niedziela, 24 maja 2009

„Listów o miłości” już nie ma

Czwarty punkt regulaminu onet-u mówi:


4. Użytkownik ma obowiązek przynajmniej jeden raz na sześć miesięcy opublikować notkę w blogu. W przypadku stwierdzenia przez administratorów systemu OnetBlog, że w blogu nie pojawiły się nowe notki a także nie ma wystarczającej liczby odwiedzin, Onet.pl ma prawo do bezpowrotnego i całkowitego usunięcia takiego bloga z systemu OnetBlog.


W oparciu o ten punkt onet usunął Listy o miłości. Odbyło się to bez żadnego uprzedzenia i wręcz w sprzeczności z wymienionym punktem – od jakiegoś czasu zapuszczam procedurę, która sprawdza na której stronie rankingu onet-u są interesujące mnie blogi. Ostatniego dnia, gdy Listy.. jeszcze istniały (t.j. 5 maja), były na 62 stronie. Jeśli zważyć, że jeszcze 17 lutego były na 277, to widać wyraźnie, że na nowo zdobywały czytelników. A trzeba przy tym pamiętać, że na pozycję w rankingu wielki wpływ ma to, kiedy była na nim ostatnia notka (przykładowo ten blog 9 kwietnia był na 67 stronie mimo, ciągle na nim są jakieś notki).

Jeśli ktoś myśli, że redakcja BlogOnet przeprosiła mnie, gdy wyraziłem swoje zdziwienie, że mimo iż mój blog nie należał do takich, do których nikt nie zagląda, został bez ostrzeżenia usunięty, to się myli – szanowna redakcja do takich rzeczy się nie poniża – jest przecież nieomylna.


Lubię Baruch twoją geometryczną łacinę, porozmiawiajmy jednak o rzeczach na prawdę ważnych..


Jeszcze nie tak dawno po takim zdarzeniu bym się kompletnie załamał, bo przecież nawet jeśli nie z woli Pana to się stało, to przy Jego przyzwoleniu. Dziś podchodzę do tego całkiem spokojnie. Wbrew pozorom wcale nie chodzi o to, że Listy.. stanowią zagrożenie i nikt nie powinien ich czytać (to jest mój odwieczny lęk, o którym kiedyś pisałem) – wszak z jednej strony liczba czytelników rosła na nowo (co na martwym blogu jest czymś niezwykłym – KTOŚ musiał ich tam sprowadzać), a z drugiej na blogspocie Listy.. są nadal. Wydaje mi się, że to zdarzenie potwierdza jedynie moje wcześniejsze przeczucia, iż mój czas już minął. Jak sądzę dziś główne tezy Listów.. ma swoim życiem potwierdzać ktoś zupełnie inny, ktoś dużo ode mnie młodszy. Nie czarujmy się – w dzisiejszym świecie wiek jest niezwykle ważny; przecież przesłanie Listów.. jest nade wszystko skierowane do ludzi młodych i trudno je przyjmować od kogoś w moim wieku (moi młodzi czytelnicy już od dawna do mnie nie przychodzą). Główna myśl Listów.., która odróżnia ją od innych tekstów, to ta, że Bóg będąc jedynym źródłem miłości, miłości, która z samego założenia obejmuje całego człowieka – jego uczucia, jego ciało i jego wolę, właśnie poprzez rozbudzanie w nas uczuć, próbuje wskazywać nam naszą drogę. Nie odbiera nam wolności (którą sam nam dał) – możemy odrzucić rodzące się w nas uczucia; jednak twierdzę, że przyjmując je, wybieramy to, co jest dla nas najlepsze (oczywiście przy zachowaniu wszystkiego, co wynika z tego kim jestem ja i kim jest ta osoba, którą kocham). Przeżywanie miłości w którejkolwiek ze sfer (uczuć, ciała, woli) nie może wyprzedzać go w pozostałych (w praktyce – przeżywanie jej w mowie ciała nie może wyprzedzać jej w warstwie wolitywnej – to z tym mamy największe problemy).

Póki co Listy.., to tylko słowa, a ja nie mogę wskazać na kogoś, kto by powiedział: Moje życie jest dowodem tego, że jest właśnie tak, jak piszesz! (miałem nadzieję, że jak już nie moje, to życie adresatki Listów.. będzie takim potwierdzeniem, jednak tego nie wiem). Ale być może to się właśnie zmieni… Być może utrata tego bloga jest zapowiedzią, że to przesłanie będzie mógł nieść ktoś inny, kogo życie będzie dowodem jego prawdziwości. Taką mam nadzieję i na to z góry się cieszę.





poniedziałek, 11 maja 2009

W Barwach szczęścia …


W Barwach szczęścia jedna z głównych bohaterek proponuje mężowi, by nadal stanowili jedną rodzinę, ale by ona nie była jego żoną. Reakcja męża jest jednoznaczna: „- Jak ty to sobie wyobrażasz?”; po czym zadaje pytanie, gdzie miałby spać: „- A może z tobą w jednym łóżku, ale pod drugą kołdrą, bym ciebie przypadkiem nie dotknął?”

I pomyśleć, że ja w pierwszych tygodniach swojego małżeństwa byłem z siebie dumny, gdy wpadłem na pomysł drugiej kołdry. Zdecydowanie ułatwiało to czekanie, że może kiedyś żona będzie miała ochotę…
No cóż, dopiero od niedawna wiem, że wychodząc za mąż, mnie nie kochała, a że baba ze mnie, a nie chłop…