czwartek, 24 grudnia 2009
Bożonarodzeniowo…
czwartek, 17 grudnia 2009
Aborcja na onecie
czwartek, 3 grudnia 2009
Świadkowie, a google
niedziela, 29 listopada 2009
Świadkowie miłosierdzia
niedziela, 15 listopada 2009
Koniec świata
poniedziałek, 9 listopada 2009
Proste prawdy
sobota, 31 października 2009
Nie przegrać życia
- kapitalne rozważania na temat bólu,
- fantastyczne refleksje na temat rodziców chorych dzieci,
- wspaniałe myśli o wzajemnym ubogacaniu się osób cierpiących i księży przychodzących do nich z posługą kapłańską,
czwartek, 22 października 2009
ks. Jerzy
sobota, 17 października 2009
U Alby
niedziela, 4 października 2009
Audycja „2+2”
A co zrobić w takiej sytuacji, jak moja, gdy chłop nie jest chłopem, gdy nie jest tak postrzegany przez własną rodzinę?
Kiedyś już o tym pisałem – po to, by nie utracił identyfikacji ze swoją płcią, musiałem swojemu synowi pozwolić zanegować moją osobę (ze wszystkimi dobrymi, ale także złymi – bo takie także są – konsekwencjami).
niedziela, 27 września 2009
Lucyfer
środa, 16 września 2009
Cisza
poniedziałek, 7 września 2009
U ks. Tomasza
czwartek, 6 sierpnia 2009
herbertowo
Obie rozkochane w doc. Bohdanie Urbankowskim (był w tym czasie w Kazimierzu i ich ochy i achy co chwilę do mnie dolatywały), a pod jego wpływem zauroczone poezją Jarosława Iwaszkiewicza; moja poetycka miłość, tj. Zbigniew Herbert był im zupełnie nieznany – nawet nie znały tego nazwiska (przypominam, że istniał zapis w cenzurze na jego nazwisko). Oczywiście zapis w cenzurze nieco je tłumaczy, ale tylko nieco – jak to możliwe, by student politechniki znał jego twórczość, a one, studentki polonistyki, nie? I to dziewczyny rozkochane w doc. Urbankowskim, dzisiejszym piewcy Herberta. Iwaszkiewicza znały, a Herberta nie…
niedziela, 2 sierpnia 2009
Krysia
Mój przyjaciel będąc jeszcze studentem (studiował polonitykę na UW), prowadził w Lelewelu kółko teatralne. Pierwszy spektal oparty był na tekstach pisanych przez młodzież. Mój udział sprowadzał się wówczas tylko do roli technicznej podczas samego przedstawienia. W drugim opartym o wiersze Zbigniewa Herberta (a był to okres, gdy na Herberta był zapis w cenzurze) uczestniczyłem od samego początku. Nie tylko recytowałem jego wiersze, nie tylko pomagałem licealistom zrozumieć ich treść, ale napisałem też kilka piosenek, w tym najpięknieszą z nich Do Marka Aurelego ze wstępem w iście chopinowskim stylu (nieco wcześniej był konkurs chopinowski – ten, na którym zabłysnął Krystian Zimmerman; tak się wówczas nasłuchałem Chopina, że pozostawił we mnie trwały ślad).
Wtedy to poznałm Krysię. Ta znajomość nie miała jakiegokolwiek podtekstu erotycznego – jeśli kto wątpi, czy możliwa jest przyjaźń między chłopakiem i dziewczyną, to był to znakomity przykład tego, iż to jest możliwe.
Bezpośrednio przed ślubem zerwałem wszystkie swoje przyjaźnie z dziewczynami – wydawało mi się, że to tak trzeba (teraz wiem już, że tak nie wolno – nie tylko, że nie trzeba).
W tym roku poprzez naszą-klasę Krysia mnie odnalazła. Sama przed wielu laty wywędrowała do Florencji za swoim mężem. Tam urodziła się jej córka, tam wykłada na uniwersytecie.
Przyjechali właśnie do Polski. Spotkaliśmy się całymi rodzinami. Spotkanie miało być krótkie, bo tego samego dnia byli umówieni na wieczór, jednak tak im było miło u nas, że kilka razy się podnosili do wyjścia, ale jakoś wyjść nie mogli.
Gdy już poszli, syn podsumował to tak, zwracając się do mamy: Czy to nie charakterystyczne, że nawet wtedy, gdy przychodzą znajomi taty, to mówisz tylko ty i ja?
Rzeczywiście to charakterystyczne. Bardzo miło było mi ich gościć, z dużą przyjemnością przysłuchiwałem się rozmowie, ale gdy sam miałem się odezwać, jąkałem się, mówiłem nieskładnie… Tak to właśnie jest — niewiele mam do powiedzenia, a jak już próbuję się odezwać, to lepiej, bym tego nie robił.
Ale mimo to, Krysia wyściskała mnie zarówno na przywitanie, jak i na pożegnanie – i to tak, jak od wielu lat nikt mnie nie wyściskał. Pozostanie po mnie to, co kiedyś ludziom dałem…
Leszek
PS: Na tym konkursie chopinowskim siedziałem dokładnie za plecami Witolda Małcużyńskiego. Studiowałem jeszcze, więc nie miałem problemu z tym, by codziennie biec do filharmonii i pamiętam, jak obiecywałem sobie, że przy następnych konkursach będę brał urlop, by przeżywać je równie głęboko, jak ten. Niestety nigdy tej obietnicy nie wypełniłem.
czwartek, 16 lipca 2009
Zbigniew Zapasiewicz
niedziela, 12 lipca 2009
Ghandi
- Nie jestem pewny. Dużo o tym myślałem. Podejrzewam, że chodzi o to, żeby mieć odwagę przyjąć cios, kilka ciosów i nie oddać. Ale nie ustąpić. Wtedy coś w ludzkiej naturze sprawia, że nienawiść ustępuje szacunkowi.
wtorek, 7 lipca 2009
Szkiełko
niedziela, 21 czerwca 2009
Księgarnia św. Wojciecha
niedziela, 24 maja 2009
„Listów o miłości” już nie ma
poniedziałek, 11 maja 2009
W Barwach szczęścia …
poniedziałek, 27 kwietnia 2009
Bernard Margueritte
Nigdy bym nie podejrzewał siebie, że kiedykolwiek będę głosował na PSL. Tymczasem w piątek poprzez naszą-klasę odezwał się do mnie Bernard Margueritte – Zostałeś zaproszony do listy znajomych przez: Bernard Margueritte. Oczywiście doskonale wiedziałem kto to jest, ale przecież miałem świadomość, że on z kolei nie wie kim ja jestem. Skąd więc to zaproszenie?
Wystarczyło wejść na podanego linka, by wszystko się wyjaśniło: Bernard Margueritte kandyduje do europarlamentu, a osobą otwierającą listę znajomych jest Jarosław Kalinowski.
Można się zastanawiać, czy nasza-klasa jest drogą wystarczająco efektywną w zdobywaniu elektoratu na to, by rzeczywiście zostać wybranym - do ilu osób uda się wysłać zaproszenia, ile z tych osób odpowie, a nade wsystko do ilu osób kandydatura Bernarda Margueritte trafi w gust wyborczy?
Stosunkowo łatwo da się coś powiedzieć o pierwszych liczbach – w piątek w południe grono znajomych liczyło 500 osób, a przez dwa i pół dnia powiększyło o 350; jeśli przyjąć, że ten przyrost jest przyrostem liniowym, to nie wróżę sukcesu. Jednak konto powstało 4 kwietnia – może więc ten przyrost jest przyrostem geometrycznym?
Załóżmy więc, że zaproszenia trafią do wystarczającej liczby osób; pytanie, jak sama akceptacja w n-k będzie się przekładać na głosowanie?
Oczywiście moja odpowiedź, to zwykłe wróżenie z fusów – absolutnie nie mam żadnych przesłanek, by to przewidywać. Wydaje mi się jednak, że u nas nade wszystko głosuje się na partie, a dopiero w drugiej kolejności na osoby. Jeśli się nie mylę w tym stwierdzeniu, to wynik wyborczy nie będzie korzystny dla Bernarda Margueritte.
Jednak do mnie Bernard Margueritte przemówił; posłuchajcie tego:
Ale dlaczego kandyduję? To jest dość długa historia. Od wielu lat widać u przywódców III RP taką tendencję, aby wstydzić się własnego kraju. Zamiast być dumni swojej ojczyzny- a przynajmniej z Polski Solidarności i Jana Pawła II- są chorzy na Polskę! Nie chcą, aby wreszcie „Polska była Polską”, lecz w minimalistycznym dążeniu, aby była „drugą Irlandią czy drugą Japonią”. W pełni więc akceptują Polskę marazmu, skandali, korupcję, tak daleką od Ideałów Sierpnia!
(…)
Gdybym był wybrany moim pierwszym celem byłoby więc bronić godności Polski, powiedzieć ludziom Zachodu, że powinni przestać patrzyć na Polskę z góry, że właściwie od Polski, od Polski Solidarności i Jana Pawła II, mogą się wciąż wiele nauczyć. W naturalny sposób mógłbym stać się pomostem między Francją, a szerzej Europą Zachodnią a Polską. Znając mentalność ludzi z Zachodu, mówiąc ich językami, łatwiej będzie mi nawiązać skuteczny kontakt.
Zachęcam zresztą do przeczytania całej notki! Ach, żeby to wszyscy nasi europarlamentarzyści byli tacy..
środa, 15 kwietnia 2009
Panny z Wilka
piątek, 10 kwietnia 2009
Krzyż
Gdy dziś patrzymy na krzyż, na którym cierpiał Chrystus, patrzymy w perspektywie zbawienia… Dobrze by było, gdybyśmy na własne krzyże, które my dziś nosimy, potrafili również tak spojrzeć.
I takiego spojrzenia wam życzę.
czwartek, 12 marca 2009
Choćby kto ..

piątek, 27 lutego 2009
Alkoholizm
Wstępem do dyskusji był felieton filmowy, w którym opierając się o opinie jakiś amerykańskich ekspertów, podważano terapię 12-krokową. W zamyśle prowadzącego było skonfrontowanie właśnie tej metody, która w Polsce jest najpopularniejsza, z metodami, które uchodzą za bardziej naukowe. Pomysł okazał się przedni, jako że tę metodę 12-krokową reprezentował terapeuta z 30-letnim stażem (aż wstyd się przyznać, że nie zapamiętałem, jak się nazywa), który mówił tak prosto, tak przekonywująco, że od samego początku było widać, po której stronie jest racja.
Powiedział on, że do niego najczęściej trafiają ludzie, którzy oczekują od niego, że on, jako specjalista sprawi, iż znikną wszystkie ich problemy związane z alkoholizmem (a więc, że w pracy nie będą mieli problemów, że żona przestanie gderać) i że znowu będą mogli pić, ale już w sposób kontrolowany. Tymczasem on nie jest w stanie im pomóc; jedyne co może robić, to pomagać w tym, by sami uczyli się rozwiązywać swoje problemy.
Dlaczego ludzie piją?
Bo w ten sposób coś sobie rekompensują – redukują lęki, nabierają odwagi, postrzegają siebie jako lepszych, doskonalszych, do których świat należy…
Od niedawna istnieją lekarstwa (i oparte o nie terapie), które sprawiają, że człowiek mimo wypitego alkoholu nic takiego nie odczuwa; ich działanie bazuje więc na tym, że alkoholik nie odczuwając już takiej satysfakcji, pije znacznie mniej i zaczyna kontrolować swoje picie.
Na tym, że ten człowiek nadal nie potrafi rozwiązywać swoich problemów. Być może rzeczywiście przestanie pić, ale w zamian za to popadnie w hazard, manię zakupów, sexoholizm, czy pracoholizm…
Podstawą terapii 12-krokowej jest uznanie swojej bezsilności i oparcie się na Bogu (z tego co pamiętam, autorami metody było dwóch lekarzy, z których jeden był protestantem, a drugi katolikiem, ale sama metoda nie narzuca chrześcijańskiego oglądu świata, choć wyraźnie jest nim inspirowana); zwraca uwagę na konieczność uznania, że są sprawy, na które my nie mamy wpływu i oddzielanie ich od tych, w których możemy coś zrobić i w których powinniśmy coś zrobić. Własna przemiana może się dokonać jedynie za sprawą Boga, ale my musimy być na to rzeczywiście gotowi, musimy na prawdę tego chcieć. Im bliżej będziemy Boga, tym ta przemiana będzie pełniejsza. Z drugiej jednak strony musimy uczyć się spostrzegać swoje błędy, zauważać krzywdy, jakie inny wyrządziliśmy (i nadal wyrządzamy), a te krzywdy powinniśmy wynagradzać. Ale krzywdy wyrządzane innym, to tylko część prawdy o nas – w nas jest również dobro i to dobro możemy nieść innym. Taki realny obraz samego siebie jest tym, co w procesie trzeźwienia powinniśmy uzyskać i na czym powinniśmy budować dalsze życie.
Przepraszam, jeśli kogo znudziła ta moja nieco przydługa prezentacja metody – już wracam do dyskusji. Otóż najpiękniejsze zdanie było takie, że właśnie dzięki tej terapii, która silą rzeczy jest terapią rozłożoną na lata, ludzie stają się lepsi, niż byli zanim się zostali alkoholikami; często lepsi od tych, którzy zawodowo zajmują się terapią.
niedziela, 22 lutego 2009
Siedem Bram Jerozolimy
TVP2 zrobiła nam prezent – Siedem Bram Jerozolimy Krzysztofa Pendereckiego. Jest to dzieło absolutnie genialne. W czasach Jutrzni potrafiłem się zachwycać jedynie cytatami z muzyki cerkiewnej – reszty nie byłem w stanie słuchać. Teraz przez Siedem Bram Jerozolimy zostałem bez reszty zauroczony.
czwartek, 12 lutego 2009
Paradoksy
Czy to nie paradoks, że na bloga, na którym raczej już nic nie piszę, ciągle ludzie zaglądają, a na tego, na którym najbardziej mi zależy (myślę tu o Świadkach Bożego miłosierdzia) - do chwili, gdy zacząłem pisać tę notkę, jeszcze nikt nie zajrzał?! W sumie jest tak, że ja częściej bywam u innych, niż ci inni zaglądają do mnie. Wygląda na to, że się innym tylko narzucam. Dziś zresztą odczułem to całkiem dosłownie, gdy zajrzałem do kogoś, u kogo wcześniej się wpisałem i zobaczyłem, że ta osoba wszystkim odpowiedziała, a mój wpis usunęła (był w czerwonej ramce, a po odświeżeniu strony nie było go wcale). Obiecuję, że ograniczę swoje bywanie, by inni nie musieli uciekać się do takich sposobów wypraszania mnie ze swoich blogów.
A czy to nie paradoks, że wtedy, gdy najbardziej były mi potrzebne pieniądze, akurat ktoś w księgowości zapomniał o przelewie dla mnie (inni pieniądze dostali, tylko ja nie)? Ten miesiąc był dla mnie kiepski – nawet nie rozliczyłem się z Urzędem Skarbowym za miniony rok (mam w końcu czas do kwietnia), a i tak zabrakło mi pieniędzy. Dzisiaj chodził ksiądz po kolędzie, a ja nie miałem z czego przygotować koperty. W zeszłym roku też nie miałem z czego, ale od razu mogłem zrobić przelew; dziś nie miałem z czego.
A czy to nie paradoks, że choć przed rokiem żona zabrała dzieci na zakupy, a tym razem zabrała tylko syna, to i tak córka czekając na księdza zasnęła tak głęboko, że gdy ksiądz przyszedł, nie mogłem jej dobudzić?
PS: Widzę, że jakieś problemy ma countomat – są dwa wpisy Teresy. Countomat ze wszystkich moich blogów pokazuje, że odwiedzany byłem tylko na tym blogu (choć rzadko, ale zawsze).