środa, 26 lipca 2017

Amar Pelos Dois

W tym roku w konkursie piosenki Eurowizji piosenką, która wygrała ten konkurs, była piosenka Luisy Sobral zatytułowana "Amar Pelos Dois", a którą wykonywał jej brat Salvador. Jest to przepiękna piosenka z bardzo ładnym tekstem o miłości. Starałem się możliwie wiernie zachować ten tekst tak, by moja wersja ani na jotę nie zmieniała treści oryginału. I mam nadzieję, że to mi się udało. Ba, nawet dopisywałem własne nuty, byle wyśpiewać ten tekst. Sam nie mam tak wysokiego głosu, jak Salvador Sobral, więc pod tym względem moja wersja może się wydawać absolutnie różna - tu oryginału nawet nie starałem się naśladować. Ale jednak bardzo chciałem zaśpiewać tę piosenkę. 
Nie wiem, czy ktoś zwrócił uwagę na fakt, iż taką kompletnie nie festiwalową piosenką wygrał Eurowizję Portugalczyk i stało się to dokładnie (co do dnia) w setną rocznicę objawień fatimskich. Jest w tym coś niezwykłego, ale w tym ewidentnie był jakiś zamysł Boży - znowu Maryja w imieniu swojego Syna chciała coś przez to przypomnieć światu. Gdzie te czasy, gdy śpiewało się o miłości, o prawdziwej miłości? - a tu proszę taki tekst porywa słuchaczy (choćby nawet nie rozumieli dokładnie tego tekstu). Ta tęsknota za miłością, z której zbudowana jest piosenka, okazuje się, że jest tęsknotą ogarniającą każdego Europejczyka. 
Dziś jest dzień patronalny mamy Maryi - Anny. To ona ją ukształtowała, ona wszczepiła tę tęsknotę za miłością, o którą Maryja upomniała Europę. Życzę więc wszystkim paniom słuchającym tej piosenki, a nade wszystko wszystkim Aniom w dniu ich imienin, by wyobraziły sobie, że tak o swej miłości śpiewa im nie kto inny, lecz ich ukochany. Panom zaś życzę, by potrafili wypełnić tę tęsknotę swoich ukochanych.

(na wszelki wypadek podaję też zwykły link)

Gdy ktoś spyta o mnie, to powiedz, że żyłem
tylko po to, by kochać cię.
Przed tą miłością wegetowałem,
niezdolny by komuś coś z siebie dać.

Moja droga, wysłuchaj moich modlitw.
Wróć do mnie proszę najlepiej dziś.
Wiem to dobrze, że nie kocha się samemu.
Popróbujmy więc proszę jeszcze raz pokochać się

A gdy serce twoje nie będzie chciało
porzucić tego, by jedynie dla siebie bić.
Gdy nie poczuje żadnego żaru, 
Wtedy moje może kochać za nas oboje.

piątek, 5 maja 2017

Jakich słów boi się Maria Kołodziejczyk?

Maria Kołodziejczyk na swoim blogu zamieściła sympatyczny reportaż od oo kamedułów z krakowskich Bielan. Przyznam jednak, że zadziwiły mnie pewne komentarze:

Droga Olimpio znasz przecież moje zdanie jeśli chodzi o sprawy teologiczne.
Zgadzam się z Tobą w 100%. Nie chciałam jednak w tym poście zamieszczać kwestii dogmatycznych i rozwijać tematu życia klasztornego. Myślę, że jest dość szerokie pojęcie i warto o nim wspomnieć w odrębnym poście.
Tak jak napisałaś - człowiek nie jest przecież machiną, która np. je na zawołanie, modli się na zawołanie itp.
Prawdziwe chrześcijaństwo nie powinno polegać na wykluczaniu się z życia społecznego, lecz powinno być świadectwem i żywym przykładem dla innych ludzi, jak należy w tym społeczeństwie funkcjonować. Chrześcijanin powinien być człowiekiem otwartym, odzwierciedlającym cechy naszego Zbawiciela, który przez cały okres trwania swojej misji - był do dyspozycji innych ludzi i służył im słowem oraz czynem.
Dziękuję Ci Olimpio za piękny komentarz i serdecznie pozdrawiam:)
oraz

Od razu się domyśliłam co odpowiedziałaś dziennikarce :)
Gdybym była mężczyzną, na znak solidarności z matką, żoną, siostrą i córką, zwiedzałabym klasztor tylko z nimi :)
Odpowiedz

Odpowiedzi


  1. Nie uważasz, że ten zakaz jest troszkę przerysowany?
    Skoro 12 dni w roku kobiety mogą tam wchodzić i żaden zakonnik nie poniósł z tego tytułu uszczerbku na zdrowiu, to w jakim celu ten zakaz obowiązuje w pozostałe dni roku?
    To chyba bardziej wynika z tradycji, niż logiki i zdrowego rozsądku:)
    Pozdrawiam serdecznie:)
Napisałem taką oto odpowiedź:

Gdybym była mężczyzną, na znak solidarności z matką, żoną, siostrą i córką, zwiedzałabym klasztor tylko z nimi :) - no i właśnie o to chodzi :)
Każdy dzień odwiedzin zakłóca normalne życie monastyczne. Mało jest zakonów, w których życie, jest życiem pustelniczym (a nie klasztornym) - skoro w nich wprowadza się takie ograniczenia, to nie powinno to dziwić; w większości są to dni, które ze względu na swój charakter świąteczny i tak wprowadzają na ten dzień zmiany. 
Dróg do Pana jest nieskończenie wiele i Pan każdego prowadzi taką drogą, która dla tej osoby jest najbardziej odpowiednia. Skoro od tysiąca lat (prawie dokładnie tysiąca) Pan wybiera ludzi, dla których ta kamedulska droga jest drogą najwłaściwszą, to nie oskarżajcie Pana o brak logiki i zdrowego rozsądku - bo to On sankcjonuje tę drogę. To nie jest droga dla każdego - i nikt nikomu tej drogi nie narzuca, ale taka droga, także w dzisiejszych czasach jest potrzebna, skoro ciągle Pan kogoś na tę drogę powołuje. I proszę was odrzućcie to myślenie, że jest tylko jedna, jedyna, najlepsza dla każdego. Pan kocha każdego i to dokładnie takiego, jakim jest, a nie jakąś kukiełkę według sztancy. Możecie takiej drogi nie rozumieć, ale życzę wam nieco pokory w osądzaniu dróg, jakie Pan ludziom przygotował. 

I jak Maria na to odpowiedziała?

Niestety nie dostarczę wam żadnego cytatu - tak to z tymi najbardziej wojowniczymi protestantami jest, że gdy brakuje im siły argumentów, to pozostaje argument siły - Maria po prostu usunęła tę moją wypowiedź. Nie potrafiła sensownie na to odpowiedzieć, to usunęła to, co ja napisałem, by jej czytelnicy nie widzieli, jak bardzo miałkie są jej argumenty. 



piątek, 14 kwietnia 2017

STACJA XIV - PAN JEZUS DO GROBU ZŁOŻONY


Swojej ostatniej drogi, Jezu, nie odbyłeś sam. Nikt nie odbywa. Ty, jako człowiek, też nie odbyłeś. To tylko 50 metrów. Niewiele. Tylko tyle dzieli miejsce ukrzyżowania i miejsce złożenia Ciała. Józef z Arymatei i Nikodem zdjęli ciało Jezusa, owinęli je w płótna wraz z wonnościami i przenieśli do grobowca, w którym jeszcze nikt nie był pochowany (por. J 19 38-42).
Tym, którzy towarzyszyli Ci w tej ostatniej drodze, przypominały się poszczególne zdarzenia, jak choćby te, gdy Judasz miał pretensje do Marii o to, że wzięła funt pachnącego i drogiego olejku nardowego, namaściła nim [Twoje] stopy, po czym wytarła je własnymi włosami, a woń olejku napełniła cały dom. (J 12, 3) Teraz nikt nie żałował wonności. To było ostatnie, co mogli dla Ciebie zrobić... Tak im się przynajmniej wydawało. 

Jezu, proszę Cię, bym nigdy nie pomyślał, że to już koniec, że już nic więcej nie mogę zrobić... Bym zawsze potrafił odnaleźć drogę, na którą Ty chciałeś mnie posłać... Ta droga nigdy się nie kończy, dopóki ktoś nie znajdzie ukojenia w Tobie. A więc prowadź mnie do siebie, stawiaj ludzi na mojej drodze, abym im pomagał, im służył. Tylko zasłuchany w Tobie, jak kiedyś Maria, odnajdę tę drogę, na którą mnie posyłasz...





wtorek, 11 kwietnia 2017

STACJA XIII - PAN JEZUS ZDJĘTY Z KRZYŻA I ZŁOŻONY NA RAMIONA MATKI


(38) Po tym wszystkim Józef z Arymatei, który był uczniem Je­zusa, lecz ukrytym z obawy przed Żydami, poprosił Piłata, aby mógł zabrać ciało Jezusa. Gdy Piłat wyraził zgodę, przy­szedł i wziął Jego ciało.  (39) Przybył także Nikodem, który po raz pierwszy zjawił się u Jezusa nocą. On przyniósł około stu funtów mirry zmieszanej z aloesem.  (40) Zabrali oni ciało Je­zusa i zgodnie z żydowskim zwyczajem grzebania owinęli je w płótna wraz z wonnościami.  (41) W miejscu ukrzyżowania znajdował się ogród, w ogrodzie zaś nowy grobowiec, w któ­rym jeszcze nikt nie był pochowany.  (42) Tam więc, ponieważ grobowiec był blisko, złożono ciało Jezusa ze względu na ży­dowski dzień przygotowania. (J 19) 

NikodemJózef z ArymateiTo już koniec. Żaden cud się nie wydarzył. Nagła zmiany pogody mogła być odczytana przez niektórych, jako znak - mogła, ale tylko przez niektórych. Nic spektakularnego się nie stało. Tymczasem rozpaczliwie odzywała się proza życia - następnego dnia przypadał szabat, a więc trzeba się było spieszyć, by pochować ciało. I stąd działania Józefa z Arymatei. Bogaty człowiek zaoferował grób, który do niego należał (być może przygotowany dla matki, która mu towarzyszyła) oraz załatwił u Piłata zgodę na pochowanie Jezusa. No i zajął się tym osobiście. Razem z Nikodemem zdejmował Ciało Jezusa (spotkałem się z opisem, że to Nikodem trzyma Jezusa za nogi - właśnie ta wyjątkowo bogata szata świadczy, że to jest Józef, a Nikodem, który zresztą był starszy, jest tym, który podtrzymuje Jezusa za ramiona). 

MaryjaŻadna z ewangelii nie wspomina o Maryi Matce Jezusa (u Mateusza i u Marka jest mowa o Marii Magdalenie i Marii matce Józefa), jednak trudno sobie wyobrazić, by jej nie było - jest więc u Rogiera var der Weydena. Póki mogła być obok swego Syna, na pewno spod Krzyża nie odeszła. To jasne, że nikt nie przeżywa śmierci swego syna tak, jak matka - doskonale to przedstawił malarz uwieczniając Maryję w tej samej pozie, jaką miał jej Syn. Mało - proszę spojrzeć na jej cerę: nikt na tym obrazie nie jest tak blady, jak Ona (nawet jej Syn nie jest tak blady)

JanNie dziwi też, że jest tam Jan - odkąd Jezus jemu powierzył swoją Matkę, było jasne, że i on będzie cały czas pod Krzyżem (to ta czerwona postać podtrzymująca omdlewającą Maryję). Ta reprodukcja jest za słaba i tego nie widać, ale po jego policzkach płyną rzęsiste łzy. 
Maria Magdalena



Zresztą nie ma na obrazie nikogo, kto by nie płakał. Płacze Maria Magdalena (postać z prawej strony obrazu), a matka Józefa wręcz chustką musi je ocierać. Ale płakały nie tylko kobiety - nawet w oku Nikodema jest uwidoczniona łza (oczywiście tego tu nie zobaczymy, ale jest blik na źrenicy oka, a pod nią nieco tylko w lewo przesunięta łza i na niej taki sam blik - ta akurat z Jana)



Dla wszystkich postaci przedstawionych na obrazie to był koniec. 
My dziś wiemy, że to nieprawda - oni nie wiedzieli. 

Jezu daj mi taką ufność, by nawet w tych wydarzeniach, w których jedyną moją odpowiedzią mogą być łzy, abym nie popadał w rozpacz. Nawet wtedy, gdy ujrzę koniec (koniec swoich wyobrażeń, koniec nadziei, koniec marzeń - jakiś koniec), bym pozostał wolny od rozpaczy. 

piątek, 7 kwietnia 2017

STACJA XII - PAN JEZUS UMIERA NA KRZYŻU


Zawsze największe na mnie wrażenie czynią te właśnie Twoje słowa Jezu: „Eli, eli lema sabachthani?". To znaczy: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mt 27, 46, por. Mk 15, 34), które wypowiedziałeś w ostatnich minutach swej ziemskiej wędrówki. 
Jak to możliwe, byś Ty, który z pełną świadomością po chwili powiedziałeś „Wykonało się" (po czym skłoniłeś głowę i oddałeś Ducha) (J 19, 30) mogłeś czuć się tak opuszczonym przez swego Ojca? Wiedziałeś, że wypełniasz Jego wolę, że idziesz dokładnie tą drogą, którą On Ci wskazał, wiedziałeś, że poddając się tej woli, dokonujesz zbawienia świata - a mimo to czułeś się opuszczony. Jak to możliwe?

Ale tak to chyba jest, że wtedy gdy idziemy dokładnie tą drogą, którą Bóg-Ojciec nam wyznaczył, On milknie. Możemy to odczuwać, jako opuszczenie, jako pozostawienie nas samym sobie, ale tak się dzieje, bo On już wie, że za chwilę wszystko się wypełni, ale my jeszcze nie wiemy, że to my obraliśmy tę drogę. 

Człowiek wolny musi poczuć się podmiotem swoich własnych działań i dlatego nasz Ojciec oddala się w tym decydującym momencie. Dopiero dzięki temu poczuciu osamotnienia na naszej drodze zyskujemy poczucie, żeśmy sami ją wybrali i pozostali jej wierni. 

Jezu spraw, bym i ja ani przez najdrobniejszy moment swego życia nie zwątpił, że idę tą drogą, która jest dla mnie najlepsza, że idę tą, którąś mi wskazał. Abym nigdy z niej nie zboczył, lecz za każdym razem na nowo ją wybierał. By nie przygwoździło mnie to poczucie osamotnienia. 

A Jezus za­wołał donośnym głosem: „Ojcze, w Twoje ręce oddaję mojego ducha". Gdy to powiedział, skonał. (Łk 23, 46)


wtorek, 4 kwietnia 2017

STACJA XI - PAN JEZUS DO KRZYŻA PRZYBITY





To nie gwoździe Cię przybiły, 
lecz mój grzech


Obok Ciebie Jezu było dwóch - jednak ich przywiązali sznurami; tylko Ciebie przybili do krzyża. Ty, Bóg, dałeś przybić się do Krzyża. 

Co nam chciałeś przez to powiedzieć? 

Ty zawsze jesteś z nami. Jesteś Bogiem, my ludźmi, ale poprzez te gwoździe pokazujesz nam, jak bardzo jesteśmy razem. Nic nas nie rozdzieli. Ten związek krwawi, przynosi Ci niewyobrażalny ból, ale jesteśmy razem. Bo Ty nas kochasz.

I tak już pozostanie do końca świata, a nawet dłużej, bo na wieczność. Ty będziesz kochał każdego z nas na wieczność. Także tego, kto do Ciebie się nie przyzna i sam skaże siebie na potępienie. Ty nadal będziesz go kochał, choć on wzgardził Twoją miłością. Ta rana nigdy się nie zabliźni (rozumiecie, dlaczego po Zmartwychwstaniu Jezus pokazywał rany?), bo są tacy, którzy odrzucili Cię na wieczność. 

Jezu wybacz mi, że i ja poprzez swój grzech sprawiłem, że te rany krwawią.






piątek, 31 marca 2017

STACJA X - PAN JEZUS Z SZAT OBNAŻONY

Ogromne wojska, bitne generały,
Policje - tajne, widne i dwu-płciowe –
Przeciwko komuż tak się pojednały?








Szpiclują,  podsłuchują, podglądają – chcą się wedrzeć w najbardziej strzeżone zakamarki, byle tylko coś znaleźć, czegoś dotknąć, obnażyć światu.
Ciebie Jezu też nasłuchiwali, podsłuchiwali, przesłuchiwali (wysłuchać tylko nie chcieli, bo Twoja mowa była dla nich za trudna) – i nic, niczego nie mieli. Ale wyrok był od dawna gotowy – trzeba go było tylko wykonać. Obnażyli Ciebie na koniec w nadziei, że może chociaż po wyroku, coś na Ciebie znajdą.
.
A tu nic – czysta miłość!
.
Szczęśliwi ci, którzy nie mają nic do ukrycia, którym można zaglądać w ich najtajniejsze myśli, a tam wszystko czyste jak śnieg. Ręka podana w potrzebie. Słowo otuchy w strapieniu. Łza dodana do czyjejś łzy. Kromka chleba, gdy do kogoś przyszedł głód.
.
Oni nie muszą nikogo oskarżać, że to podróba, prowokacja, nie muszą mówić, że oni jeszcze pokażą!
.
Szczęśliwi. Wolni.
Kochają do ostatniego tchnienia.



 

wtorek, 28 marca 2017

STACJA IX - TRZECI UPADEK JEZUSA



To już końcówka, ostatnie metry... Brakowało może pięćdziesięciu kroków, by dotrzeć na sam szczyt. 
Ileż to razy było tak, że wydawało się nam, iż mamy coś na wyciągnięcie ręki... A jednak zabrakło kilku kroków, brakowało wsparcia, pomocy i upadaliśmy. Cel tuż przed nami, a nie dawaliśmy rady... 
Ty Jezu też nie dałeś rady, Szymon niósł belkę, a Tobie i tak zabrakło sił, by dotrzeć tam, gdzie wszystko miało się wypełnić... 
Ale nie poddałeś się. Po raz trzeci wstałeś z kolan i poszedłeś dalej.

Jezu, wspieraj mnie zawsze, gdy będę szedł Twoją drogą, którą Ty mi wyznaczysz, a mnie zabraknie sił. Nawet gdy upadnę, napełniaj mnie otuchą, wzmacniaj mnie i prowadź dalej...





piątek, 24 marca 2017

STACJA VIII - PAN JEZUS POCIESZA PŁACZĄCE NIEWIASTY



W tej ostatniej drodze szedł wielki tłum, jak pisał o tym Ewangelista. Większość z ciekawości, dla fałszywej atrakcji - ale przecież nie wszyscy. Byli też tacy, którzy widzieli wielką niesprawiedliwość w wyroku, jaki zapadł i chcieli przynajmniej tyle, by okazać Jezusowi, że są z Nim. 
Być może w tym tłumie była to mniejszość, ale były i takie osoby. Nade wszystko kobiety, bo to one bardziej ulegają emocjom i postępują tak, jak im te emocje nakazują - płakały, ale szły. 

Jezu, Ty to wszystko wiedziałeś, a jednak powiedziałeś im: Córki Jeruzalem, nie płacz­cie nade Mną! Płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dzieć­mi! (Łk 23,28)
Tyś tylko raz zapłakał, a było to, gdy zbliżałeś się do Jerozolimy (por. Łk 19,41), bo znałeś przyszły los tego miasta. Nie pozostawią w tobie kamienia na kamie­niu, dlatego żeś nie poznało czasu twego nawiedzenia (Łk 19,44)Teraz o tym samym mówiłeś niewiastom, opisując jaki los je czeka - je i ich dzieci. 

Ileż to razy każdy z nas płakał i za każdym razem powód był najistotniejszy pod słońcem. A ile z nich dziś pamiętamy? 
Ale nawet te powody, które były naprawdę ważne, są niczym wobec naszego zbawienia.  A więc najważniejsze jest to, by nie przegapić czasu nawiedzenia.

Jezu, spraw proszę, abym nie przegapił czasu swego nawiedzenia, bym zawsze rozpoznał ten moment, w którym Ty Jezu do mnie przychodzisz. Bym zawsze wybrał tę drogę, na którą Ty wskazujesz...


środa, 22 marca 2017

STACJA VII - DRUGI UPADEK PANA JEZUSA



Ten pierwszy upadek, to jeszcze nie upadek - to ugięły się kolana na widok tej, dla której Jezu byłeś całym życiem. Kolana Ci się ugięły i już nie byłeś w stanie ich wyprostować. 
Ale w końcu i sam ciężar dźwiganej belki też dał znać o sobie - zaczynało Ci brakować sił, by nieść go dalej. Pomagał Ci Szymon, na Ciebie spadała tylko część tego ciężaru, ale i to już było za dużo. Upadłeś. Nie miał kto Ciebie podtrzymać - Szymon przejął cały ciężar belki, a i tak upadłeś. 

Lekceważymy nasze upadki, mówimy Nic się nie stało, to był tylko przypadek, to o niczym nie świadczy - a już na pewno nie o tym, by miało mi sił brakować, a tymczasem brakuje. 

A może paradoksalnie po to by wstać, pierwszym krokiem jest stanąć w prawdzie i powiedzieć sobie Brak mi sił...? Jezu, spraw bym umiał spojrzeć w prawdzie o sobie. Bym nie wynajdował różnych wymówek, pretekstów - wszystkiego, co ułatwia mi fałszowanie obrazu. 

piątek, 17 marca 2017

STACJA VI - WERONIKA OCIERA TWARZ PANU JEZUSOWI



Vera (łac.: prawdziwy) eicon (gr.: obraz) - nie znamy imienia kobiety, która otarła twarz Jezusowi. Ba, nie wiemy nawet, czy takie zdarzenie miało miejsce (żaden opis ewangeliczny męki Jezusa o tym nie wspomina). Pozostała jednak chusta, o której mówiło się, że zawiera prawdziwy obraz Jezusa. Chusta była przechowywana w Konstantynopolu, aż w obliczu zagrożenia w 705 roku została przekazana do Watykanu, do bazyliki św. Piotra. To wtedy zaczęto ją nazywać Chustą Weroniki (Od 1638 roku Chusta jest przechowywana i wystawiana  w kapucyńskim kościele Sanctuario di Volto Santo w obustronnie oszklonej monstrancji; obraz jest przezroczysty)
Tkaniną, na której zostało utrwalone prawdziwe oblicze Jezusa, jest bisior, zwany także morskim jedwabiem, jako że utkany jest z nici, jakie wytwarzają niektóre małże (głównie morskie). Bisior charakteryzuje się m.in. tym, że nie da się na nim malować - a jednak na Chuście Weroniki utrwaliło się oblicze naszego Pana i to dokładnie takie samo (taki sam układ ran i proporcji twarzy), co na Całunie Turyńskim. Jedyna różnica w wizerunku dotyczy tego, że na Chuście Weroniki oczy są otwarte. 
Nie ma w opisach męki Jezusa Chrystusa żadnej wzmianki o kobiecie ocierającej Mu twarz, ale jest dowód materialny tego faktu. 

A więc wiemy, że rzeczywiście była kobieta (i to bardzo bogata, bo bisor był wyjątkowo drogim materiałem), która w geście miłosierdzia zdjęła swoją chustę i otarła nią twarz Jezusowi. Pamiętajmy przy tym, że kontakt z krwią (a twarz Jezusa była zakrwawiona) sprawiał, że ta kobieta stawała się nieczystą - a to wszystko tuż przed świętem Paschy. Stawała się nieczystą na czas świąt! Nam to trudno zrozumieć, ale Weronika przez ten gest stawała się na czas świąt wykluczona ze swojego środowiska.
Czy można sobie wyobrazić większą gotowość do poświęcenia dla bogobojnej Żydówki? 


Jezu spraw, by i mnie wzorem Weroniki było stać na to, by powiedzieć coś, coś uczynić, wbrew własnemu otoczeniu. Bym zawsze był gotowy na to, aby zostać wykluczonym ze swojego środowiska w imię prostego gestu, który co prawda nie zmieni czyjegoś losu, ale który na chwilę przyniesie ulgę...

wtorek, 14 marca 2017

STACJA V - SZYMON Z CYRENY POMAGA DŹWIGAĆ KRZYŻ JEZUSOWI



Szymon z Cyreny nie był jakimś gapiem, szukającym taniej sensacji - po całym dniu pracy wracał z pola (por. Mk 15, 21 oraz Łk 23, 26). Utrudzony. A to jego przymusili. Nie tych, dla których ukrzyżowanie to rodzaj rozrywki, lecz jego, który wracał utrudzony. 
Dlaczego jego?
Pewnie dlatego, że był obcy*, pewnie wyróżniał się wyglądem... 
Jawna niesprawiedliwość. 

Pamiętaj o tym, gdy i ciebie spotka niesprawiedliwość - nigdy nie wiesz, czy ta niesprawiedliwość, która ciebie spotyka, nie okaże się najważniejszym wydarzeniem w twoim życiu? 

Jezu pomóż mi, bym w tych wszystkich wydarzeniach ze swego życia, których nie rozumiem, których nie potrafię przyjąć, przeciw którym się buntuję, umiał dostrzec Twój zamysł, Twoją miłość - bym umiał zauważyć, że to przecież jest Twoja droga, którą Ty dla mnie wybrałeś ze swej miłości...




*) Cyrena, to miasto w północnej Libii (jakieś 200 km na zachód od lepiej nam znanego Tobruku). Cyrenę od Jerozolimy dzielił dystans przeszło 1300 kilometrów. 

piątek, 10 marca 2017

STACJA IV - PAN JEZUS SPOTYKA MATKĘ SWOJĄ


STACJA III - PAN JEZUS PO RAZ PIERWSZY UPADA i STACJA IV - PAN JEZUS SPOTYKA MATKĘ SWOJĄ, to dwie odrębne stacje, ale zastanówmy się, czy aby przypadkiem oba te zdarzenia nie nachodzą na siebie?
Spróbujmy to sobie wyobrazić - Jezus idzie na swoją śmierć i to śmierć hańbiącą. Doskonale rozumie, że ta śmierć, to cena jaką On musi zapłacić za nasze zbawienie. Ponieważ On to wie, to Jemu jest łatwiej. Jednak łatwiej nie znaczy wcale łatwo - sam przecież prosił Ojca:
Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie].  (Mk 14,36)

Gdy już mamy ten obraz przed sobą, uświadommy sobie, że w takich to okolicznościach Jezus z daleka dostrzega swoją Matkę. Tę jedną jedyną, co Go sobie nie wybrała gotowego, zupełnego.  On był dla niej wszystkim - owocem jej żywota, a zarazem wypełnieniem jej losu.
Maryja nie rozumiała tego, co się dzieje - bo nikt z ludzi nie miał szans, by zrozumieć (nawet Ona). Dla Niej był to koniec jej nadziei - była taka dumna ze swojego Syna, a tu wszystko legło w gruzach...

Jezus miał świadomość tego, jak to wszystko widzi Jego Matka. Gdy więc Ją ujrzał, ugięły Mu się kolana.

To była prawdziwa przyczyna upadku. Te dwa zdarzenia nachodziły na siebie.


Tak drobny epizod, a tyle mówi o tym, jak to jest, gdy prawdziwie kogoś się kocha... Można nawet zbawiać świat, ale gdy się widzi ból tej, którą się kocha, to kolana same się uginają.

Jezu, spraw proszę, by moja miłość nie różniła się od Twojej, by inni w tej mojej miłości dostrzegali to, jak Ty do nich przychodzisz...

STACJA III - PAN JEZUS PO RAZ PIERWSZY UPADA


Belka pionowa była już na miejscu, Ty niosłeś tylko tę poziomą - ale skoro tamta mogła już tam być, to mogła również i ta. Pomysł, by skazaniec niósł krzyż na swoich ramionach na miejsce kaźni, służył temu, by upokorzyć skazanego. Wiadomo było przecież z góry, że skazany prędzej, czy później upadnie na swej drodze. Ten ciężar obiektywnie przekraczał możliwości każdego skazanego (szczególnie, jeśli skazany był poddany wcześniej dodatkowej karze chłosty) - skoro dla dzisiejszych budowlańców kilka kroków z takim ciężarem, to za dużo, to co dopiero cała droga od pałacu Piłata na Golgotę (500 m). 

Upadłeś więc w końcu - ku upokorzeniu swemu i radości gawiedzi. 

Ewangelie co prawda nic nie wspominają o Twoim upadku - nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że tak właśnie było. Czy jednak rzeczywiście byli tacy, którzy się z Ciebie naigrywali, że co to za król, który sam nosi ciężary, a potem pod nimi upada? - tego nikt nie wie. Jednak wyjątkowo łatwo przychodzi nam wyobrażenie tej sytuacji - to było wpisane w ten scenariusz. 

Jednak to, co naprawdę ważne Jezu, to to, że powstałeś!

W scenariuszu szatana, jaki on dla nas pisze, są same nasze upadki. Ten scenariusz nigdy się nie spełni, o ile tylko w odpowiednim momencie potrafimy zwrócić się do Ciebie. Najczęściej jednak jesteśmy przekonani, że sami damy sobie radę - jesteśmy zadufani w sobie, a z tego cieszy się tylko szatan - przez to upadamy. 

Jezu, Ty pokazałeś nam, że zawsze można powstać - wspieraj mnie proszę, gdy i ja próbuję tego dokonać. 

piątek, 3 marca 2017

STACJA II - PAN JEZUS BIERZE KRZYŻ NA SWOJE RAMIONA


Pan Jezus nie niósł całego krzyża tylko jego poprzeczną belkę. Jej długość wynosiła 200 cm przekrój 20 na 30 cm mogła ważyć około 55-60 kg.


Gdy to przeczytałem, pomyślałem sobie, że te rozważania powinienem zilustrować workiem cementu - typowy worek 50 kg. Właśnie takie wrzucałem do betoniarki, gdy kręciłem beton na fundamenty, a później na pierwsze stropy. Okazuje się jednak, że dziś już nie ma takich worków - robi się albo 25 kilogramowe, albo jeszcze mniejsze - 20 kilogramowe. Współczesnym budowlańcom nie chciało się dźwigać nawet kilku kroków 50 kilogramów, więc dziś na ciężar krzyża składają się dwa, a nawet trzy worki cementu (zależy które się wybierze). Taki ciężar Jezus niósł pół kilometra. No i niósł, a przecież chwilę wcześniej został skatowany poprzez karę chłosty. 

Nie lubimy dźwigać ciężarów, nie lubią nawet ci, w których zawodzie takie dźwiganie jest wpisane, jako atrybut tego zawodu. Chętnie przerzucamy ciężar na innych, albo udajemy, że nas to nie dotyczy...

Tymczasem Ty Jezu wziąłeś krzyż i go niosłeś. Wiedziałeś, że Ojciec Twój nie dopuścił by do tego, byś miał dźwigać coś, czego nie dasz rady udźwignąć - obiektywnie przekraczał on Twoje siły, ale skoro Ojciec do tej sytuacji dopuścił, to wiedziałeś, że dał Ci moc, byś ten ciężar mógł dźwigać. 

Jezu spraw, bym i ja tak potrafił ufać Twemu Ojcu, jak Ty zawsze Mu ufałeś. Spraw bym nigdy się nie buntował przeciw ciężarom, które wydają mi się nie do udźwignięcia. Spraw, bym za Twoim pośrednictwem zawsze potrafił odnaleźć moc potrzebną na drodze, którą Ojciec mi wyznaczył.

STACJA I - PAN JEZUS NA ŚMIERĆ SKAZANY



Mówi się, że każdy facet, to mechanik - każdy najlepiej zna się na swoim samochodzie. 
Ale to nic przy tym, że każdy jest lekarzem - na tym znają się wszyscy. 
Jednak to jeszcze nic przy tym, że każdy jest sędzią - to nie tylko, że każdy się zna - każdy co chwila wydaje jakiś wyrok! 

Ktoś zajechał drogę - Kretyn! Zachował nie tak - A to ździra! Załatwił coś nie tak - A to gamoń!
I tak na okrągło - 24 godziny na dobę. 
Niepotrzebne nam jest jakiekolwiek rozeznanie spraw (nie tylko takie, jakie może mieć tylko Bóg), by ferować wyrok ostateczny i nieodwołalny. 
Ba, wystarczy, że ktoś nami zmanipuluje, byśmy ten wyrok wydali ostatecznie i nieodwołanie! (ileż to osób chadza na tej zasadzie na różne demonstracje)

Tak też było 2000 lat temu - to kapłani podpuścili tłum, a ten krzyczał Na krzyż z Nim! (Mt 27, 22-23). Piłat, do którego kapłani przywiedli Jezusa, bo prawo rzymskie odebrało im prawo do wydawania wyroku śmierci (wyrok musiał zatwierdzić Namiestnik), nie widział winy - wydał jednak wyrok, bo bał się reakcji tłumu. 

Jezu, wybacz mi, że ja również skłonny jestem, by ferować wyroki. Nie pozwalaj mi na to, chroń przed tym, bym pozwalał sobą manipulować i daj mi siłę, by przeciwstawiać się presji krzykliwej większości. Wspieraj mnie w tym, bym zawsze na wszystko patrzył Twoimi oczami. 




niedziela, 26 lutego 2017

Dialog u s. Małgorzaty

Znowu jest tak, że chcę tu przenieść swoje wypowiedzi z gościnnych występów - tym razem u s. Małgorzaty z notki Zaorany Bóg. 

Leszek
20/02/2017 o 08:35 
Pamiętam rozmowę z Jackiem Kuroniem. Pytał, czy często są u nas konflikty. Są, mówiłam. Jednak gdyby w takich warunkach zamknąć grupę posłów, to by się wzajemnie pozabijali. To były lata 90-te. Przyznał mi rację, śmiejąc się. No a teraz jest tylko gorzej - właśnie to środowisko, z którego sam się wywodzę, przeszło samo siebie. Antykaczyzm, totalna opozycja, to dokładnie to, co Siostra tu opisuje: Moda na dokopywanie, poniżanie, zaorywanie, uciecha z potknięć, radocha z upadku i wszechobecny pęd do szukania wroga. Bo wróg nie jest człowiekiem, nie jest bliźnim, wróg jest pozbawiony praw, wroga można niszczyć. Stary mechanizm, który ludzkość ćwiczy od zarania. Pozbawić drugiego człowieczeństwa, żeby dać sobie prawo do zniszczenia go. Z wrogiem nie trzeba się spotykać, rozmawiać. Wroga trzeba wyeliminować.

Siostra
21/02/2017 o 10:49
Leszku. Problem w tym, że widzimy jak nas obrażają, a nie jak obrażają „wroga”. „Jak Kali ukraść komuś krowa to być dobrze, a jeśli Kalemu ktoś ukraść krowa to być źle” Polityków nie zmienimy, ale możemy zmienić siebie i mieć świadomość procesu, który zachodzi w sposobie komunikowania się. Odpowiedź pozostaje zawsze ewangeliczna. Krótko-chrześcijanin nie może sobie pozwolić na to, co opisałam. Na zaorywanie Boga. Myślę, że się z tym zgadzasz. Pozdrawiam serdecznie

Leszek
Oczywiście, że się zgadzam. Ale właśnie to mnie najbardziej przeraża, jak to nie wróg, a nasi, obrażają wroga i to tak, jak wróg nigdy nie obrażał. Nie możemy się godzić na zaorywanie Boga. Ale to jest wielki paradoks, że przez lata pokazywałem, że prawdziwie, głęboko wierzących wbrew powszechnym schematom odnajduje się po naszej stronie (podawałem tu przykład Prezesa, który mówił, że on to nigdy nie musiał się nawracać – co właśnie świadczy o powierzchowności jego wiary i przeciwstawiałem tu takie osoby, jak HGW, czy Joannę Fabisiak). Ale jak się do tego przyłoży takie fakty, jak np. zwolnienie prof. Chazana, to nagle się okazuje, że wcale nie jest tak, jak przez lata to widziałem – przecież ten powierzchowny w swej wierze Prezes, ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości nigdy by czegoś takiego nie zrobił.

Siostra
Jestem nieco starsza, więc pewnie wcześniej załapałam, że granica między przyzwoitością, a jej brakiem niekoniecznie jest trwała. Czasem świństwo robią ludzie, co do których mieliśmy pewność, że są prawi i odważni, a prawością i odwagą wykazują się nieoczekiwanie ludzie niezbyt kryształowi. W naszym osobistym życiu też zdarzają się nam wpadki i czyny „heroiczne”, czyli tak dobre, że sami byśmy tego o sobie podejrzewali. Generalnie, wracając do tematu tego wpisu, pogarda i obrażanie nie jest domeną jednych, chociaż można by się pokusić o statystyki. Ci, co mają władzę są odpowiedzialni za skutki swoich słów. Mam wrażenie, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, co robią. To nie są lapsusy, to metoda. Lud ma igrzyska, bo lud lubi nawalanki. Stara rzymska metoda: wygrywa wybory ten, kto zapewni ludowi bardziej krwawe widowiska, a jeśli do tego wskaże sprawcę osobistych nieszczęść i niepowodzeń- jest wodzem. Historia pełna jest takich przykładów. Od Nerona po Hitlera, poprzez Stalina, Pol-Pota i wielu innych. Wystarczy zlikwidować wroga, a zabłyśnie światło jutrzenki i znikną kłopoty. Kilku panów już tą metodą doprowadziło do niewyobrażalnych katastrof. Pozostaje nie dać się wkręcić. Za żadną cenę. Czyli nie stracić Boga z serca.

X
A wiec jeśli „nasi” zgrzeszyli(grzeszą), jeśli okazali się ludźmi podłymi, jeśli gardzą”wrogiem, „obrażają go, zioną nienawiścią do niego(i to taką biologiczna, zwierzęcą)itd., to wtedy-nie mając wyjścia-powiemy, że, owszem, może i popełnili”świństwo”(a właściwie to-„świństewko”, przytrafiło im się), że-w tym jednym, konkretnym przypadku-okazali się”nieprzyzwoici, „(wiadomo-pewnych rzeczy nie wypada, a więc-wstyd), że mieli”wpadkę”(po raz pierwszy, a może drugi?, nic takiego, każdemu może się zdarzyć), albo że-o, to najlepsze:”POPEŁNILI NIEZRĘCZNOŚĆ!”
To po pierwsze, a po drugie:jeśli”nasi”nie rządzą, to wtedy mówimy, że ci, którzy są u władzy”są odpowiedzialni za skutki swoich słów!”Czyli:jeśli „nasi”(będący w opozycji)czasem powiedzą coś złego, jeśli kogoś obrażą, okażą pogardę, to wtedy powiemy:”To wina rządzących, bo oni”zaczęli, „oni pierwsi”dali przykład, „to ich”metoda itp…”
I-po trzecie:jeśli”nasi”nie rządzą, bo przegrali wybory, to nie powiemy, że przegrali zasłużenie, że źle rządzili, źle, bo nie potrafili, albo im się nie chciało, a powiemy:”Wróg wygrał wybory, bo okazał się chytry, przebiegły; zapewnił ludowi igrzyska, „krwawe widowiska!”
No dobrze, ale”nasi”nie rządzą, i nie wiadomo, kiedy znów będą rządzić?Cóż zatem robimy?
Nic?Patrzymy obojętnie…”na to, ci się dzieje?”
O nie!”Pomagamy”(w odebraniu władzy).
Jak?A na przykład tak, że przywołamy”wodza, „podamy przykład Hitlera, Stalina(„i wielu innych”), postraszymy „katastrofą”(„niewyobrażalnymi katastrofami”), trochę wykpimy, poośmieszamy(tylko bez przesaday, bo…”się pokapują”), będziemy przekonywać, że ci, którzy poparli naszych przeciwników, „dali się wkręcić, „że dali się nabrać(tylko nie wprost); pouczymy, jak się teraz…”wykręcić, „w jaki sposób…”nabrać niechęci”do…”nich…”
„Dopchniemy”to jeszcze”Bogiem”(bo przecież mamy Go”w sercu, „)
My Go mamy, na szczęście…
Ach, ileż tu człowiek może uzyskać wiedzy!Może brać i brać-pełnymi garściami…Czerpać do woli..
A ile nauki wynieść!
I jak się ubogacić!

Leszek
X-ie, Siostra postawiła bardzo ciekawą tezę i warto ją skonfrontować z faktami. Pamiętasz taki epizod jak POPiS? – były takie wybory, w których wszyscy wyborcy zarówno PO, jak i PiS, byli przekonani, że głosują na przyszłą koalicję tych dwóch partii. Ja wtedy zgodnie ze swoim rodowodem (w ostatnich dniach przed wprowadzeniem stanu wojennego wstąpiłem do Klubów Samorządnej Rzeczpospolitej – byłem właśnie kuroniowy, a nie maciarewiczowy, który zakładał w tym samym czasie Kluby Służby Niepodległości) głosowałem na PO, ale z pełną świadomością (i pragnieniem) powołania koalicji POPiS.
Ale wtedy stała się rzecz niebywała – wbrew prognozom wyborczym, to nie PO, lecz PiS wygrał te wybory. PO zgodnie z tymi prognozami jak najbardziej była skłonna rządzić w koalicji z PiS-em, ale gdy się okazało, że to PiS będzie rozdawał karty, to PO zaczęło stawiać takie warunki PiS-owi, o których z góry było wiadomo, że PiS nie będzie mógł przyjąć. PO uznało, że bardziej korzystne będzie dla niej wykreować PiS na wroga, niż wchodzić w koalicję w roli tej drugiej (a nie pierwszej) partii. Tu zadziałało to, o czym napisała Siostra – Stara rzymska metoda: wygrywa wybory ten, kto zapewni ludowi bardziej krwawe widowiska, a jeśli do tego wskaże sprawcę osobistych nieszczęść i niepowodzeń- jest wodzem.. Gdyby PO wówczas wygrało wybory, do POPiS-u by doszło; ponieważ jednak nie wygrało, to dla PO najważniejsze stało się to, by wygrać następne wybory – a do tego potrzebna była taka narracja, w której już się nie ukrywa swej niechęci do PiS-u, w której przy każdej okazji okazuje się swoją wyższość nad PiS-em. I od tej pory taka strategia w PO zaczęła obowiązywać (stąd np. zniknął ze sceny politycznej Jan Rokita, bo on nie zgadzał się z tą zmianą frontu). No i trzeba przyznać, że ta strategia okazała się bardzo skuteczna dla PO – przez dwie kadencje PO wygrywała (a cała strategia wyborcza sprowadzała się tylko do tego, że my jesteśmy anty-PiS-em).

Siostra
Jeśli fundamentem budowy jest „bycie przeciw” to budowa runie. Nie ma ani czasu ani energii na bycie „za” czyli pracę nad dniem dzisiejszym i przyszłością. Całą energię pochłania trzymanie się kursu „przeciw”, nawet jeśli druga strona robi rzeczy całkiem mądre lub wyraża rozsądne zdanie. Jeśli fundamentem jest „nienawiść do wroga”, to trzeba ustawicznie wyszukiwać wrogów, bo inaczej budowa runie. Jedyny trwały fundament to szukanie dobra wspólnego, ciężka praca nad łączeniem mimo różnic. Patrzenie w przyszłość. Nie widzę takiego trendu ani takiego lidera.

Leszek
Dokładnie tak. Tamte wybory, a ściślej postępowanie PO po wyborach, ukształtowało scenę polityczną w Polsce. To był ostatni moment, w którym było jeszcze możliwe patrzenie ponadpartyjne. PiS dostał wtedy niezłą lekcję – skutki tej lekcji widać do dziś (choćby taki, że dziś PiS nie zdecyduje się np. na poparcie jakiegokolwiek pomysłu Kukiz15, choćby nawet był to najgenialniejszy pomysł na świecie).
Niestety to nie koniec psucia sceny politycznej przez PO – pomysł totalnej opozycji, to dopiero coś, co nie mieści się w głowie! Jacek Kuroń powtarzał często, że przeciwnika należy przypierać do ściany, ale w takim miejscu, by miał za sobą drzwi! Pomysł totalnej opozycji to zaprzeczenie tej podstawowej zasadzie. Skąd więc ten pomysł? – bo przypinanie gęby PiS-owi jest ze względu na przyszłe wybory czymś najważniejszym dla PO. Kolejny już raz PO nie troszczy się o państwo, lecz o wygraną w przyszłych wyborach.
No ale to ostatecznie utwierdza Kaczyńskiego w przekonaniu, że jest zdany tylko na siebie, że jakiekolwiek konsultacje są do niczego niepotrzebne (bo mogą być co najwyżej wykorzystywane dla zastopowania dobrych pomysłów).
To wszystko jest chore, ale tego nie ma już dziś jak uleczyć. Taki obraz czeka nas na wiele lat.

niedziela, 29 stycznia 2017

Spowiedź

Może jeszcze jedną swoją wypowiedź tu przeniosę. W ramach Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan (18 - 25 stycznia) Maria Kołodziejczyk na swoim blogu napisała notkę I odpuść nam nasze winy
Bardzo oryginalne to podejście, by akurat w tym czasie podkreślać to, co nas różni (a od pół roku nie napisała żadnej notki w swoim dziale Teologia - a więc ewidentnie tę notkę napisała z okazji Tygodnia), ale gdyby tylko to, to jeszcze byłoby pół biedy - co gorsza cała notka oparta jest o takie gombrowiczowskie urabianie gęby. Dla Marii nie jest ważne to, jak spowiedź jest traktowana w KK - ważne jest tylko to, by tak ją przedstawić, by można było naszemu Kościołowi dokopać. 
Pod tą notką napisałem następujący komentarz:  

Mario, zawsze mnie intrygowało skąd Ty bierzesz wiedzę na temat KK. Skąd np. wzięłaś to zdanie Kościół Katolicki wyposażając swoich kapłanów w atrybuty Boże, oddał do ich dyspozycji dusze i sumienia ludzkie, odrzucając zupełnie Jezusa Chrystusa jako Pośrednika.
Czy to w Twojej głowie rodzą się takie bzdury, czy też robiono Ci jakieś pranie mózgu i wmówiono Ci, że KK to właśnie głosi?
A przecież wystarczy zajrzeć do Katechizmu Kościoła Katolickiego: 

1466 Spowiednik nie jest panem, lecz sługą Bożego przebaczenia. Szafarz tego sakramentu powinien łączyć się z intencją i miłością Chrystusa. 

Jest to prosta konsekwencja słów Jezusa, które cytowałaś (J 20):
(22) Po tych słowach tchnął na nich i oznajmił: „Przyjmijcie Ducha Świętego.  (23) Tym, któ­rym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone; którym zatrzy­macie, są zatrzymane".
Spowiednik działa pod wpływem Ducha Świętego i im lepiej daje się prowadzić, tym większe są owoce tej spowiedzi. 

Dużo piany bijesz, a wszystko nic nie warte, bo odnosi się do gęby, jaką Kościołowi Katolickiemu przyprawiają ideolodzy Twojego Kościoła (przepraszam, ale nie pamiętam jakiej denominacji jesteś wyznawczynią), a nie do Kościoła takiego, jakim on jest. 

Zwracasz uwagę (i słusznie), że wśród pierwszych chrześcijan panował zwyczaj upominania, który w ostatniej fazie odbywał się przed całym kościołem. Piszesz (i słusznie - bo tak było): 
Ponieważ błądzący nie uznał swego przewinienia, ciążyło ono na jego duszy - było "zatrzymane".
Jeżeli przyjął napomnienie zgromadzenia, przeprosił Boga i Kościół za swe postępowanie przyrzekając poprawę, zgromadzenie darowało mu jego wykroczenia i wszystko szło w niepamięć. Przewinienia były mu "odpuszczone".
Jeżeli przyjął napomnienie zgromadzenia, przeprosił Boga i Kościół za swe postępowanie przyrzekając poprawę, zgromadzenie darowało mu jego wykroczenia i wszystko szło w niepamięć. Przewinienia były mu "odpuszczone".

Pomijasz jednak jedną rzecz - kto ogłaszał, że te grzechy zostały "odpuszczone", czy też "zatrzymane"? Czy wyobrażasz sobie może jakieś głosowanie? - wiadomo, że nie; ogłaszał to nie kto inny, lecz biskup tego kościoła. Od samego początku spowiedź była zgodna z tym cytatem z Jana, który przywoływałaś. Jedyne, co się zmieniało, to forma - taka publiczna spowiedź przed całym kościołem stawała się coraz trudniejsza do przeprowadzania (ze względu na wzrost liczebny), co prowadziło do tego, że to postępowanie coraz częściej kończyło się na tych wcześniejszych etapach, gdy to jeszcze cały kościół nie był w to zaangażowany. Przy czym nie oszukujmy się - to się bardzo podobało wiernym, że nie musieli wyznawać swoich grzechów przed całym kościołem - sami woleli okazać skruchę we wcześniejszych etapach postępowania. Podejrzewam, że formalnie nikt tego ostatniego etapu nie znosił.

Nie wiem, czy wiesz, ale w Kościele Ewangelickim (a więc bezpośrednio wywodzącym się od Lutra) spowiedź uszna nie została zniesiona - ona cały czas jest, tylko nikt z niej w tych kościołach nie korzysta! 
A zwracam na to uwagę, bo obawiam się, iż wszystko, co tu napisałaś, to dorabianie teorii do praktyki.

Tyle cytowanego komentarza.
Jak myślicie, Maria Kołodziejczyk przeprosiła za kalumnie, które wygłaszała pod adresem Kościoła Katolickiego? - ależ gdzie tam! W międzyczasie napisała 6 odpowiedzi na inne komentarze, a ten pozostawiła nie tylko bez przeprosin, ale w ogóle bez żadnej odpowiedzi. 

piątek, 27 stycznia 2017

Po przerwie

Dziś bardzo nietypowo, ale nie chciałbym, aby zaginął pewien dialog, który prowadziłem na facebooku. Dlatego po długiej przerwie będzie jedna notka i to na dodatek kompletnie areligijna. 
Na początku była wypowiedź pewnej Pani: 


Gabriela udostępniła link w grupie Warszawy historia ukryta - spacery.
Dziś Warszawa to las dźwigów, kiedyś Warszawianie zadzierali głowę i widzieli jak powstaje Pałac...Trudno zapomnieć czyj to był dar dla ludu bratniej Warszawy, ale nie wyobrażam sobie Śródmieścia bez tego budynku. W jego cieniu mijały moje przedszkolne i podstawówkowe lata...nie tylko moje...w jego cieniu wychowało się wiele pokoleń...

którą to wypowiedź skomentowałem następująco: 

Leszek Warszawianie może i zadzierali głowy, ale Warszawiacy chyba niespecjalnie...

No i od tego zaczął się dialog: 

Gabriela […] obie nazwy mieszkańca Warszawy – warszawiak i warszawianin – są poprawne. Oba bowiem przyrostki: -anin i -ak służą do tworzenia nazw mieszkańców miast. Ponieważ przyrostek -ak sprawia wrażenie potocznego i charakterystycznego dla gwar mazowieckich, forma warszawiak jest odczuwana jako bardziej potoczna niż warszawianin (tak te nazwy kwalifikują słowniki, np. „Nowy słownik poprawnej polszczyzny” pod red. A. Markowskiego czy „Słownik nazw własnych” J. Grzeni). Warszawianin zatem częściej niż warszawiak pojawi się w tekstach oficjalnych.

Leszek Myślę, że Warszawiacy dobrze zrozumieli moją myśl - no cóż, tych otumanionych przez nową władzę, licznie ściąganych do Warszawy, nie brakowało - oni rzeczywiście te głowy zadzierali...

Gabriela to nie jest nowa wiedza, język polski żyje i chyba nie jest źle, jeżeli posługujemy się poprawną polszczyzną tak jak nas nauczyli rodzice czy nauczyciele...czy wg Pana Warszawiak jest kimś lepszym niż Warszawianin? Bo ja akurat nie rozumiem, mimo że jestem Warszawianką albo jak pan woli Warszawiaczką....

Leszek Rzeczywiście widzę, że Pani tego nie rozumie. A ja Pani powiem tak - rodzina mojej mamy "od zawsze" mieszkała w Warszawie z krótką przerwą podczas I wojny światowej, gdy z powodu głodu panującego w mieście musiała się schronić u kuzynów dzierżawiących majątek pod Radomiem. Za to mój ojciec trafił do Warszawy jako młody chłopak na początku lat 20-tych XX wieku. Przed wojną ktoś, kto trafiał do Warszawy, wtapiał się w to miasto, przyjmował jego zwyczaje, jego język... Właśnie wtapiał się. Stąd w moim domu zawsze był Warszawiak (a nie Warszawianin, choć krakowska szkoła językowa zwyciężyła jeszcze przed wojną), u mnie w domu zawsze był pl. Bankowy (a nie pl. Dzieżyńskiego), zawsze było Leszno (a nie al. Świerczewskiego)... 

Tymczasem nowy ustrój, jaki zapanował po wojnie, wszystko tworzył na gruzach starego. Symbolem takiego wrzodu na tkance miasta stał się PKiN - to było obce ciało wyrosłe w samym środku miasta. Ci którzy czuli się Warszawiakami, nie zadzierali głowy w zachwycie - zachwyt pojawiał się jedynie wśród Warszawian, którzy chcieli tworzyć całkiem nowe miasto na gruzach starego.

Cały dialog toczył się w takich typowych klimatach warszawskich (Warszawiacy są przywiązani do tego określenia), ale pointa jest bardziej ogólna, bo to znamienne dla naszych czasów (a odziedziczone po PRL-u), że dziś się nie równa do tych, do których się wchodzi, lecz przyjmuje się, że wszystko wolno. To jest ta tajemnica, dla której wokół nas jest tyle chamstwa - w tym w życiu publicznym.