sobota, 30 lipca 2016

Kpina z chrześcijańskiej eschatologii?

Zacznę od tego, że sam pamiętam czasy, gdy wszyscy (a nie tylko wierni) byli zwróceni w kierunku ołtarza, pamiętam mszę po łacinie (ministrantura też była po łacinie, choć przynajmniej ta, którą miałem, zawierała również tłumaczenia). 
Ale wówczas chodziłem do najbliższego kościoła (jakieś 50 m; parafia jest 3 razy dalej - 150 m), który jest kościołem oo. redemptorystów. Dziś nieco inaczej się kojarzą, ale sam mogę zaświadczyć, że byli bardzo postępowi - gdy tylko Sobór Watykański II wprowadził liturgię w językach narodowych, u oo. redemptorystów taka od razu była, zanim pojawiła się w kościołach diecezjalnych. 
I przyznam, że mnie to bardzo odpowiadało. Mój rodzony brat (15 lat ode mnie starszy) zawsze mówił, że jemu zabrakło sacrum po zmianie liturgii, ale mnie zmiana liturgii bardzo odpowiadała. 

Piszę o tym wszystkim w odpowiedzi na słowa Józefa:
Nie dziw się,że odwiedzam takie strony,ale do I-szej Kom.Św.przystąpiłem w 56 r.,mam z niej pamiątkę,czyli książeczkę(modlitewnik) z polskim i łacińskim tekstem,którą nadal zabieram gdy idę do kościoła.,z której przygotowuję się m.in do spowiedzi.
Ambonę w moim Kościele zdjęli mi ok.67-68 r.,więc byłem już wtedy dorosłym młodzianem.
Ale sentyment do tamtych Mszy Świętych,kazań głoszonych z ambony,gdzie mój śp.ksiądz Proboszcz potrafił niezauważalnie palcem mi pogrozić i tylko ja wiedziałem za co,Komunii Św. na kolanach pozostał i nic także na to nie poradzę.

Chcę więc pokazać, że doskonale rozumiem, że odbiór liturgii to kwestia indywidualna i każdy może inaczej reagować. Dlatego cieszy mnie, że są kościoły w których msza jest odprawiana w rycie trydenckim, bo każdy może wybrać to, co mu najbardziej odpowiada. 

Gorzej, gdy dzieją się takie rzeczy, jak witryna, w której przedstawia się Franciszka, jako fałszywego proroka - takie coś jest po prostu w Kościele niedopuszczalne: nikomu nie zależy tak na rozbijaniu jedności Kościoła, jak szatanowi. Nie mam najmniejszych wątpliwości co do autentyczności troski o Kościół autora bloga, ale obawiam się jednak, że wbrew swoim intencjom autor Kościołowi wcale nie służy. 

Józef podał następującego linka:
https://franciszekfalszywyprorok.wordpress.com/2016/07/28/pierwsze-wystapienie-franciszka-w-oknie-kpina-z-chrzescijanskiej-eschatologii/

Dobitnie chcę podkreślić uczciwość tej notki przejawiającej się nade wszystko w podawaniu źródeł. 
Zdecydowanie zachęcam do przeczytania tej notki, ale sam przedstawię kilka cytatów:

W moim odczuciu wystąpienie Franciszka jest wyraźną parodią chrześcijańskiej eschatologii. W ogólnym nastroju entuzjastycznej franciszkomanii, bez choćby chwili uważnego przeanalizowania tego, co Franciszek rzeczywiście powiedział, nie jest łatwo dostrzec, że odżegnuje się on od zdrowej tradycji duchowości i praktyki chrześcijańskiej.

Zasadniczy problem w wystąpieniu Franciszka jest taki, że z miejsca czyni on z Macieja świętego, twierdząc w sposób całkowicie niezrozumiały, że jest on już w niebie. Skąd Franciszek wie, że Maciej nie jest jeszcze w czyśćcu?

Nie taka jest praktyka Kościoła, aby na podstawie zaangażowania w jakieś słuszne sprawy, choćby przy wydarzeniach religijno-społecznych, i śmierci z powodu choroby czynić z kogoś świętego i od razu go w praktyce go kanonizować, twierdząc że koniecznie musi być już w niebie. Nawet w przypadku osób prowadzących życie świątobliwe, Kościół zawsze zachęca do modlitwy za duszę danej osoby. Nie znamy jej sumienia i niczego nie możemy być pewni.
Święci, którzy są w niebie, powinni być dla nas przykładem wiary.
Aby stwierdzić, że ktoś jest w niebie, potrzeba wiele elementów. Świętość wymaga choćby heroiczności cnót. 
Czy Franciszek chce powiedzieć, że wszyscy, którzy angażujemy się w jakieś inicjatywy społeczno-religijne, trafiamy do nieba?
Jest rzeczą niesłuszną, wręcz parodią i wypaczeniem chrześcijańskiej eschatologii, jeśli nie modlimy się za naszych zmarłych, o zmniejszenia ognia czyśćcowego dla nich, tylko próbujemy się stawiać w ich obecności w niebie.
Wszystko ładnie, pięknie, tylko trzeba jeszcze zadać autorowi tej notki pytanie, czy Papież Franciszek przy tej okazji wygłosił formułę ogłaszającą Macieja świętym?
Skoro nie wygłosił, to po co tyle bicia piany?
Nigdy tu na blogu się do tego nie przyznałem, ale mam takie podejrzenia, że gdy przed 25 laty było poprzednie spotkanie ŚDM w Polsce, to na każdy dzień pielgrzymki na Jasną Górę (bo tam było to spotkanie) była przedstawiana sylwetka jakiegoś świętego - i to nie są podejrzenia tylko fakt. Ale moje podejrzenie są takie (choć tego nie wiem i być może posypią się tu oskarżenia o megalomanię), że w ostatnim dniu pielgrzymki była przedstawiana moja osoba. Czy to oznacza, że ktoś mnie ogłosił świętym? - no nie (choćby z tego powodu, że do dziś jeszcze żyję). Czy to oznacza, że jestem świętym? - też nie (choć zapewne osobiście ks. Prymas Józef Glemp udzielił zgody na takie przedstawienie, a gdy dwa-trzy tygodnie potem podszedł do mnie, gdy na ulicy syna uczyłem chodzić i powiedział "To on już umie chodzić?", to dobrze wiedział do kogo podchodzi). 
Nieszczęściem współczesnego człowieka jest to, że świętość traktuje jako jakąś abstrakcję, jako coś, co jego osobiście w ogóle nie dotyczy. Jeśli Kościół ma być żywy, to każdy, kto jest w tym Kościele, musi czuć, że wezwanie do świętości również jego dotyczy. Że aby zostać świętym wcale nie trzeba być księdzem (choć jak się spojrzy na statystyki, to zdecydowanie to pomaga), nie trzeba od małego dziecka mieć ku temu inklinację (np. bawić się w odprawianie mszy, a przynajmniej być dzieckiem-aniołkiem). Świętym może zostać każdy z nas i tych świętych spotykamy na każdym kroku - oni są pośród nas (choć być może nie jesteśmy tego świadomi). 
Jeśli przed 25 laty rzeczywiście było tak, że w ostatnim dniu pielgrzymki byłem przedstawiany, jako święty, to nie po to, by robić ze mnie świętego - lecz po to, by pokazać, że święci są wśród nas, że każdy z nas może być świętym i każdy jest wręcz wezwany do tego, by być świętym. Podobnie gdy Papież Franciszek mówił o Macieju, jak o świętym, to nie po to, by z niego robić świętego, lecz po to, by pokazać To jest jeden z was, znaliście go, pracowaliście z nim, był tak samo zaangażowany w ŚDM, jak wy teraz jesteście. Świętość dotyczy każdego z was, jest dostępna na wyciągnięcie ręki. Będziecie potrafili zostawić wszystko i wybrać Jezusa, tak jak Maciek wybrał, a będziecie już na zawsze należeli do Niego i już zawsze będziecie z Nim!
Taka jest wymowa tego przesłania i jeśli autor bloga tego nie zauważa, to widać jest takim emerytem, o jakim mówił Franciszek i marzy mu się Kościół emerytów, a nie żywy Kościół. Ja wybieram ten żywy :)

sobota, 23 lipca 2016

Dlaczego Bóg pozwolił na wojnę?

Wszystko zaczęło się od tego, że DEON zamieścił krótki fragment homilii ks. Piotra Pawlukiewicza:



Asmodeusz na swoim blogu podał link do tego filmu (chwała mu za to), ale napisał notkę, w której kompletnie przeinaczał sens wypowiedzi ks. Piotra, a to po to, by napisać:

Dziś narzuca mi się pytanie, czy znajdzie się w naszym kraju ksiądz, który nie grzeszy głupotą?
To pytanie jest w jakimś sensie obraźliwe i już teraz przepraszam wszystkich tych księży, którzy faktycznie na to miano nie zasługują. Tak mi się palnęło, po wysłuchaniu fragmentu homilii ks. Piotra Pawlukiewicza1, umieszczonego na portalu Deon.pl.

Gdy Basia przeczytała te słowa, a wiedziała, że znam ks. Piotra, napisała do mnie, bym tam zajrzał i zareagował. Napisałem tam

Asmodeuszu piszesz Idąc tropem jego myślenia nie należy się oburzać na zamachy terrorystyczne islamistów, w których ginie dziesiątki, setki niewinnych ludzi, bo taki jest plan Boga, bo być może w tych zamachach zginie ktoś na miarę nowego Hitlera., ale to nie jest trop mylenia ks. Piotra (on nie jest takim prymitywem, jak sugerujesz, by tak miał  myśleć) - to jest trop Twojego myślenia, który próbujesz mu wmówić. Bardzo mnie cieszy, że napisałeś tę notkę, bo dzięki Tobie więcej osób trafi do tego, co powiedział ks. Pawlukiewicz i wielu z nich ułoży się spojrzenie na sprawę.
Ks. Piotr powiedział tam Nie wiem, ja nie jestem Panem Bogiem. Ja tylko ufam, że się wszyscy bardzo zawstydzimy za te nasze mówienie "a dlaczego Pan Bóg tego nie zrobił?!" - i to jest istotą problemu. My nie wiedząc, nie dorównując Panu Bogu (bo niby jak byt niższy ma dorównać wyższemu), uważamy się za wszechwiedzących i sądzimy Boga! Tymczasem gdy już przejdziemy na tamta stronę i poznamy prawdę, nie pozostanie nam nic innego, jak wstyd.
I pamiętaj Bóg nie jest źródłem zła - byłaby to sprzeczność sama w sobie: zło jest brakiem dobra, tam gdzie jest Bóg, jest dobro, tam gdzie Go nie ma, jest zło. Bóg jedynie dopuszcza do zła (czyli do tego, by nie była odczuwalna Jego obecność), ale tylko wtedy, gdy z tego może wyprowadzić jeszcze więcej dobra. Mamy prawo nie rozumieć konkretnych przypadków, bo nasze spojrzenie jest bardzo mocno ograniczone (choćby tylko przez to, że my czas odczuwamy sekwencyjnie, nie jesteśmy w stanie czasu "zobaczyć" naraz. Ale wracając do kazania ks. Piotra, tak jak dziecko powinno ufać swoim rodzicom, że nawet gdy są dla niego surowi, to z miłości do niego tak czynią, tak i my powinniśmy ufać Panu Bogu. Po latach dorastamy do takiego momentu, że rozumiemy postępowanie naszych rodziców, tak i Bogu powinniśmy ufać i wierzyć, że kiedyś dorośniemy i wszystko stanie się dla nas jasne.

A po jakimś czasie (po odpowiedzi Asmodeusza) dodałem jeszcze: 

Asmodeuszu,
Bo jeśli wierzącym nie wolno pytać, bo się zawstydzą, to ja zapytam...
Usilnie próbujesz wmówić ks. Piotrowi coś, czego on nie powiedział. Gdzie masz stwierdzenie, że wierzącemu nie wolno pytać? Ks. Piotr mówił jedynie o wstydzie, jaki pojawi się u tych, którzy nie rozumiejąc dziejów, dziś oskarżają Boga za zło, do którego dopuścił, a który to wstyd pojawi się, gdy i oni zrozumieją dzieje. Przy czym ks. Piotr wyraźnie mówi, ze on sam dziś również nie rozumie (bo człowiek tu na ziemi nie może zrozumieć). I ks. Piotr niczego nie tłumaczy (co usiłujesz mu wmówić) - on jedynie pokazuje, że nawet posługując się tą samą prymitywną logiką z oskarżeń, na poczekaniu można wymyślić jakieś wytłumaczenia (tyle samo warte, co i te oskarżenia). Dopiero gdy i my będziemy poza czasem, będziemy szanse na rzeczywiste zrozumienie dziejów.
I bardzo Cię proszę staraj się na razie zrozumieć jedynie to, co do Ciebie mówię - mnie również (nie tylko ks. Piotrowi) nie przypisuj słów, których nie powiedziałem. Piszesz W żadnym przypadku nie przekonuje mnie twierdzenie, że tam gdzie jest dobro jest Bóg, tam gdzie jest zło, jest Szatan - przecież ja pisałem, że zło jest tam, gdzie nie ma Boga! To coś zupełnie innego. Szatan jest jedynie zbuntowanym stworzeniem, które poczuło się urażone tym, ze stojąc na wyższym poziomie (bo jako anioł, czyli istota duchowa, nie podlega ograniczeniom, jakie wnosi do naszego życia ciało) ma służyć człowiekowi. I ten urażony anioł chce teraz pokazać Bogu, ze człowiek nie zasługuje na takie hołubienie, jakim Bóg go obdarzył - stara się odwodzić człowieka od Boga tak, by ten tworzył wokół siebie pustkę bez Boga. Nie ma czegoś takiego, jak walka dobra ze złem (to jest tylko obrazek, który ułatwia tłumaczenie trudnych spraw dzieciom) - zło jest brakiem dobra. Ty, który sam mówisz o sobie, ze nie wierzysz w Boga, zapewne w swoim życiu najczęściej wybierasz to, co Ci mówi Twoje sumienie, a wiec choć się od tego odżegnujesz, idziesz za tym, co Ci mówi Bóg (bo sumienie to Jego głos). Czynisz więc dobro, bo jesteś tam, gdzie skierował Ciebie Bóg. Dopiero gdy zagłuszysz w sobie Jego głos, zaczynasz czynić zło. Szatan jest w tym wszystkim jedynie aktywnym obserwatorem. Aktywnym, ale tylko obserwatorem. Ty masz wolną wolę i to Ty wybierasz drogę. Szatan może Ci jakąś drogę podkolorować, by wydawało Ci się, że wybierasz dobro - on jest mistrzem kamuflażu i będzie cię zwodził, byś Ty wybrał drogę odległą od tej, którą wskazał Ci Bóg. Ale to Ty wybierasz - szatan nie jest w stanie Ciebie do niczego zmusić (Bóg by mógł, ale tego nie czyni, bo odbierając Ci wolność, nie dałby Ci szansy na to, byś nauczył się kochać). Cala sytuacja bardziej przypomina taką dziecięcą zabawę "zygu-zygu marcheweczka" (to jedyne, co szatan może zrobić Bogu), niż klasyczny obraz walki dobra ze złem. Szatan z góry jest skazany na przegraną i dobrze o tym wie.
I proszę pamiętaj, ze właściwą perspektywą życia człowieka, jest życie wieczne; perspektywa życia tu na ziemi, to tak jak zdjęcie z żabiej perspektywy, na dodatek zrobione "rybim okiem" - kompletnie deformuje prawdziwy obraz. W konsekwencji to użalanie się nad przerwanym życiem dziecka, jest uzasadnione jedynie z Twojej perspektywy - człowieka niewierzącego; z perspektywy wieczności, do której wierzący aspirują, to jakieś nieporozumienie. Dla człowieka wierzącego nie ma większego szczęścia od ujrzenia Boga w Jego obliczu. 

Te moje wypowiedzi zdecydowanie nie pomogły - Asmodeusz, jak to Asmodeusz (o czym kompletnie zapomniałem, bo od dawna z nim nie polemizowałem) tak, jak ks. Pawlukiewiczowi przypisywał zdania, których on nie powiedział, tak i ze mną postępował. Nawet w jakimś stopniu go rozumiem - jak się nie ma żadnych argumentów, to jakimś pomysłem może być polemika z własnymi myślami, które się wkłada osobie, z którą się polemizuje.