poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Bernard Margueritte

Nigdy bym nie podejrzewał siebie, że kiedykolwiek będę głosował na PSL. Tymczasem w piątek poprzez naszą-klasę odezwał się do mnie Bernard Margueritte – Zostałeś zaproszony do listy znajomych przez: Bernard Margueritte. Oczywiście doskonale wiedziałem kto to jest, ale przecież miałem świadomość, że on z kolei nie wie kim ja jestem. Skąd więc to zaproszenie?


Wystarczyło wejść na podanego linka, by wszystko się wyjaśniło: Bernard Margueritte kandyduje do europarlamentu, a osobą otwierającą listę znajomych jest Jarosław Kalinowski.


Można się zastanawiać, czy nasza-klasa jest drogą wystarczająco efektywną w zdobywaniu elektoratu na to, by rzeczywiście zostać wybranym - do ilu osób uda się wysłać zaproszenia, ile z tych osób odpowie, a nade wsystko do ilu osób kandydatura Bernarda Margueritte trafi w gust wyborczy?


Stosunkowo łatwo da się coś powiedzieć o pierwszych liczbach – w piątek w południe grono znajomych liczyło 500 osób, a przez dwa i pół dnia powiększyło o 350; jeśli przyjąć, że ten przyrost jest przyrostem liniowym, to nie wróżę sukcesu. Jednak konto powstało 4 kwietnia – może więc ten przyrost jest przyrostem geometrycznym?


Załóżmy więc, że zaproszenia trafią do wystarczającej liczby osób; pytanie, jak sama akceptacja w n-k będzie się przekładać na głosowanie?


Oczywiście moja odpowiedź, to zwykłe wróżenie z fusów – absolutnie nie mam żadnych przesłanek, by to przewidywać. Wydaje mi się jednak, że u nas nade wszystko głosuje się na partie, a dopiero w drugiej kolejności na osoby. Jeśli się nie mylę w tym stwierdzeniu, to wynik wyborczy nie będzie korzystny dla Bernarda Margueritte.


Jednak do mnie Bernard Margueritte przemówił; posłuchajcie tego:


 


Ale dlaczego kandyduję? To jest dość długa historia. Od wielu lat widać u przywódców III RP taką tendencję, aby wstydzić się własnego kraju. Zamiast być dumni swojej ojczyzny- a przynajmniej z Polski Solidarności i Jana Pawła II- są chorzy na Polskę! Nie chcą, aby wreszcie „Polska była Polską”, lecz w minimalistycznym dążeniu, aby była „drugą Irlandią czy drugą Japonią”. W pełni więc akceptują Polskę marazmu, skandali, korupcję, tak daleką od Ideałów Sierpnia!


(…)


Gdybym był wybrany moim pierwszym celem byłoby więc bronić godności Polski, powiedzieć ludziom Zachodu, że powinni przestać patrzyć na Polskę z góry, że właściwie od Polski, od Polski Solidarności i Jana Pawła II, mogą się wciąż wiele nauczyć. W naturalny sposób mógłbym stać się pomostem między Francją, a szerzej Europą Zachodnią a Polską. Znając mentalność ludzi z Zachodu, mówiąc ich językami, łatwiej będzie mi nawiązać skuteczny kontakt.


Zachęcam zresztą do przeczytania całej notki! Ach, żeby  to wszyscy nasi europarlamentarzyści byli tacy..


 


 


środa, 15 kwietnia 2009

Panny z Wilka

Podczas świąt obejrzałem „Panny z Wilka” Andrzeja Wajdy wg opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza (i to nawet dwukrotnie). Niesamowity to film. Niby zupełnie niefilmowy (niemal bez akcji, ze skąpymi dialogami), a jednak środkami filmowymi opowiadał o tym, co w życiu najważniejsze. Opowiadał o odwiecznej tęsknocie za miłością, o tym, że to miłość dodaje nam skrzydeł.. Jakiż to banał, gdy to się pisze, ale jak zostało to pokazane w filmie – z jednej strony Julcia (Anna Seniuk) fruwająco wchodząca na śniadanie (czy potraficie sobie wyobrazić Annę Seniuk fruwającą? – wydawałoby sie, niemożliwe, a jednak..), a chwilę po tym bezsilna, powalona pod ciężarem choroby, gdy Wiktor (Daniel Olbrychski) już wyjechał; choroba nie ma nic wspólnego z Wiktorem, ale Wilki widzimy dopiero od momentu jego przybycia i tak dziwnie się składa, że o chorobie dowiadujemy się dopiero po jego wyjeździe.. Ale jednocześnie film pokazał, że w tym pragnieniu miłości zatrzymujemy się gdzieś w pół drogi, koncetrując się na sobie (a więc zaprzeczając samej miłości) – wspomniana scena śniadania jest właśnie przez to tak genialna, że pokazuje, jak to Wiktor stał się zbędnym elementem całego obrazka. Julcia i Jola (Maja Komorowska) pełne radości życia, żyją wydarzeniami dnia poprzedniego – każda z nich poczuła się dowartościowana przez Wiktora; jednak w tym momencie żadnej z nich Wiktor nie był potrzebny – rozbudzone wspomnienia były piękniejsze od rzeczywistości. Jakże charakterystyczne było przejęzyczenie Joli, która sama sobie zaczęła dziękować
(niby w innej sprawie, ale jednak w sposób bardzo charakterystyczny)..

A sam Wiktor?

Jemu też tak na prawdę zależało jedynie na obudzeniu wspomnień, a nie na szukaniu miłości. Ważne dla niego było to, że przed 15 laty Panny z Wilka się w nim kochały, a nie to, że tę upragnioną, a przegapioną miłość mógłby dziś znaleźć. Miłości wręcz nie chciał. Tunia (Cristine Pascal) była dla niego obrazem Felci (Felcia w filmie pojawia się tylko przez chwilę i gra ją również Cristine Pascal), a nie dziewczyną, która go kocha. I tak, jak przed 15 laty skrzywdził Felcię, wcale tego nie zauważając, tak dziś, zapatrzony w siebie, krzywdził Tunię. Wolał myśleć, że przed laty przez swą głupotę minął się z miłością, niż to, że przez te lata nic się nie zmienił. Prom, którym przepływał na drugą stronę rzeki, odpływał z brzegu pełnego zieleni, a dopłynął do brzegu, na którym rosły drzewa, które potraciły liście.


* * *

Tak jak przy opowieściach ewangelicznych, tak i tu warto odnaleźć siebie w głównych postaciach opowieści.

Szczęśliwie dla mnie chłop ze mnie żaden, więc nie muszę się zastanawiać, na ile przypominam Wiktora; siebie powinienem szukać wśród Panien.

A najbardziej odnaduję się w postaci Kazi (Krystyna Zachwatowicz). Najstarsza z sióstr kochajaca Wiktora od zawsze, ale wątpiąca, czy on ją w ogóle pamięta. Oddana innym poprzez swoją pracę – czasami nawet niepotrzebną (całe rzędy konftur, których nikt w Wilkach nie jest w stanie przejeść, to przecież efekt jej pracy), jednak nie wątpiąca w sens tej pracy. Poniżana przez szwagra, nie potrafi się bronić - a nawet się o to nie stara.

Jednak także ona pragnie zostać przez innych zauważoną – nade wszystko pragnie, by widziano w niej kobietę. Na co dzień chodząca w mocnych okularach, w dniu potańcówki urządzanej przez Tunię, gdy już wszystkich obsłużyła, decyduje się na swoje wielkie wejście – wchodzi w pięknej sukni po siostrze, bez okularów, by one jej nie szpeciły. Jednak brak okularów sprawia, że idzie niepewnie, wręcz niezgrabnie. I reakcja innych jest odwrotna od zamierzonej – Kazia budzi śmiech (jak bardzo boimy się tego, że zostaniemy wyśmiani).

Ale przecież przynajmniej spróbowała. 

A na koniec wręczyła Wiktorowi konfitury – zawsze tyle mogła dać.

piątek, 10 kwietnia 2009

Krzyż

Gdy dziś patrzymy na krzyż, na którym cierpiał Chrystus, patrzymy w perspektywie zbawienia… Dobrze by było, gdybyśmy na własne krzyże, które my dziś nosimy, potrafili również tak spojrzeć.


I takiego spojrzenia wam życzę.