poniedziałek, 3 września 2012

Razem, czy osobno? (1)

Dziś mija dokładnie 6 lat od mojej pierwszej notki (List 0 z Listów o miłości). Z tej okazji chciałem umieścić nową notkę. I to czynię, choć jej nie dokończyłem (stąd ta jedynka w nawiasie - choć nie obiecuję, że będą następne numerki).


W dzisiejszych czasach powszechnym zwyczajem stało się wynajmowanie wspólnego mieszkania przez grupę zaprzyjaźnionych studentów. Sprawa wydawałoby się całkiem prosta - to najlepsza metoda na to, by obniżyć koszty, no a w grupie raźniej i przyjemniej (szczególnie, jeśli grupa nie jest grupą samych chłopaków, lub samych dziewczyn). I tu wcale nie chodzi o seks - w każdym razie doskonale potrafię sobie wyobrazić grupę, która wcale o tym nie myśli.

Mnie to nigdy nie dotyczyło, bo po pierwsze zwyczaj ukształtował się, gdy ja już dawno byłem po studiach - ale nawet gdyby powstał wcześniej, to nie musiałem studiować w obcym mieście. Niemniej nie widziałem w tym nic złego.

Zresztą nie ma większych problemów z tym, by znaleźć podobne podejście samych księży - oto przykład odpowiedzi udzielonej przez Dariusza Kowalczyka SJ 


A jednak w ostatnim okresie Kościół wyraźnie potępił sam fakt wspólnego mieszkania (bez jakichkolwiek kontaktów seksualnych). Argumentacja była podwójna - zgorszenie, jakie z tego płynie dla innych oraz pokusa, jaką to stanowi dla tych właśnie osób.



Przyznaję, że problemu zgorszenia nigdy nie czułem - zasadniczo jest to problem osłabienia tabu dla postaw niepożądanych i wynikającego z tego zagrożenia znajdowania naśladowców. W praktyce jednak to pewna bardzo charakterystyczna postawa, która z tym, co napisałem przed chwilą, nie ma nic wspólnego. Ale skoro we mnie nie ma tego świętego oburzenia, to może jest to znak, iż uległem już temu zgorszeniu?



Jeśli jednak chodzi o pokusę, to takie zagrożenie rzeczywiście istnieje i trudno udawać, że go nie ma. A przecież codziennie mówimy "I nie wódź nas na pokuszenie" (co dokładnie powinno wręcz brzmieć "i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie" Mt 6:13) - a skoro tak, to nade wszystko sami nie powinniśmy się narażać na pokusy.



Nie ma więc grzechu, jednak jego niebezpieczeństwo rośnie.



Ale to jeszcze nic - najgorsze są zmiany w naszym myśleniu.



No bo jak to było kiedyś? - przez całe wieki to napięcie seksualne, jakie powstawało między młodymi mężczyznami, a młodymi kobietami sprawiało, że obie strony pragnęły małżeństwa. Mężczyźni dążyli do tego, by się usamodzielnić tak, by mogli założyć rodzinę, a kobiety szykowały wyprawę, by powoli przysposabiać się do przyszłej roli (zwrócę też uwagę na wyśmianą dziś instytucję posagu, która pozwalała młodym na odpowiedni start w samodzielne życie - dziś rodzice w ratach spłacają ten posag, głośno przy tym krzycząc, że muszą młodym pomagać, bo przecież sami nie daliby sobie rady). 



Obecnie, nie tylko istnieje przyzwolenie obyczajowe dla wspólnego zamieszkiwania, ale również dla stosunków przedmałżeńskich (przynajmniej w odniesieniu do osób, które się kochają). Nie ma więc już takiego mechanizmu. 

Nade wszystko skutkuje to zdecydowanym spadkiem odpowiedzialności (i to w wielu płaszczyznach):
- po pierwsze dziś młody mężczyzna woli pozostawać na garnuszku u mamusi (no bo to wygodniej),
- po drugie wierność traci na wartości (no bo tylko w obliczu nierozerwalności małżeństwa, wierność staje się wartością bezwzględną); wierność do czasu pozostawania w związku, nie stawia już wymagania dochowania wierności drugiej połówce (no bo zakłada właśnie, że ta połówka może się zmienić),
- po trzecie więc zmienia to perspektywę - już nie MY jest najważniejsze, lecz JA (no bo z samego założenia dopuszczam, że to MY może się zmieniać - jedyne, co pewne, to JA, a więc JA staje się ważniejsze od MY),
- po czwarte, im wcześniej dochodzi do spełnienia seksualnego, tym łatwiej o oddzielenie seksu od miłości (no bo ci, którzy byli jednym ciałem, nie dorośli jeszcze do miłości, a więc w ich przypadku seks nie jest ukoronowaniem miłości, lecz czymś od niej niezależnym),
To wszystko wiąże się z odpowiedzialnością. Ale jest i drugi aspekt - manipulacja! Seks zawsze, ale szczególnie poza małżeństwem, może się stać przedmiotem manipulacji ("dostaniesz jeśli..."). Już sam fakt manipulowania świadczy o braku miłości (a w każdym razie o jej niedojrzałości). Ale jest  w tym jeszcze coś - mężczyzna, który poddaje się tej manipulacji, w oczach kobiety traci coś ze swojej męskości!

29 komentarzy:

  1. Myślę, że odpowiedź jezuity, do której podałeś link jest wystarczającym komentarzem. Od początku szkoły średniej mieszkałam poza domem. W internacie, na stancji, w akademiku. Co prawda pokoje były albo żeńskie albo męskie, ale np. w akademiku 4 pokoje stanowiły tak jakby wspólne mieszkanie (wspólna łazienka, WC, umywalki na wspólnym korytarzu, ba nawet prysznice nie były zamykane wystarczała zwykła zasłonka z ceraty). Np. w jednym z tych pokojów mieszkały 3 dziewczyny a w pozostałych łącznie 7 chłopaków. I nigdy (tak - zupełnie nigdy, ani razu przez 5 lat) nie widziałam sytuacji, w której ktokolwiek zachowałby się nieprzyzwoicie. Potępianie wspólnego mieszkania studentów uważam za relikt ciemnogrodu. Może mocno powiedziane, ale tak właśnie jest. Trzeba samemu mieć chorą wyobraźnię, żeby się gorszyć koedukacyjnym akademikiem lub stancją. Przypomina mi to fanatyzm niektórych islamistów - kobieta najlepiej niech się zakryje od stóp do głowy, a jeszcze lepiej niech nie wychodzi z domu, bo INNI mogą przez nią mieć pokusy. Ciemnogród i OBŁUDA.

    Jeśli chodzi o przelotne związki to masz rację. Społeczna aprobata "skakania z kwiatka na kwiatek" jest na dłuższą metę na pewno szkodliwa. Tylko byłabym bardzo ostrożna z gloryfikowaniem dawnych obyczajów. Dawniej co prawda dbano o cnotę damską, ale o męską już raczej nie bardzo. Wierność często mogła być zupełnie jednostronna - co prawda może nie tak otwarcie jak jest dzisiaj, ale w społeczeństwie także było przyzwolenie na "przygody" panów. Tylko kobieta musiała być dziewicą, zaś potem skromną żoną (i to z milcząca akceptacją wszystkich wybryków pana-męża). Jeśli dodać do tego małżeństwa aranżowane z powodów majątkowych albo prestiżu - to ja dziękuję i wysiadam. W dzisiejszej dżungli pełnej okazji i "golizny" MOGĘ wybrać np. samotność, a dawniej byłoby to nie do pomyślenia (jedyna alternatywa - zakon).
    Piszesz jeszcze o manipulacji. No jeśli dawniej nie było takich seksualnych manipulacji, to albo pisarze, poeci, historycy bezczelnie kłamią, albo pamięć jest mocno wybiórcza. Cytując przysłowie "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W żadnej mierze nie chcę gloryfikować czasów minionych - podstawowa sprawa - dopiero od nie tak dawna to miłość może decydować o małżeństwie (przez całe wieki decydowało wszystko, tylko nie miłość). A więc w żadnym wypadku powrót do tego, co było (pomijając już to, że to w ogóle nierealne) nie załatwił by niczego. Problem jednak w tym, że alergiczne reakcje na hasła głoszone kiedyś, też do niczego nas nie doprowadzą. Klasyczną sprawą jest reakcja alergiczna na słowa św. Pawła o mężu-głowie (urywam, bo od tego zacznie się druga część - o ile tylko ją napiszę). Innymi słowy wydaje mi się, że trzeba na nowo przeczytać choćby to, co napisał św. Paweł, przyjrzeć się temu, czy kiedyś te słowa były rozumiane właściwie i czy nie należy nadać im innego znaczenia?
      Na koniec jeszcze troszkę o tej manipulacji - nie twierdzę, że jej wcześniej nie było, ale siłą rzeczy mogła ona dotyczyć dopiero małżeństwa. Nie miało więc to wpływu na kształtowanie się ról; kiedyś młody mężczyzna stawał się mężczyzną z pominięciem tego aspektu i dopiero po ślubie następowało dopełnienie; dziś nie ma tego odłożenia na później, a więc młody mężczyzna od samego początku podlega owej manipulacji, co z kolei sprawia, że nie staje się mężczyzną.

      Usuń
  2. Dla ścisłości należałoby jednak wyjaśnić, co to znaczy wspólne mieszkanie studentów. Bo to może być rozumiane tak, jak opisano w linku ojca Kowalczyka, tzn. jest jedno mieszkanie, ale każdy ma swój osobny pokój. Ale może też być tak, że jest jeden pokój, w którym mieszka więcej osób różnej płci. To czy to jest to samo w sensie zgorszenia i pokus?
    Na tym samym blogu jest temat : "Spanie u chłopaka". I dość trudno mi sobie wyobrazić sytuację, gdy dwoje młodych ludzi, którzy "mają się ku sobie", planują w przyszłości małżeństwo, nocują u siebie w jednym łóżku (!), bo nie chcą tracić czasu i pieniędzy na dojazd, to pozostają tacy całkowicie nieskazitelni, nie grzeszni, bez pokus, że nawet spowiadać nie ma się z czego. Czy dotyk, pieszczota, pocałunek , pożądanie nie jest elementem kontaktu seksualnego? I kiedy jest, a kiedy nie jest (może nigdy nie jest) grzeszne?
    Bo jak się to tak wszystko razem miesza, nie dookreśla, to nic nie jest pewne, a wszystko staje się dozwolone i już nic gorszyć nie powinno.
    Ale czytano wczoraj w kościele, że wszelkie zło z wnętrza człowieka pochodzi. Jeśli więc człowiek wewnętrznie jest czysty i mocny, to w zasadzie gorszyć się uczynkami innych nie powinien, bo go ku pokusie nie pociągną.
    MR

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - ten brak wyraźnych granic, to największe zagrożenie; przy braku wyraźnych granic zawsze łatwo o nadużycia, o samooszukiwanie... Bardzo mnie cieszy, że wraca moda na instytucję narzeczeństwa - bo to stwarza możliwości ustawienia jasnych norm.

      Usuń
  3. Jest kolosalna różnica między zamieszkiwaniem razem przez "osoby mające się ku sobie" (pokój wynajmuje "para") a wspólnym mieszkaniem w grupie przyjaciół. Jeśli kogoś gorszy koedukacyjna szkoła, internat czy akademik, to jest to gruba przesada i świadczy raczej o nieczystych intencjach "zgorszonego".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie jest trudno mówić o zgorszeniach, bo tego nie zaznałem (ani u mnie w domu niczego takiego nie było, ani sam się nie spotkałem). Ale mimo wszystko daleki byłbym od takich generalizacji, że takie oburzenie świadczy o nieczystych intencjach zgorszonego. Myślę, że całkiem sporo jest takich ludzi, którzy nie zadają sobie pytania Dlaczego?, lecz przyjmują wszystko na zasadzie nie, bo nie (skoro Kościół mówi, że nie, to znaczy, że nie).

      Usuń
    2. Ja się tutaj w pełni zgodzę z tym, co napisała Barbara. W wspólnym zamieszkiwaniu ze sobą grupy przyjaciół czy studentów w akademiku nie ma nic wspólnego z zamieszkiwaniem ze sobą ludzi, którzy mają się ku sobie.
      Oceniamy zawsze według siebie. Więc może Ty Leszku wszędzie widziałbyś seks zamieszkując z grupą przyjaciół/ek. Inni jak widzisz takich problemów mieć nie muszą.

      Usuń
    3. Angeliko, bardzo ciekawe jest to, co piszesz. Najpierw widziałaś we mnie osobę szalenie interesowną, choć nawet kontakty z Tobą temu przeczyły (nie mówiąc już o innych kontaktach). Teraz widzisz we mnie osobę gorszącą się wspólnym mieszkaniem paczki przyjaciół, choć przed chwilą napisałem, że nigdy nie zaznałem zgorszenia (nie mówiąc już o tym, co pisałem kilka notek wcześniej, że na wszystkich zimowiskach, na których byłem komendantem, pokój komendy zawsze był koedukacyjny i nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej).
      Innymi słowy rzeczywistość jest sprzeczna z Twoją wizją, ale Tobie to nie przeszkadza - Oceniamy zawsze według siebie, a ściślej według wizji, w którą chcemy kogoś wtłoczyć.

      Usuń
    4. :-) Faktycznie, dość nieopatrznie zrozumiałam Twój komentarz napisany do Basi.

      Usuń
  4. No faktycznie sprawa nie jest taka prosta. Zwłaszcza jeszcze jeśli chodzi o koszty. Wielu moich znajomych mieszkało na studiach w takiej grupie mieszanej, np. pochodzili z jednej wioski i znali się jak łyse konie. Wyjazd do miasta był już wyzwaniem, wspólne mieszkanie było tańsze i wielu z nich samych musiało się utrzymać, więc nie tylko studiowali ale i pracowali. Więc tak jakby argumentacje z obu stron rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - też doskonale rozumiem te racje. I tylko pytanie, kiedy powinien się odzywać dzwoneczek, że to już zbyt niebezpieczne.

      Usuń
  5. a ja jestem chyba staroświecka bo się gorszę, czy to mieszka tylko chłopak z dziewczyną, czy np. grupa przyjaciół a w tym jedna para, tudzież nawet też tylko koleżeństwo bo jak to tak chodzić do łazienki w samych piżamach (albo ręczniku) przy mężczyznach? i odwrotnie....??

    OdpowiedzUsuń
  6. Agato, a co jest złego w piżamie? Nie rozumiem, jeśli ktoś mieszka wspólnie z przyjaciółmi to raczej nie stroi się w koronkowe koszulki na noc. Piżama jest tak samo jak chodzenie w T-shircie i spodenkach od dresu. A nawet jeśli mi się zdarzyło kilka razy oglądać sąsiada w samych majtach, to co z tego? Na basenie i na plaży chodzi tłum ludzi roznegliżowanych do majtek i jakoś nie mam w związku z tym "kosmatych myśli".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to właśnie zależy jaka piżama i kto jak i jak często patrzy, ja np. mimo, że nie w koronkowej krótkiej koszulce, a w zwykłej piżamie - z długim rękawem i nogawkami, wstydzę się chodzić bez szlafroka np. przy szwagrze i teściu, no ale ja to ja, każdy jest inny to fakt, przesada w obie strony niewskazana...

      Usuń
    2. Przyznam szczerze, że po tym piżamowym wątku o mało nie spadłam ze stołka ze zdziwienia. Niedawno byłam na zjeździe ludzi o wspólnym hobby (fantastyka) w Krakowie. Osoby całkiem obce, z całej Polski, w różnym wieku. W hostelu pokoje 8 i 9 osobowe, mieszane. I ludzie normalnie po dyskusjach, grach, imprezie - idą spać (oczywiście wcześniej wędrując do łazienek i przebierając się w piżamy). Ba, jadąc w pociągu wagonem sypialnym podróżni również często przebierają się w piżamę, bo trochę głupio spać w pościeli w pełnym ubraniu. Nie wyobrażałam sobie, że można się wstydzić piżamy, ale jak widać człowiek całe życie się uczy, a i tak umrze głupi :D

      Usuń
  7. PS. Ja jeszcze mogę zrozumieć prostych ludzi, którzy myślą na zasadzie "Kościół mówi że nie, to nie". Ale dlaczego duchowieństwo ma potępiać koedukacyjne stancje/akademiki to już nie pojmuję (i szczerze mówiąc jeszcze się z takim księdzem, który by na to pomstował osobiście nie spotkałam)

    OdpowiedzUsuń
  8. Barbaro, to że Ty nie masz kosmatych myśli w opisywanych sytuacjach nie znaczy przecież, że cały pozostały świat damsko-męski takich myśli nie ma. GUS właśnie podał, że co roku ponad 20 tysięcy nastoletnich dziewcząt zostaje matkami. Nie z każdego stosunku jest dziecko, więc ile tysięcy nastolatek rocznie uprawia seks? Czy w każdym przypadku mamy do czynienia z młodymi ludźmi, którzy już tak poważnie mają się ku sobie? Obawiam się , że nie. I obawiam się, że wynika to z takiego myślenia jak Twoje, właściwie to wszystko jest dozwolone, no bo cóż jest takiego nadzwyczajnego w tym, że są i kobiety i mężczyźni, w lecie dość lekko ubrani, na plaży w ogóle tylko w strojach kąpielowych, a na niektórych plażach to nawet całkiem nadzy. I nic się tam nie dzieje. Tylko, że trochę co innego jest na plaży, w miejscu publicznym, a trochę co innego we wspólnym pokoju w domu. Tutaj ta bliskość łatwo może spowodować, że między dwojgiem ludzi coś zaiskrzy, może pod wpływem alkoholu albo narkotyków. No to rośnie pożądanie, które musi gdzieś znaleźć ujście. To właściwie dlaczego nie seks, a może nawet seks grupowy, no to dopiero jest jazda. Przecież wszyscy się znają, lubią, mają do siebie zaufanie, są dorośli i pod ręką, więc o co chodzi?
    I wreszcie ustalmy, czy Leszkowi chodziło o koedukacyjne stancje, w których pod jednym dachem, ale w osobnych pokojach mieszkają chłopcy, a w osobnych dziewczęta, czy też o wspólne mieszkanie, w takiej komunie, obok siebie, w jednym pokoju mieszanej paczki przyjaciół. Bo to chyba jednak nie to samo. Przynajmniej dla mnie.
    MR

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie MR - czy ma pan jakieś praktyczne doświadczenia, czy pisze Pan teorię zasłyszaną w stylu "jedna pani drugiej pani..."? Bo mi to wygląda na propagandę. Czy może GUS podaje ile z tych nastoletnich matek mieszkało w "komunie" (internat, stancja)? Ja mówię o tym co widziałam - przez 10 lat (sic) zamieszkiwania właśnie poza domem. Grupa dobrych znajomych albo przyjaciół to nie jest szemrane towarzystwo z osiedlowej ławki, żeby myśleć tylko o chlaniu, ćpaniu i grupowym seksie. A patologia może trafić się wszędzie i wątpię żeby była częstsza w akademiku niż na przeciętnej "dzielnicy".

      Usuń
    2. Nie, GUS nie podaje ile z tych nastoletnich matek mieszkało na stancji, jeśli jednak były nastoletnie, tzn. w zdecydowanej większości były jeszcze pod opieką rodziców, a więc raczej przychodziły na noc do domu, musiały się opowiadać z kim i gdzie spędzają czas. Natomiast na stancji mieszka się z dala od opiekunów, raczej jest się pełnoletnim, a więc ma się świadomość, że jakby więcej było wolno. I może z dala od domu bardziej tęskni się za bliskimi, a znajomi są tak blisko. Ale cieszę się, jeśli Ty Barbaro masz rację, a nie ja, ponieważ oznacza to, że wielu młodych ludzi nie zniszczy sobie niepotrzebnie życia pochopnymi nieraz działaniami.
      A tak na marginesie, dlaczego sądzisz, że jestem mężczyzną?
      MR

      Usuń
    3. Nie wiem czemu inicjały skojarzyły mi się z mężczyzną. Trudno po dwóch literkach przesądzać, więc przepraszam (choć trudno było mi napisać w formie całkiem bezosobowej).
      Jeśli chodzi o meritum to
      1. Niepełnoletni też mieszkają na stancjach/w internatach, bo mieszkanie poza domem może się zacząć od szkoły średniej.
      2. Mnóstwo osób co roku wprowadza się do akademików i większość z nich wychodzi jednak na ludzi nie popadając w nałogi. Oczywiście część, jak to określiłam "patologii" też się trafia, ale nie wiadomo ilu z nich zachowałoby się lepiej będąc w domu rodzinnym (rodziny też są różne przecież).
      3. Tak, daleko mi do tradycjonalizmu w sprawach damsko-męskich, bo w tym tradycyjnym modelu nie jest przewidziane miejsce dla jednostek "nietypowych" (np. takich jak ja kobiet o "męskich" zainteresowaniach). Instynkt przetrwania mi się więc włącza ;)

      Usuń
  9. Mnie się wydaje, że z jednej strony wszystko wygląda na w porządku, gdy mamy do czynienia z paczką dobrych znajomych, którzy przyjechali z jednej wioski, w której wszyscy znają się, jak łyse konie, ale w której nie ma żadnych par. Problem jednak w tym, że nigdy takie układy nie są statyczne. Z dnia na dzień może się okazać, że między tymi, którzy do tej pory byli jedynie dobrymi znajomymi, wybucha wielkie uczucie. Jak wtedy reagować? Trudno sobie wyobrazić, by nagle ktoś się w takiej sytuacji wyprowadził. Bardzo łatwo wtedy o samousprawiedliwienie pod hasłem, że widać tak miało być! Przecież niczego złego nie robimy - to, że mieszkamy pod jednym dachem, nie oznacza przecież, że od razu musimy ze sobą sypiać! Nie zmienia to jednak faktu, że pokusa rośnie. Kiedy więc reagować i jak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leszku, jeśli między dwójką ludzi z "paczki" coś zaiskrzy i zaczną być parą, to wspólne (z dodatkowymi przyjaciółmi) mieszkanie raczej UTRUDNIA sypianie razem. Taka para w obecnych czasach raczej się właśnie wyprowadzi "na swoje" ;)
      Nie wiem czy się śmiać czy płakać z tych uogólnień. "Nigdy" to jest takie ciekawe słowo, które ulubiła sobie wszelka przesada. Tak się składa, że znam co najmniej dwie grupki znajomych, gdzie pomimo wspólnego zamieszkiwania (internat, stancja, akademik) nie powstały żadne pary - tzn. każdy z grupy znalazł druga połówkę spoza tej grupy (i nawet spoza miejsca zamieszkania).
      W ogóle uważam, że tworzenie sztucznych tabu o wiele bardziej sprzyja nieprzyzwoitym skojarzeniom niż mieszkanie w sąsiednich pokojach dziewczyn i chłopaków. Howgh!

      Usuń
    2. No ale gdyby mieszkali w dwóch różnych grupach, to zagrożenie pokusą byłoby jeszcze mniejsze. I to wielokrotnie, szczególnie, że ich współlokatorzy raczej nie mieliby problemów z akceptacją ich pragnienia intymności. A więc może warto zastanawiać się nad problemem?

      Usuń
    3. Moim zdaniem jest to problem raczej w głowach "domyślaczy". Owszem pokusy różne istnieją, więc może każdy powinien mieszkać w pustelni, albo na bezludnej wyspie? Chyba nie tędy droga. Jeśli ktoś nie panuje nad swoimi żądzami, to ten (i tylko ten) osobnik nie powinien mieszkać w koedukacyjnej stancji.
      Porównaj sobie choćby dyskusję nad poprzednim tematem - jak to jest, że ci sami ludzie, którzy z jednej strony uważają, że nawet w małżeństwie nie jest problemem zachowanie czasowej wstrzemięźliwości, nagle zaczynają twierdzić, że między przyjaciółmi (!) musi zaraz dojść do cudzołóstwa jeśli zamieszkają w jednym mieszkaniu? Rozdwojenie jaźni? Bo ja tu widzę przynajmniej duża niespójność. Alb uważamy, że człowiek ma rozum i duszę i kieruje się jakimiś wartościami, albo - że jest jak zwierzę i nie potrafi zapanować nad hmmm... rują? Bo jak to nazwać? Przyjaciele przecież nie flirtują, więc co miałoby nagle skłonić do grzechu, instynkt zachowania gatunku?

      Usuń
  10. No właśnie; cały sęk w tym, że wiele osób mówi; "mnie się wydaje, że z jednej strony wszystko wygląda..." Jak to wygląda z jednej/naszej strony, z naszego punktu widzenia jest mało istotne. Ważne, jak to wygląda w oczach Boga. Każdy ma swoje sumienie i każdy katolik zna DEKALOG, a my byśmy chcieli za innych rozstrzygać jak mają żyć/mieszkać; razem czy osobno.
    Księża wypełniają swój obowiązek, swoją powinność; przestrzegają, jakie mogą wynikać zagrożenia [szatańskie pułapki] z pomieszkiwania razem, ale... także kapłani nie mają daru zaglądania w serce ludzkie. Ta przestrzeń należy tylko i wyłącznie do Boga. Zatem jaki ma cel ma dyskusja; czy razem czy osobno? Każda sytuacja jest inna, niepowtarzalna nawet u każdego z nas, a chcielibyśmy ją nagiąć pod nasze myślenie i podporządkować schematowi.
    Czy to nie pokusa abyśmy byli sędziami i oceniali "cudze" zachowanie, bo nas może gorszyć albo MOŻE być przyczyną grzechu po ludzku rozumianego. Zatem poruszamy siew sferze; może...może...może...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu, jeśli dla Ciebie takie rozważania stanowią pokusę, by oceniać ludzi, to rzeczywiście, to te rozważania są dla Ciebie zagrożeniem. Myślę jednak, że dla większości osób takie rozważania pozwalają lepiej zrozumieć różne spojrzenia, a przez to chronią je przed wysuwaniem sądów.

      Usuń
    2. Tak Leszku, pięknie podsumowałeś tę dyskusję. A temat ciekawy i na czasie, bo wakacje się kończą. I pewnie wielu młodych ludzi stanie przed takimi wyborami. Osobiście czułabym się bardziej komfortowo wiedząc, że drogie mi dzieci są w tych sprawach bardziej tradycyjne, niż Barbara i jej znajomi. Pozdrawiam.
      MR

      Usuń
  11. Racja. Ja sobie nie wyobrażam mieszkania w wyłącznie żeńskim akademiku. Na szczęście każdy ma wybór - nawet paczkę znajomych na stancję też można przecież dobrać jednopłciowo jeśli taka wola.

    OdpowiedzUsuń
  12. Przeczytałam te komentarze i jestem bardzo zdziwiona. Jak można tak swobodnie zgadzać się aby młodzi ludzie mieszkali razem. Rozumiem, że gro osób jest tu dorosłymi więc dobrze wie co z takiego pomieszkiwania wychodzi. Wiem, ktoś powie jestem zakonnicą dlatego tak piszę, owszem, ale mam też rodzinę, w której są młodzi ludzie i dużo wiem, właśnie od nich. Nie bądźcie tacy liberalni, bo widzimy co dzieje się z młodzieżą. Warto to przemyśleć.

    OdpowiedzUsuń