poniedziałek, 19 maja 2014

Zamiast pożegnania

Na kolejnym blogu się okazało, że piszę tak, iż nie da się mnie zrozumieć – mnie się wydaje, że piszę jasno i prosto, a okazuje się, że tylko mi się tak wydaje. Odpowiadając na pytanie autorki:
Dlaczego radość z dokonanego odkrycia lub z wynalezienia/stworzenia czegoś nowego miałaby przygasnąć na wiadomość, że ktoś już tego dokonał?
napisałem:
Ale bywa też całkiem na odwrót. Najpierw wydawało mi się, że wszyscy wierzący uważają, że jedynym źródłem miłości jest Bóg i że to obejmuje również uczucie miłości. Później było tak, że myślałem, iż na całym świecie jest nas dwóch, którzy tak myślą – Michel Quist i ja. Ale gdy ks. Zygmunt Malacki ściągnął go do Polski, bym mógł osobiście zadać mu to pytanie i okazało się, że on jednak nie podziela tego zdania, to wyszło na to, że w tym sensie, o którym tu piszesz, jestem odkrywcą. Ale jednak we mnie nie było żadnej radości – przeciwnie, smutek, że nikt nie podziela mojego zdania (przy czym akurat na ten dzień, w którym zadawałem to pytanie, przypadło czytanie, które legło u podstaw mojego rozumowania, więc mimo, iż okazało się, że to tylko ja tak myślę, wcale się nie wycofałem ze swojego spojrzenia).
Gdyby wtedy, gdy zadawałem to pytanie, okazało się, że Michel Quist myśli tak samo, dopiero wtedy bym się ucieszył (a tak, to było mi tylko przyjemnie, że gdy je zadałem, uśmiechnął się – widać było, że na nie czeka).

Sądziłem, że napisałem to prosto i czytelnie, ale już pierwsze zdanie odpowiedzi brzmiało: 
Nie bardzo rozumiem.
i rzeczywiście autorka bloga pisała takie rzeczy, że było widać, iż nie zrozumiała. Dalsze wyjaśnienia nie były już tak istotne, skoro w ogóle musiały być! Ostatecznie gospodyni podsumowała to tak (w rozmowie z osobą, z którą znała się osobiście):
Rozróżnienie między rozumieniem a zgadzaniem się jest bardzo ważne. Ludzie nie muszą się we wszystkim (czy w czymkolwiek) zgadzać, ale jeśli się nie rozumieją, to kontakt wzajemny jest bardzo trudny.
a chwilę później:
Ale co zrobić w przypadku, gdy naprawdę nie jest się w stanie z kimś zrozumieć, mimo dobrej woli i starań z obu stron? Bo obie strony rozmawiają ze sobą jakby w różnych językach? O pogłębionej relacji wzajemnej nie ma mowy, więc wypada poprzestać na kontaktach koniecznych – pod osłoną życzliwości wzajemnej i świadomości istnienia tej niemożności porozumienia. 

Pod osłoną życzliwości – to zwrot, który dobrze wyjaśnia dalsze wypowiedzi skierowane do mnie, przy jednoczesnym utwierdzaniem się trzech głównych osób z tego bloga o wzajemnym rozumieniu się. I to rzeczywiście jest tak - język, którego inni nie rozumieją, przekreśla jakikolwiek sens wypowiadania się.

Jeśli piszę o niczym, to nie ma problemu; gdy jednak piszę o czymś, co jest dla mnie ważne (ba – co dotyka sensu mego życia), to zaczynam żałować, że się odezwałem – bo jakie to ma znaczenie, iż czasami świadomość bycia odkrywcą radości nie przynosi? A to niezrozumienie w takich okolicznościach jest raniące i nie ma się wówczas najmniejszej ochoty na tłumaczenia i wyjaśnienia. 
Za dużo tych przypadków, gdy się okazuje, że inni w ogóle nie rozumieją tego, co piszę! W końcu jeśli rzeczywiście miałem napisać to wszystko, co o miłości napisałem, to przecież nic więcej nie mam już do dodania. To, co napisałem, samo powinno się obronić. Skoro piszę teraz tak, że to, co napiszę, wymaga dodatkowych wyjaśnień, to tylko szkodzę temu, co napisałem wcześniej. 
Jeśli zaś to wszystko, co pisałem o miłości, to tylko moje chore myśli, to tym bardziej pora najwyższa, bym wreszcie zamilkł. 

Bloga praktycznie zamknąłem przed dwoma miesiącami, ale dziś widzę, że nie powinienem się także wypowiadać u innych - niepotrzebnie się odzywałem u Siostry (co tu wywołało dyskusję) i niepotrzebnie teraz... Blog, na którym teraz się odezwałem, to bardzo dobry blog i świadomie nie podaję jego nazwy, by czasem ktoś moich słów nie odczytał, jako oskarżenia - problem jest ze mną i to ja powinienem wreszcie zamilknąć (bo rzeczywiście piszę tak, że mnie się nie da zrozumieć).