrócić uwagę Boga-Ojca - to taki Maciej Stuhr z "Fuksa". Przypuszczam, że takie były początki tego buntu (oczywiście nie próbuję tu pomniejszać zagrożeń - chodzi mi tylko o początki).

piątek, 15 czerwca 2012

Nasz los

Wczoraj późnym wieczorem włączyłem się do dyskusji na blogu s. Małgorzaty - myślę, że spokojnie mogę z tej wypowiedzi zrobić samodzielną notkę:


W uzupełnieniu może zwrócę uwagę, że istotą grzechu pierworodnego jest to, iż człowiek sam zaczął nazywać, co jest dobre, a co złe, czego konsekwencją stało się to, iż utracił pierwotną jedność z Bogiem. Ta przypadłość dotyczy tylko człowieka - aniołowie (zarówno ci upadli, jak i ci nieupadli) doskonale potrafią odróżnić dobro od zła. Człowiek ma wszczepione w siebie pragnienie czynienia dobra i ta słynna przebiegłość szatana bazuje właśnie na tym, by człowiekowi podsuwać takie myśli, by ten dobrem zaczął nazywać to, co jest złem. Człowiek w swej wolności którą posiada "od zawsze" wybiera zło, choć (przynajmniej na początku) jest przekonany, że wybiera dobro. Jak już człowiek przywyknie do czynienia jakiegoś zła (w przekonaniu, że to dobro) sam szatan, zacznie mu ukazywać prawdę o tym czynie (a więc, że jest zły) dokonując przy tym kolejnego oszustwa - zacznie wmawiać człowiekowi, że to on, jest zły (nie że czyn, którego się dopuścił, jest zły, lecz że to on - człowiek, jest zły). Pojawia się wtedy podwójne uzależnienie - im bardziej siebie nienawidzi za to, co robi, tym bardziej dąży do racjonalizacji, że na tym właśnie polega sens jego życia - niełatwo jest przecież przyznać się przed samym sobą, że całe dotychczasowe życie nie miało sensu. Gdybyśmy nie patrzyli na swoje życie w perspektywie śmierci, lecz w perspektywie wieczności, to łatwiej by nam przychodziło takie zanegowanie własnego życia, bardziej bylibyśmy skłonni do od-rodzenia. Jednak my mocno ograniczamy nasz horyzont, a przez to zaczynamy siebie nienawidzić, a jednocześnie co raz bardziej uparcie zaczynamy twierdzić, że ta droga, którą poszliśmy, była jedyną słuszną drogą. I w takim stanie wkraczamy w śmierć. Zwracam przy tym uwagę, że w chwili śmierci grzech pierworodny nie ma już nad nami władzy - od tej chwili znowu doskonale i niezawodnie potrafimy odróżnić dobro od zła. Sąd jaki nad nami zapada, wydajemy my sami i z tą świadomością żyjemy w wieczności nieustannie wydając wyrok na siebie. 

sobota, 9 czerwca 2012

Twoja Matka pyta o Ciebie

(31) Tymczasem nadeszła Jego Matka i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. (32) Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie. (33) Odpowiedział im: Któż jest moją matką i /którzy/ są braćmi? (34) I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: Oto moja matka i moi bracia. (35) Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką. (Mk 3)

Ach ta semicka skłonność do przesady - tyle problemów ona rodzi u dzisiejszego europejskiego czytelnika:(
Zadajemy sobie pytanie, jak mogła się czuć Maryja, słysząc te słowa, jak musiały one zaboleć! 
Tymczasem najprawdopodobniej Maryja tych słów w ogóle nie odnosiła do siebie, bo dla Niej było jasne, iż służą one jedynie podkreśleniu właściwej rangi spraw - w okresie działalności publicznej Jezusa, właśnie ta działalność była najważniejsza i nic (oraz nikt) nie miało/nie miał prawa tej działalności zakłócać. 
Jezus nadal tak samo kochał swoją Matkę, jak kochał ją, będąc dzieckiem i tych cytowanych słów w żadnym wypadku nie kierował do Maryi; wskazywały jednak one wszystkim zgromadzonym, że to nauczanie, jakie wobec nich prowadzi, jest ważniejsze nawet od pełnego miłości spotkania Matki i Syna...


sobota, 2 czerwca 2012

Jesteśmy dziećmi

(14) Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. (15) Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!» (16) Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. (17) Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy po to, by też wspólnie mieć udział w chwale. (Rz 8)

Mówi się, że rodziców się nie wybiera, a jednak w tym wypadku po trosze tak. On zawsze jest naszym ojcem, bo w ostatecznym rozrachunku to zawsze On podejmuje decyzję o naszym poczęciu (zarówno wtedy, gdy małżonkowie pragną potomstwa - o poczęciu decyduje On, jak wtedy, gdy jakaś dziewczyna zostanie zgwałcona i to, czego najbardziej się obawia, to to, że z tego gwałtu powstanie nowe życie - wtedy również ostateczna decyzja zależy od Niego).
W obu wypadkach, choćby nam wydawało się inaczej, każda taka decyzja jest najlepsza dla wszystkich, których ta decyzja dotyczy - w niej zawarte jest dobro każdej z tych osób, których to dotyczy.
A zatem każdy/każda z nas całkiem dosłownie jest Jego dzieckiem.
Ale wszystko, co Bóg wobec nas czyni, czyni w całkowitym poszanowaniu naszej wolności - w pełni Jego synami dopiero wtedy, gdy przyjmujemy Ducha Świętego i pozwalamy się Jemu prowadzić!
A wtedy (17) Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy po to, by też wspólnie mieć udział w chwale. I tego każdemu życzę!


piątek, 25 maja 2012

Jedno ciało

(3) Otóż zapewniam was, że nikt, pozostając pod natchnieniem Ducha Bożego, nie może mówić: «Niech Jezus będzie przeklęty!». Nikt też nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: «Panem jest Jezus». (4) Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; (5) różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; (6) różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich. (7) Wszystkim zaś objawia się Duch dla [wspólnego] dobra.
(12) Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. (13) Wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscyśmy też zostali napojeni jednym Duchem. (1 Kor)

Nieważne, jaka jest twoja rola - ważne jest tylko to, czy to ta, którą Bóg tobie powierzył. Nieważne jaka, bo wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało. O ile jest się członkiem tego ciała, to choćby był to najdrobniejszy z członków, ważne jest tylko to, że i stanowi to ciało. (Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich. Wszystkim zaś objawia się Duch dla [wspólnego] dobra.)
No chyba, że nie stanowi - a więc, gdy jedynie wydaje mu się, że jest członkiem. To ważne, by rzeczywiście pozwalać Duchowi Świętemu na to, by w nas działał, by nas kreował, by kształtował wedle Jego woli.



sobota, 19 maja 2012

Byście wiedzieli

(17) [Proszę w nich], aby Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, 

  • dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznaniu Jego samego. 
  • (18) [Niech da] wam światłe oczy serca tak, byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, 
  • czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych 
  • (19) i czym przemożny ogrom Jego mocy względem nas wierzących - na podstawie działania Jego potęgi i siły
(20) Wykazał On je, gdy wskrzesił Go z martwych i posadził po swojej prawicy na wyżynach niebieskich, (21) ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem, i ponad wszelkim innym imieniem wzywanym nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym. (22) I wszystko poddał pod Jego stopy, a Jego samego ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, (23) który jest Jego Ciałem, Pełnią Tego, który napełnia wszystko wszelkimi sposobami. (Ef 1)

Pozwoliłem sobie na pewien drobny zabieg w formatowaniu tekstu, by bardziej wyróżnić główną myśl listu do Efezjan. Te słowa w kontekście układu dzisiejszych czytań nade wszystko są kierowane do dzisiejszych kapłanów, ale na swoją miarę wszystkim ta misja kapłańska została powierzona. Zresztą w samym liście św. Pawła adresatami tych słów są wszyscy wierzący. 
A więc po pierwsze mamy mamy dążyć od Jego poznania - bo z tego płynie wszystko i ta chwała, jaką Go darzymy i ta moc, którą od Niego dostajemy...
Ale szczególną uwagę zwracam na to byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania 
To wasza nadzieja i Jego wobec was...