piątek, 26 grudnia 2008

Święta i telewizor

Jedyny telewizor jaki mam w domu, jest tradycyjnym telewizorem kineskopowym 14″, który niestety ze względu na swój wiek włącza się około 10 minut (dźwięk słychać wcześniej, ale obrazu nie ma). Wiek tego telewizora sprawił także to, że oryginalny pilot od kilku lat nie działa; mam za to programowalnego – ten jednak się rozprogramował i wymagał ponownego programowania. Niestety przez to bardzo długie włączanie pojawiły się problemy z zaprogramowaniem.
I w ten oto sposób u mnie zniknął problem telewizora w święta (przynajmniej na jakiś czas).
A jak to u was wygląda?

Ponieważ za dużo piszę i moi ostatni czytelnicy już nie nadążają, to tego bloga zamykam, a na Świadkach będę pisał znacznie rzadziej (ale i tak częściej, niż to było zasugerowane).





czwartek, 18 grudnia 2008

Czego szukamy

Nie wiem, czy zauważyliście, ale jakkiś czas temu umieściłem „Listy o miłości” na blogspocie (te oryginalne na onecie są nadal, a to jest drugie miejsce). Ponieważ blogspot to google, to ten nowy adres wyjątkowo łatwo wpada w wyniki przeszukiwań.
Wczoraj trafiło tam 7 osób – wszystkie poprzez pytanie na google.

O co pytamy?

Osoba z Gdyni: „listy do miłości życia”
Osoba z Warszawy: „list do dziewczyny o miłości”
Osoba ze Szwecji: „Bóg uczy nas miłości”
Osoba z Wrocławia: „listy o miłości”
Inna osoba z Wrocławia: „listy do chłopaka o miłości”
Osoba z Tomasza: „prawdziwa miłość zwycięża wszystko”

I tylko jedna osoba z Warszawy szukała: „nie chcę twojej miłości”

Myślę jednak, że ta osoba również tęskni za miłością, tylko akurat nie taką, jaką dostała.


poniedziałek, 15 grudnia 2008

Odeszło

Wszystko odeszło.
Jeszcze rano odpowiadałem wam pełen najczarniejszych myśli i aż kipiący od niepokoju (ale po raz pierwszy odpowiadałem). W pracy zajmowałem się pracą (jak to w pracy), choć akurat dziś wyjątkowo krótko (biegłem do dentystki). I nagle się okazało, sam nie wiem nawet kiedy dokładnie (może na tym fotelu dentystycznym – fachowo na unicie), że wszystko odeszło.
Nie dokończyłem stosownych analiz, nie podejmowałem żadnych decyzji, a tu nagle wszystko odeszło…

A po wizycie u dentystki zajrzałem na bloga s. Anety i odpowiedziałem Mrocznej – Mroczna napisała:
bóg kocha a szatan nienawidzi… ale skoro bóg nienawidzi szatana to czy szatan nie może kochać tych którzy mu wiernie służą…?

A moja odpowiedź (a ściślej pierwsza część) była taka:
Bóg kocha każdego – również te anioły, które się przeciw niemu zbuntowały. Anioły, podobnie jak ludzie, posiadają wolną wolę – więc mogły się zbuntować – dokładnie tak, jak Ty się teraz buntujesz. Jedyne, co Bóg może w takiej sytuacji – to tylko cierpieć. Cierpi z powodu buntu swych aniołów. Cierpi z powodu Twojego buntu. Jednak wasza sytuacja nie jest taka sama – anioły są poza czasem; ich wybór, jest więc również poza czasem – jest buntem na wieczność. Ty nie jesteś poza czasem – Ty cały czas możesz wybierać. I Bóg czeka na Twój nowy wybór – czeka na Ciebie.

I w drugiej części:
Natomiast szatan nie kocha nikogo. Ty służąc szatanowi nie spotkasz miłości – możesz być jedynie wynagradzana przez szatana i zapewne jesteś wynagradzana. Przypuszczam, że teraz podoba Ci się to, co od niego dostajesz; jestem jednak pewien, że po jakimś czasie zauważysz, że to wynagrodzenie jest nic nie warte. Zatęsknisz za miłością (ba – podejrzewam wręcz, że cały czas tęsknisz) i przekonasz się, że możesz ją dostać tylko od Boga (i tego Ci życzę).

* * *

Kochani, każdemu życzę, by tęsknił za miłością i szukał Miłości.


sobota, 13 grudnia 2008

Spowiedź 3

    Zaczynam odżywać – jeszcze nie wiem, jak to wszystko się potoczy, ale przynajmniej wiem, że odżywam. I jestem pewien, że zawdzięczam to nawet nie temu, co mi napisaliście (choć oczywiście za to serdecznie dziękuję), ile waszej modlitwie. Nade wszystko czułem tu modlitwę Paulinki; nie przyjąłem tej modlitwy, odrzuciłem, bo nie wierzyłem w swoje odczuwanie (Nie, to niemożliwe, żebym mógł prawdziwie odczuwać – i wszystko zniknęło), ale dziś myślę, że się wcale nie myliłem. Może zresztą cała historia była nade wszystko po to, by to Paulinka uwierzyła, jak bardzo jest miła Bogu, skoro jej modlitwa ma tak szaloną moc!

    Moherku, jeśli chodzi o samo zdarzenie, to nie było tak, jak myślisz, że rozum nakazywał Idź, a ja się zaparłem, by nie iść. Jest dokładnie tak, jak pisała Basia „Nikt z nas nie jest godny przyjąć Jezusa w komunii św. NIKT.”; ja również jestem niegodny (raz bardziej, innym razem mniej – ale zawsze niegodny), więc czekam, aż Pan mnie zawoła po imieniu. I gdy wzywa, czuję się szczęśliwy, że tak uczynił. I dobrze wiem, że to nie z powodu jakiś zasług, lecz po to, by mnie wzmocnić, bym już zupełnie nie upadł. A więc widzisz Moherku, jestem podobny do Ciebie – Ty, gdy rozum zgłasza Ci wątpliwości, oddajesz wszystko Chrystusowi, by On wywołał w Tobie niepokój; ja za każdym razem proszę, by mnie wezwał i czekam na wezwanie. A więc oboje uznajemy prymat relacji osobowej w stosunku do własnego rozumu.

    Zarzut spowiednika, że to daje pole do nadużyć, jest jednak nie do odparcia. Relacja osobowa z Jezusem jest czymś nieuchwytnym, nie podlegającym weryfikacji, wreszcie nie dającym się opisać… Osąd rozumu wydaje się być pewniejszy. Ale może właśnie to, co przeżyłem już po spowiedzi, miało pokazać, ile może być wart taki osąd rozumu? Wbrew pozorom granica między grzechem ciężkim, a lekkim nie jest wcale tak ostra, jak by się mogło wydawać. I nie tak łatwo jest rozstrzygać rozumowi na ile jakieś zachowanie jest w pełni świadome i dobrowolne (to są warunki grzechu ciężkiego), a na ile ma charakter kompulsywny.

    Proszę się jednak mi nie dziwić, że tak całkowicie zwątpiłem – przecież ja nie mam nic, oprócz swojej wiary; jestem totalnym nieudacznikiem. Jak spowiednik mi mówi, że moja relacja z Bogiem jest fałszywa, to już mi nic nie zostaje. To, że adresatka „Listów..” nigdy mi nie powiedziała, iż pisząc listy ją skrzywdziłem (między nami nie było jakichkolwiek innych kontaktów, więc w inny sposób nie mogłem jej skrzywdzić), nie zmienia faktu, że traktuje mnie tak, jakbym ją skrzywdził. Czy więc rzeczywiście z Bożego natchnienia je pisałem? Czy rzeczywiście wypełnianiałem wolę Bożą? To są te same odczucia… To jest niemożliwe, bym w jednej sprawie odnajdował Pana, a w innej siebie samego. Jeśli odnajduję siebie, to i w jednym i w drugim. Nie zostaje mi nic.

    Pytanie jednak, czy teraz, gdy zaczynam z tego wychodzić, gdy powraca do mnie wiara, że jednak jestem narzędziem w rękach Boga, to czy to On sprawił, czy też ja na nowo to sobie wmawiam, bo nie sposób żyć, nie mając zupełnie niczego?

 

czwartek, 11 grudnia 2008

Spowiedź 2

Jeszcze może parę słów, bo widzę, jakieś fatalne skutki w postaci wycofywania się z pisania innych osób. Zacznę więc od wyraźnego stwierdzenia, że o tym wymądrzaniu się pisała Zwyczajna/Inside na moim blogu – spowiednik takiego sformułowania nie używał i w ogóle w spowiedzi nic nie było o blogowaniu.

A teraz po kolei.

Od zawsze moim problemem było to, że nie znam owoców swojego działania, a przecież jedynym niezawodnym kryterium jest słynne po owocach ich poznacie. Nade wszystko dotyczy to tego, co najważniejsze, czyli w moim przypadku „Listów o miłości” (najważniejsze, bo odmieniło moje życie; najważniejsze, bo do dziś zadziwia mnie swoją mądrością). Jedynie wierzyłem (a nie wiedziałem) w to, że swoimi listami przygotowałem adresatkę „Listów..” do jej małżeństwa. Gdy po wielu latach trafiłem na ślad na adrestaki, spodziewałem się, że usłyszę potwierdzenie, że rzeczywiście „Listy..” wypełniły taką rolę, tymczasem okazało się, że mnie nie chce znać (nie to, bym to usłyszał, ale właśnie niczego nie usłyszałem) 

I teraz na to ogólne tło nanosi się moja spowiedź, w której ksiądz, który mnie spowiadał, był ponad wszelką wątpliwość pewien, że nie potrafię rozpoznawać tych momentów, w których Pan do mnie przemawia. Oczywiście w jakiejś konretnej sprawie, a nie tak w ogóle, ale co ważne był pewien.

Co to jednak dla mnie  oznacza?

Ano to, że wszystko to, co do tej pory robiłem, będąc przekonanym, że wypełniam wolę Bożą, to jedynie jeden wielki balon. Spowiedź, to tylko szpilka, która przekłuła ten balon. Okazało się, że cała moja indywidualna więź z Bogiem daje się podważyć. Już w „Listach..” pisałem, że trzeba się nauczyć rozpoznawać, kiedy przychodzi Bóg – bez tej umiejętności trudno o dojrzałą wiarę, bo dojrzałą staje się dopiero wtedy, gdy jest indywidualną, osobową więzią z Bogiem. Bez tej więzi można mówić o religijności, ale nie o dojrzałej wierze. Skoro spowiednik jest pewien, że to nie może być On, a ja sądzę, że to On, to czego teraz w sprawach wiary mogę być pewien?

Nie tylko że z hukiem wyleciałem ze szkoły dojrzałej wiary, ale wręcz nie załapuję się nawet na przedszkole!

Niczego w sprawach wiary nie mogę już być pewien (nawet tylko w sensie mocno w to wierzyć); nie mam więc prawa w sprawach wiary się odzywać! (ale to ja, a nie wszystcy piszący na blogach poświęconych sprawom wiary)

Oczywiście w życiu nie ma próżni i jak przestałem ufać w to, że to Pan mnie prowadzi, to momentalnie szatan to wykorzystał i już wczoraj nie potrafiłem się nawet modlić. Tama. Szklana tafla. Dziś poszedłem na roraty, ale pierwszy raz od wielu, wielu lat nie czułem się wezwany po imieniu tuż przed komunią. Przystąpiłem do niej, a teraz nie wiem, czy ona nie była świętokradcza (żeby było jasne – w tej spowiedzi rozgrzeszenie otrzymałem); zawsze przystępowałem do komunii dopiero wtedy, gdy czułem się wezwany po imieniu (choćbym przed chwilą był u spowiedzi), ale właśnie to kwestionował spowiednik. Twierdził, że najważniejszy jest rozum i jego rozstrzygnięcia, a nie jakieś odczucia – i brzmi to całkiem sensownie, bo inaczej jest pole do nadużyć. Pytanie więc, czy do takiego nadużycia doszło? Spowiednik twierdzi, że tak i moje odczucia są nic nie warte.

Ale bardzo wyraźnie podkreślam – to dotyczy mnie; to ja jestem teraz na poziomie przedprzedszkolnym, to mnie się teraz wydaje, że najlepiej by było, gdyby Pan mnie teraz zabrał do siebie (żebym już więcej nie zdążył narozrabiać, bym stanął wreszcie na czymś twardym…) - was to nie dotyczy! Wy możecie i powinniście nadal pisać! Wasze blogi robią wiele dobrego!

 

środa, 10 grudnia 2008

Spowiedź

Dzisiaj byłem u spowiedzi. Jeszcze mi się nie zdarzyło, bym po spowiedzi był pełen niepokoju – dzisiaj tak właśnie jest. Ksiądz, który mnie spowiadał, jest ponad wszelką wątpliwość pewien, że nie potrafię rozpoznawać tych momentów, w których Pan do mnie przemawia. Jeśli nałożyć na to stosunek do mnie moich najbliższych, nade wszystko tych, wobec których byłem przekonany, że wypełniam Jego wolę, to muszę ostatecznie zamilnąć.

Blogów nie kasuję, a na „Świadkach..” notki będą się ukazywać do końca roku (bo są już wpisane), ale nie będę już odpowiadać i w ogóle nie będę się już nigdzie wymądrzał (to jednak było wymądrzanie).

(Kiedyś już byłem wysyłany przez spowiednika do psychiatry, ale wtedy usprawiedliwiałem siebie, że był to franciszkanin; ten to dominikanin – a więc się poddaję)





sobota, 6 grudnia 2008

Brak tytułu

Przepraszam, ale za radą Anny chwilowo zawieszę pisanie tego bloga. Zakładając blog Świadkowie Bożego Miłosierdzia, sądziłem, że będę tam umieszczał same fragmenty świadectwa Anny; tymczasem widzę wyraźnie, że każda notka wymaga pewnego komentarza (bez tego wystarczyłoby dodać sam link do świadectwa), a ponieważ notki umieszczam codziennie, to trochę pracy to wymaga.

Co prawda mógłbym tam pisać nieco rzadziej i w ten sposób łączyć dwa blogi, ale świadectwo jest na tyle obszerne, że chyba lepiej będzie, jeśli nowe notki będą każdego dnia.

A więc zapraszam.

środa, 3 grudnia 2008

W Nim to bowiem

5 W Nim to bowiem zostaliście wzbogaceni we wszystko: we wszelkie słowo i wszelkie poznanie, 6 bo świadectwo Chrystusowe utrwaliło się w was, 7 tak iż nie brakuje wam żadnego daru łaski, gdy oczekujecie objawienia się Pana naszego Jezusa Chrystusa. 8 On też będzie umacniał was aż do końca, abyście byli bez zarzutu w dzień Pana naszego Jezusa Chrystusa. (1 Kor 1)

Ten dzień przyjdzie już niedługo. Chrystus się objawi. Bądźmy czujni. Ale bądźmy spokojni – On będzie umacniał nas do końca.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Tyś

 7 ..   Tyś naszym Ojcem.
    Myśmy gliną, a Ty naszym twórcą.
    Dziełem rąk Twoich jesteśmy my wszyscy.

(Iz 64)

Obyśmy chcieli być tą gliną.