sobota, 31 października 2009

Nie przegrać życia

Wszelkie swoje lektury przerwałem dla jednej tylko książki – Nie przegrać życia Anny Bojanowskiej. Autorka lata swojego późnego dzieciństwa i wczesnej młodości spędziła w Instytucie Reumatologii w Warszawie. Tam dorastała, tam kończyła szkołę, tam wreszcie zrobiła maturę. Prawdopodobnie przyczyną jej późniejszych problemów zdrowotnych było wydarzenie z dzieciństwa – jako 5-latka topiła się w przeręblu. Praktycznie rzecz biorąc całe jej życie, to zmaganie się z chorobą. I właśnie o tym pisze w swojej książce.

Myliłby się jednak ktoś, kto by myślał, że to życie ukształtowało z autorki osobę zgorzkniałą, pełną pretensji do świata i do Boga – nic z tych rzeczy!

Anna umiała odnaleźć oparcie w Jezusie – i właśnie o tym pisze w sposób tak naturalny, tak prosty, że od tej lektury nie można się oderwać.

W tej książce znalazłem:
  • kapitalne rozważania na temat bólu,
  • fantastyczne refleksje na  temat rodziców chorych dzieci,
  • wspaniałe myśli o wzajemnym ubogacaniu się osób cierpiących i księży przychodzących do nich z posługą kapłańską,
a nade wszystko znalazłem afirmację życia opartą na zaufaniu Jezusowi!

Już tylko dla nich warto przeczytać tę książkę. Ale warto też z tego powodu, że poddając się jej urokowi, szybko sami napełniamy się optymizmem autorki.

Oto księgarnia wydawcy: //wydawnictwo.cpps.pl/produkt/pokaz/224/nie-przegrac-zycia.html
    - szczerze zachęcam (kosztuje tylko 18 złotych)!
A – jeszcze link na stronę autorki : //annabojanowska.prv.pl/

czwartek, 22 października 2009

ks. Jerzy

W poniedziałek minęła 25 rocznica śmierci ks. Jerzego. Pamiętam jak dziś tę wiadomość, która poraziła wtedy wszystkich. Pamiętam pogrzeb, który wypełnił wszystkie żoliborskie uliczki wokół kościoła św. Stanisława Kostki (niestety pamiętam również komentarz, jaki po tej mszy ukazał się w KOS-ie – najważniejszym podziemnym tygodniku redagowanym przez Dawida Warszawskiego – Konstantego Geberta, późniejszego założyciela miesięcznika Midrasz). Sam stałem daleko, ale wieże kościoła widziałem.

W ten poniedziałek mnie nie było – byłem w Lublinie. Gdy wychodziłem z pracy, przez radio dobiegały słowa podniesienia z mszy rocznicowej. Gdy dojechałem do mieszkania, w którym nocowałem, msza już się skończyła. Ale widziałem Prezydenta wręczającego mamie ks. Jerzego pośmiertnie nadany Order Orła Białego i słyszałem ks. Zygmunta Malackiego, dziękującego p. Prezydentowi w imieniu mamy ks. Jerzego, a całej rodzinie za to, że przekazała Order do Muzeum ks. Jerzego.

Ks. prał. Zygmunt Malacki, obecny proboszcz św. Stanisława Kostki, uprzednio rektor Kościoła Akademickiego św. Anny, był razem w seminarium z ks. Jerzym, a przez rok mieszkali nawet w jednym pokoju. Znali się więc dobrze, a bezpośrednio przed śmiercią ks. Jerzy odwiedził ks. Zygmunta. Był to okres, w którym ks. kard. Józef Glemp chciał wysłać kapelana Solidarności do Rzymu; ks. Jerzy ciężko przeżywał te zamiary ks. Prymasa, a z drugiej strony zwyczajnie się lękał o swoje życie…

Dziś nie możemy zrozumieć, dlaczego do tej pory JPII nie został ogłoszony blogosławionym. Ale przecież jeszcze dziwniejsze jest to, że przez tyle lat nie został nim ks. Jerzy (i to pomimo wsparcia w naszym Papieżu).

Miejmy nadzieję, że to już naprawdę niedługo…

sobota, 17 października 2009

U Alby

 Alba na swoim blogu umieściła bardzo interesującą notkę „Siedem grzechów głównych Jana Pawła II (wg Tadeusza Bartosia).„, która, jak widać to po tytule, była inspirowana książką Tadeusza Bartosia. Bardzo gorąco zachęcam do lektury tej notki, bo jak sądzę niejednej osobie wyjaśni jej wątpliwości. Sama Alba miała jednak problemy z odrzuceniem w pewnym punkcie rozumowania tego (byłego już) dominikanina. Z tego powodu troszkę się rozpisałem na blogu Alby, a swój komentarz dodatkowo dodałem u siebie, jako notkę:

Doszedłem do punktu 5 i postanowiłem od razu zwrócić uwagę na pewne niezrozumienie. Otóż istnienie dwóch cywilizacji – cywilizacji śmierci i cywilizacji miłości, jest po prostu faktem. Nie ma się więc co obrażać na Papieża, że je wyraźnie rozróżnia. I dopiero wtedy, gdy dopuści się do siebie myśl, że ten opis jest prawdziwy, trzeba zauważyć, że samemu oscyluje się między jedną cywilizacją, a drugą – raz konkretnymi czynami staje się po stronie miłości, a innym razem po stronie śmierci. Przy czym Papież oczekiwał od nas jedynie tego, byśmy się zadeklarowali po której stronie chcemy być – i rzeczywiście to powinniśmy uczynić. Jeśli zanegujemy ten podział, a nawet jeśli tylko nie podejmiemy decyzji, po której stronie chcemy być, to sami siebie upodobnimy do piłeczki pinpongowej, która skacze między uderzeniami rakietki, a odbiciami od stołu, sama nie wiedząc, gdzie w końcu wyląduje. Do świadomego uczestnictwa w życiu trzeba z jednej strony rzetelnie opisać rzeczywistość (nie można się godzić na zacieranie wyrazistości tego opisu), a z drugiej strony podjąć decyzję o celu swojej wędrówki. I proszę nie epatować mnie stwierdzeniami w rodzaju Tymczasem ludzie niewierzący niekoniecznie są szczególnymi piewcami śmierci. Niewiara i ateizm nie muszą być przeżywane jako rozpacz. (to jest cytat z ksiązki T. Bartosia) – te stwierdzenia są jak najbardziej słuszne. Nie wolno jednak wyciągać z nich wniosku, iż fałszywe jest papieskie nazywanie świata bez Boga cywilizacją śmierci. Na czym polega błąd? – na przecenianiu ludzkich deklaracji. Bóg uczynił nas wolnymi i naszą wolność szanuje – działa na tyle tylko, na ile my Mu na to pozwolimy. Człowiek, który siebie nazywa wierzącym, może nie pozwalać Mu działać; i na odwrót – człowiek niewierzący może Mu pozwalać na działanie (choć może być tego zupełnie nieświadomy). Bóg kocha każdego, również tych, którzy się do Niego nie przyznają i działa w nich, a także poprzez nich, na tyle tylko, na ile oni Mu na to pozwolą. Trzeba przy tym pamiętać, że Bóg wszczepił w nas naturalną potrzebę miłości i to ona sprawia, że nawet ten niewierzący pozwala Bogu działać. 

Tam, gdzie jest Bóg, jest miłość; tam, gdzie Boga nie ma, jest śmierć - to zdanie jest jak najbardziej prawdziwe, choć nieprawdziwe jest zdanie Tam gdzie jest wierzący, jest miłość, a tam gdzie niewierzący jest śmierć. Czy teraz już wszystko jasne?

niedziela, 4 października 2009

Audycja „2+2”

Dziś (tj. 3 października) w Radiu „Józef”, w audycji Anny Maruszeczko i Roberta Tekieli „2+2″ dyskuskutowano na temat wychowania chłopców. Główna teza dyskusji brzmiała następująco: Dla wychowania chłopca konieczne jest przekazanie wychowania w ręce mężczyzny. Chłopca może wychować tylko mężczyzna; mama tego nie zrobi – jeśli brakuje taty, musi się znaleźć inny mężczyzna, choćby nauczyciel wf-u. 
A co zrobić w takiej sytuacji, jak moja, gdy chłop nie jest chłopem, gdy nie jest tak postrzegany przez własną rodzinę?
Kiedyś już o tym pisałem – po to, by nie utracił identyfikacji ze swoją płcią, musiałem swojemu synowi pozwolić zanegować moją osobę (ze wszystkimi dobrymi, ale także złymi – bo takie także są – konsekwencjami).

* * *

Przez te kilka lat mojego pisania odbudowało się nieco poczucie własnej wartości (jakoś tak samo bez żadnej przyczyny); tym łatwiej przychodzi mi przyznawanie się do tego, że chłop ze mnie żaden; szczególnie, że chłopem się jest dla kogoś, a nie tak w ogóle. Dałem się zdominować i tego już nie odwrócę. Jedyne, co mi pozostaje, to nie oglądać się na nikogo i robić swoje. Może po latach syn przekona się, że było we mnie coś, czego nie warto było negować (na razie całkowicie mnie zanegował, ale może kiedyś zauważy, że była w tym przesada)?