sobota, 30 sierpnia 2014

Niech się zaprze samego siebie

(21) Odtąd zaczął Jezus Chrystus wskazywać swoim uczniom na to, że musi udać się do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie.(22) A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie. (23) Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku. (24) Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. (25) Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. (26) Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? (27) Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi i wtedy odda każdemu według jego postępowania. (Mt 16)

Zaprzeć się. Niech się zaprze.
Zajrzyjmy do słownika języka polskiego PWN:
  1. «oprzeć się mocno o coś, aby móc się odepchnąć lub nie dać się ruszyć z miejsca»
  2. «zaprzeczyć czemuś»
  3. «nie zmienić postanowienia mimo przeciwności i nacisków»
  4. «zerwać z kimś lub z czymś wszelkie związki»
Pod jedynką mamy najbardziej pierwotne znaczenie, od którego wszystko się zaczęło, a więc i do tych rozważań powinniśmy posłużyć się właśnie nim. 
Pytanie więc pierwsze jest takie, czy mamy się odepchnąć, czy też nie dać się ruszyć z miejsca?
Odpowiedź jest oczywista, jako że zaprzeć się mamy, jeśli chcemy pójść za Chrystusem - a więc w tym wypadku mamy «oprzeć się mocno o coś, aby móc się odepchnąć». Innymi słowy Jezus podkreśla, iż najtrudniejszy jest ten moment decyzji - gdyby chodziło o to nie dać się ruszyć, to sytuacja byłaby taka, że to świat nieustannie atakuje, a my musimy nieustannie opierać się o coś, by nie ulec pokusie (i przyznam, że gdy to tak napisałem, taka interpretacja wydała mi się całkiem sensowna).
No ale nie można jednocześnie nie dać się ruszyć i jednocześnie iść.  A więc jednak mamy oprzeć się o coś, by się odepchnąć.
Ta decyzja jest taka trudna, bo podejmując ją, dobrze wiemy, iż wybieramy coś mało atrakcyjnego, bo niby cóż mogłoby być atrakcyjnego w dźwiganiu swojego krzyża? Gdyby to przynajmniej chodziło o krzyż kogoś znanego - Dźwigam krzyż Dody! To by mogło zainteresować nawet prasę kolorową. Ale dźwigać swój krzyż, taki zwykły, szary...? - co to za atrakcja!
A jednak to ten krzyż nadaje sens mojemu życiu.

sobota, 23 sierpnia 2014

Szczęśliwy jesteś, Szymonie

(13) Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? (14) A oni odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. (15) Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? (16) Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. (17) Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. (18) Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Opoka] i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. (19) I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. (20) Wtedy surowo zabronił uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem. (Mt 16, 13-20)

Szczęśliwy jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Przyszło mi komentować te słowa właśnie po tym, jak Zbyszek dla podsumowania naszej dyskusji o niebie przygotował solidną wiedzę w oparciu o Katechizm Kościoła Katolickiego. I mogę teraz napisać Szczęśliwy jesteś, Leszku, synu Barbary. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew (czyli te myśli nie są owocem pracy twojego mózgu, Leszku), lecz Ojciec mój, który jest w niebie.
My mamy taką tendencję, by przypisywać sobie wszystkie myśli, jakie wypowiadamy, a potem tak, jak głosiła sobotnia Ewangelia ci, którzy tak sądzą ... Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. (Mt 23, 5-6) Tymczasem Pan chce, byśmy jeszcze tu na ziemi mieli najwierniejsze (na ile tylko można wobec naszych zmysłów i wobec naszego myślenia opartego o te zmysły) wyobrażenie o Nim i o tym, co On dla nas przygotował i dlatego nam wszystkim tę wiedzę daje. Wszystkim daje - także mnie. Wystarczy tylko tych myśli nie tłumić, a przeciwnie - za nimi podążać. Nie ma w tym żadnych zasług, gdy się je głosi (bo zostały one dane, a Bóg daje je każdemu), ale nie ma też w nich żadnego wymądrzania się,  jak sądzi Basia (Basiu, czy gdybyś wtedy była świadkiem tej rozmowy, powiedziałbyś Piotrowi, że się wymądrza?) Czy coś jest wymądrzaniem się, czy nie jest, najlepiej sprawdzić tak, jak to zrobił Zbyszek (i co potwierdziła Barka) - po prostu zajrzeć do Katechizmu Kościoła Katolickiego.



niedziela, 17 sierpnia 2014

Niebo - 3

MariaR napisała u Siostry następujące słowa:

Marii oczywiście nie chodzi o dociekanie prawdy - 
gdyby o to chodziło, swoje zastrzeżenia napisałaby u mnie na blogu, a nie u Siostry, gdzie wie, że jej nie odpowiem; to jest po prostu zwykła manipulacja, w której Maria chce się ustawić w roli strażniczki czystości wiary (tak, tak - ta sama osoba, która niejednokrotnie występowała przeciw hierarchom, że nie nadążają za zmianami w świecie (sic!)), a zarazem przestrzec innych przede mną, jako heretykiem.

Niezależnie jednak od jej intencji wydaje mi się, że jednak powinienem przedstawić swoją odpowiedź w formie odrębnej notki (wczoraj umieściłem to, jako komentarz pod poprzednią notką, ale z komentarzami jest tak, że łatwo je przeoczyć):

Może jednak parę słów, by wyjaśnić. Zarzut MariiR jest oparty o następstwo czasowe - w swojej wypowiedzi wręcz podkreśliła słowo dopiero. Rzecz jednak w tym, że Bóg jest poza czasem - a tym samym w niebie nie ma czasu. A ściślej tam jest tak, że wszystko się widzi naraz - i tu bym musiał odesłać do swojej notki z początku blogowania, gdy Zawieszonej w Czasoprzestrzeni (piękny nick, należący do zwykłej dziewczyny z jakieś wioski w kieleckim, wyśmiewanej nawet przez własną rodzinę; a ta dziewczyna umiała stawiać wyśmienite pytania i próbowała na te pytania odpowiadać) tłumaczyłem po raz pierwszy posługując się mrówką, jak to z tym czasem jest
My widzimy czas sekwencyjnie, czyli tak, jak mrówka widzi trzeci wymiar, a w niebie widzieć będziemy czas naraz, jednym spojrzeniem. To tylko z punktu naszego widzenia świata można mówić, że przemienienie na górze Tabor było przed innym wydarzeniem na innej górze - na Golgocie. Dla tych, którzy są w niebie to wszystko jest w jednym spojrzeniu.

Podtrzymuję więc to, co mówiłem, że Jezus uczniom na górze Tabor ukazał niebo - z tej niebieskiej perspektywy nie ma żadnej sprzeczności w tym, że góra Tabor była przed Golgotą.

Ale oczywiście tak, jak mówiłem wcześniej, to jest moje własne przeczucie i nikt nie ma obowiązku w to wierzyć. Próbuję jedynie dzielić się swoim spojrzeniem - dokładnie tak, jak ta wspomniana dziewczyna z kieleckiego (i dokładnie z takim samym przyjęciem). Może to komuś pomoże w dojrzewaniu jego wiary? -  szczególnie że zrozumienie tego, jak to z tym czasem jest, pozwala zrozumieć jak to jest, że Bóg ma dla każdego z nas doskonały plan zbawienia uwzględniający wszystkie nasze wybory, jakich w życiu dokonamy. Przy naszym rozumieniu czasu jest w tym jakaś sprzeczność - bo albo nasza wolność jest jedynie iluzoryczna, albo ten plan nie jest wcale najdoskonalszy. A jednak on jest najdoskonalszy, a zarazem każdy z nas jest całkowicie wolny.


środa, 13 sierpnia 2014

Niebo - cd

Pytanie MariiR potraktowałem jak najbardziej poważnie, choć Maria wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Koncentrowałem się jednak nie tyle na odpowiedzi, dlaczego współcześnie teologowie uważają, iż niebo nie jest miejscem, lecz stanem jedności z Bogiem, co chciałem pokazać, iż wszystkie te cytaty dotyczące nieba, jako miejsca, nie przeczą wcale temu, że niebo nie jest miejscem. 
Napisałem tak:

Kiedy dzieciom kreślimy obraz brodatego, starego pana z długą brodą wśród chmurek i obłoczków, to przecież nie okłamujemy tych dzieci, lecz przybliżamy im obraz nieba za pomocą aparatu pojęciowego, jakim one się posługują. Dokładnie tak samo jest z tym, co zacytowałaś. Ale przypomnij sobie opis, który jest znany pod nazwą “przemienienie na górze Tabor”. To nie była wizja, jaką mieli wybrani dwaj uczniowie – to była rzeczywistość, której oni doświadczali. Opisywali to, że Jezus doznał przemiany, ale przecież tak naprawdę to oni zobaczyli Jezusa takim, jakim On jest! To jest tak, jakby przed nimi został otwarty jakiś wymiar tej przestrzeni, jaki normalnie jest przed nami zamknięty (widzieli nie tylko samego Jezusa). Opisywali to jako przemianę Jezusa, bo cały czas czuli się w tym miejscu przestrzeni, do którego przyszli. Nie odczuwali żadnego przemieszczenia, a przecież to oni znaleźli się w przestrzeni nieba!
Jaki z tego wniosek?
Niebo jest wszędzie, ale normalnie póki jesteśmy ludźmi żyjącymi tu na ziemi, jest ono dla nas niedostępne. To dopiero przed nami musi się otworzyć jakiś wymiar przestrzeni, byśmy mogli się w tym niebie znaleźć. Nie jest więc to miejsce, które dałoby się opisać trzema wymiarami przestrzeni, jakiej doświadczamy naszymi zmysłami – tak to jest opisywane (i tak to opisywał sam uczestnik tego wydarzenia na górze Tabor, co zacytowałaś), bo to przybliża rzeczywistość, która dla nas jest niepojęta. Spróbuj mrówce opisać świat trójwymiarowy (jej świat jest płaski, bo tak są skonstruowane jej oczy) – nie da się. Można go jedynie przybliżyć, mówiąc mrówce “Ty wiesz, co to prawo-lewo i co dalej-bliżej. A teraz obróć głowę – nadal widzisz ten sam świat, ale inaczej; nadal to samo, co było bliżej, jest bliżej, a coś, co było dalej, jest dalej – ale teraz twoje prawo-lewo, to moje wyżej-niżej.” Mrówka nadal wszystko widzi płasko, ale korzystając z jej aparatu pojęciowego starałaś się przybliżyć rzeczywistość, która obiektywnie istnieje, ale która dla niej jest niedostępna. Dokładnie o to samo chodzi, gdy jest mowa o niebu, jako o miejscu.

A teraz spróbuj zapomnieć wszystko to, co Ci powiedziałem, posługując się pojęciem przestrzeni wielowymiarowej – to jest moje przeczucie, które jednak nie należy do kanonu wiary. Co jednak zostaje?
Ano to, że dwaj wybrani uczniowie Jezusa, nie tracąc poczucia przebywania w miejscu, w którym wówczas byli (tj. na górze Tabor), znaleźli się na jakiś czas w niebie. A więc to jest stan, a nie miejsce.
Tu od razu korekta - pamiętałem o Piotrze i o Janie, ale nie pamiętałem o Jakubie - starszym bracie Jana: na górze Tabor było trzech apostołów, a nie dwóch, jak napisałem. Opis tego wydarzenia jest taki:

(1) Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba oraz brata jego, Jana, i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. (2) Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło.(3) A oto ukazali się im Mojżesz i Eliasz, rozmawiający z Nim. (4) Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. (5) Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie! (6) Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli. (7) A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: Wstańcie, nie lękajcie się! (8) Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa. (Mt 17,1-8)

U Marka bardzo podobnie:

(2) Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam się przemienił wobec nich. (3) Jego odzienie stało się lśniąco białe, tak jak żaden na ziemi folusznik wybielić nie zdoła. (4) I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. (5) Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. (6) Nie wiedział bowiem, co powiedzieć, tak byli przestraszeni. (7) I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie! (8) I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. (9)A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. (10) Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych. (Mk 9:2-10)

Jak widać opis ten występuje tylko w ewangeliach synoptycznych - Jan, bezpośredni uczestnik tego zdarzenia, w ogóle go nie opisał. O czym to świadczy? - ano o tym, że to wydarzenie tak bardzo wykracza poza ludzkie myślenie, że Jan nie umiał dobrać odpowiednich słów, które by oddawały to, co wówczas przeżywał. Synoptykom było łatwiej, bo znali to tylko z drugiej ręki. Powtarzali więc tak, jak to zapamiętali z zasłyszanych opowieści. 
Bardzo ciekawe są różnice w obu opisach: Mateusz napisał oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos, a u Marka jest tylko I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos. Markowi tak się nie mieściło w głowie, co to może być obłok świetlisty, że pozostawił jedynie obłok. Celowo wybrałem ten fragment różnic, bo zapewne właśnie z tym Jan miał największy problem - jak opisać Boga-Ojca?! Zapewne właśnie to doświadczenie było tak niezwykłe, tak nie mieszczące się w jakichkolwiek ludzkich wyobrażeniach, że Jan w końcu nigdy go nie opisał. 
Zbierzmy elementy - po pierwsze obłok świetlany. Po drugie ten obłok osłonił uczniów - osłonił, to bardzo charakterystyczne słowo; osłania się przecież przed czymś, co jest zagrożeniem z zewnątrz. Ewangeliści podają co prawda, że uczniowie się przestraszyli, ale moment tego przestraszenia u Marka jest inny, niż u Mateusza - niejasna jest więc kolejność zdarzeń.

MariaR zarzucała mi, że to naditerpretacja, bo w opisie nigdzie nie jest napisane, że to niebo. I rzeczywiście nigdzie tego nie ma. Czasami jednak to, czego nie ma, mówi więcej o tym, co chcemy poznać, niż to, co jest. Najsilniejszą wymowę (przynajmniej dla mnie) ma to, że nie ma tego opisu u Jana. Wg mnie Jezus ukazał uczniom niebo. Jeszcze raz zwracam przy tym uwagę, że nie była to wizja, lecz bezpośrednie doznanie - z Jezusem przyszli i nie mieli najmniejszych wątpliwości, że On był tam fizycznie; nie było też dwóch Jezusów - jeden obok nich, a drugi obok Eliasza i Mojżesza. Wszyscy uczniowie widzieli całkiem realnie naraz Eliasza, Mojżesza i Jezusa - a to było możliwe tylko w niebie.

piątek, 8 sierpnia 2014

Niebo

Znowu odezwałem się na blogu s. Małgorzaty i znowu zupełnie niepotrzebnie - Zbyszek zaczął przedstawiać iście pogańskie poglądy, jako istotę chrześcijaństwa i uznałem, że nie można tego tak zostawić. Siostra w ogóle nie reagowała, więc w końcu ja się odezwałem.
Nie zauważyłem jednak, by komukolwiek moja wypowiedź była potrzebna. Zbyszek zaczął się wić, udawać, że mówił co innego, niż mówił - nie wydaje mi się, bym zmienił jego myślenie; odnosiłem wrażenie, że jedynie zaczyna grać, by przypadkiem jego osoba nie kojarzyła się z pogaństwem. 
Cały ten wątek zakończyłem następującą uwagą:

Zbyszku, o co się targujesz? Ty byś chciał siebie postawić na pierwszym miejscu, a Bogu dawać siebie z tego, co Ci zbywa. Tymczasem On chce być dla każdego na pierwszym miejscu, bo wie, że tylko w ten sposób my możemy zaznać pełni. Jednego z drugim nie da się pogodzić – ale to Ty wybierasz, bo jesteś wolnym człowiekiem. Gdybyś tej wolności nie miał, nie mógłbyś nauczyć się kochać, bo miłość jest tylko w wolności. W tej wolności możesz wybrać całkowity dar z siebie, a możesz też pozostać przy swoim. Ty wybierasz.
Po której Basia bardzo trafnie dodała:

Zbyszku- aforyzm autora św. Augustyn z Hippony o treści:
"Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu". 
Zbyszek zniknął, ale do wypowiedzi Basi przyczepił się Marek Jan.
Inny wątek wydawało się już, że zakończy się inną uwagą:

Zbyszku, jak już czytasz Dzienniczek, to nie staraj się w nim szukać swoich myśli, lecz idź za myślą autorki. Istotą jest zjednoczenie z Bogiem, udział w Jego życiu wewnętrznym (Bóg-Ojciec jest w pełni zjednoczony z Synem, a uosobieniem tej miłości, jaka jest między nimi, to Duch Święty), a całe to szczęście, jakie wówczas człowiek odczuwa, jest niejako "przy okazji". Celem nie jest szczęście, celem jest zjednoczenie z Bogiem, a dzięki temu zjednoczeniu człowiek jest wreszcie szczęśliwy.
Ale to już po kilku dniach zaatakowała MariaR:

Dlaczego Leszku z taką niepojętą dla mnie pewnością twierdzisz, że raj to w ogóle nie jest miejsce, skoro sam Pan Jezus powiedział takie słowa: "W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem." (J14,2-3)
Wiesz lepiej i więcej niż Św. Jan?
MariaR

Był to ewidentny atak, co bardzo wyraźnie widać po tonie, z jakim MariaR zwracała się do mnie. Ja jednak postanowiłem odpowiedzieć na to pytanie całkiem poważnie, udając, że tego tonu w ogóle nie dostrzegam. Jaka to była odpowiedź, przedstawię w następnej notce - dla głównego wątku niniejszego posta była ona zupełnie nieistotna. Tu ważne jest inne pytanie - jak to się dzieje, że gdy milknie główny adwersarz (nie wygląda, bym go przekonał, ale jednak oddaje pole), zjawiają się te dwie osoby, którym Izabela przypisuje szczególną rolę, by czepiając się jakiś spraw bardzo odległych od istoty sporu, umniejszać wagę wcześniejszych słów?
(z drugiej jednak strony te działania i tak należy uznać za kompletnie niepotrzebne, skoro jedynym skutkiem moich i Basi wypowiedzi było zniknięcie Zbyszka)
Zupełnie mi się nie podoba postępowanie Izabeli, ale może ona ma rację?

No ale już się tego nie dowiem - Siostra założyła forum na swoim blogu i zamknęła możliwość komentowania pod notkami; przy czym do komentowania na forum nie wystarczy zalogowanie na google - trzeba się zarejestrować na forum i tam zalogować. Nie ma sensu, bym się tam rejestrował - niemal na każdego tamtejszego blogowicza działam jak płachta na byka, wcinam się Siostrze w to, co się dzieje na JEJ blogu, a i tak nikomu nie jest potrzebne to, co tam czasami czynię.


niedziela, 3 sierpnia 2014

Wy dajcie im jeść!

(13) Gdy Jezus to usłyszał, oddalił się stamtąd łodzią na pustkowie, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. (14) Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych. (15)A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: Miejsce to jest pustkowiem i pora już późna. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności. (16) Lecz Jezus im odpowiedział: Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść! (17) Odpowiedzieli Mu: Nie mamy tu nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb. (18) On rzekł: Przynieście Mi je tutaj. (19) Kazał tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby, dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. (20) Jedli wszyscy do syta, a z tego, co pozostało, zebrano dwanaście pełnych koszy ułomków. (21) Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci. (Mt  14, 13-21)

Tak to właśnie jest - im więcej dajemy innym, tym więcej sami mamy. To jest Boża arytmetyka. Te pięć chlebów i te dwie ryby to nawet dla samych apostołów było za mało. A jednak nie szemrali, gdy Jezus polecił im rozdać je tłumom. Rozdawali to, co miało być ich posiłkiem.
My tak się boimy, że czegoś dla nas zabraknie, że sami będziemy głodni... Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków.