czwartek, 29 listopada 2007
Rodzaje miłości (3)
niedziela, 25 listopada 2007
Rodzaje miłości (2)
2.
środa, 21 listopada 2007
Rodzaje miłości (1)
1.
czwartek, 15 listopada 2007
Depresja?
niedziela, 11 listopada 2007
(7)
Ponieważ w następnej notce tego cyklu nie ma nic o Pannie W Jednym Kolorze, to ją mogę jeszcze opublikować:
7.
To, że nie jestem facetem, sprawia i to, że nie sprawdzam się w roli męża i to, że nie sprawdzam się w roli ojca i to, że nie jestem szanowany w pracy (Tu może sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana – gdy przyszedłem do pracy mój bezpośredni przełożony czuł się zagrożony, mimo, że nie dawałem żadnego powodu do tego; czuł się tak zagrożony, że w pewnym momencie rozpętał wielką aferę zwalając swoją winę na mnie. I taka opinia już się za mną ciągnęła. Później odszedł, ja przejąłem jego obowiązki i swoją pracą pokazałem, że ta opinia była krzywdząca. Jednak już nikt tego nie zauważył. Przez kilka lat firma żyła głównie z mojej pracy – całkiem dosłownie – i był to moment, w którym gdybym byłbym chłopem, potrafiłbym zbudować swoją pozycję. Tymczasem nie jestem i już kilka razy od swoich kolegów usłyszałem, że jestem już za stary na to, bym mógł stawiać jakieś warunki. I to jest prawda – firma się rozrosła, teraz żyje nade wszystko z pracy innych, a mnie, człowieka sporo starszego od szefów, spokojnie można zastąpić kimś młodszym (teraz nie jestem czynnym programistą, lecz zajmuję się szkoleniem nowych pracowników z technologii oprogramowania)). Nie ma w moim życiu ani jednej dziedziny, w której bym się sprawdził i jak widać, nade wszystko z tego powodu, że nie jestem chłopem.
Nie mam przy tym żadnych znajomych, z którymi miałbym jakikolwiek kontakt (pomijając kontakty w pracy) – tak więc o innych rolach w ogóle nie mogę mówić (nigdzie nie bywam, ani nikt nie bywa u mnie; nawet imienin nie obchodzę odkąd nie żyją moi rodzice i mój brat). Mam tylko jednego przyjaciela, z którym kontakt zasadniczo jest tylko raz do roku na jego urodziny. To była typowa przyjaźń męska oparta o działanie – odkąd tego wspólnego działania nie ma, to i kontakty są sporadyczne. W tym roku zresztą zobaczył mnie na jakiejś imprezie plenerowej, zaprosił na zaplecze, ale pierwszy raz w życiu przedstawił nie jako przyjaciela, lecz znajomego – a więc i ta przyjaźń się kończy.
Nie sprawdzam się również, jako robotnik budowlany – wkładam dużo pracy w budowę, ale i tak efekty są mizerne, bo przecież cały czas uczę się tej roboty i popełniam wiele błędów, nie mówiąc już o tym, że strasznie wolno idzie mi ta robota.
Jedyne, co wydawało mi się, że robię dobrze, to moje pisanie. Tak, jak ostatnio często powtarzałem, wydawało mi się, że to jest ten jedyny talent, jakim Bóg mnie obdarzył (oczywiście jak zwykle podkreślam, że chodziło mi o znaczenie ewangeliczne, a nie to potoczne). Innymi słowy wiara w to, że swoim pisaniem coś innym daję, że na coś się przydaję (przy całej świadomości znikomej wagi takiego dawania, o czym przypominałem na wstępie tego cyklu), dawała mi siłę, by podejmować się tego, co tak czy inaczej zrobić muszę.
Człowiek musi widzieć w sobie coś pozytywnego, by mieć chęć do życia – nie może być takim całkowitym nieudacznikiem we wszystkim. Jak już jest nieudacznikiem we wszystkim, to nawet nie ma siły na to, by się zmieniać (dziewczyny pamiętajcie o tym w swoich związkach – jak już wykażecie chłopakowi/mężowi, że jest kompletnie do niczego, to owszem już od was nie odejdzie, ale będziecie miały koło siebie kukiełkę, z której nie będziecie zadowolone; jeśli chcecie, by się zmienił, to pokazujcie, co wg was jest nie tak i pomagajcie w tej zmianie, ale nie niszczcie poczucia własnej wartości; jeśli zniszczycie, to będą tylko dwie możliwości – albo on odrzuci wszystko, co powiecie, a to po to, by odzyskać wiarę w siebie, albo przyjmie, ale już nigdy się nie zmieni).
czwartek, 8 listopada 2007
(6)
W tym cyklu było napisanych 10 odcinków i temat 11-go; przedstawię już tylko jeden. Ponieważ opuszczam dwa odcinki, to przytoczę końcówkę odcinka poprzedzającego
„…i stąd ta odpowiedź A powinnam?”.
6.
Zrobiło mi się smutno, gdy usłyszałem tę odpowiedź, a gdy po kilku dniach przeczytałem listę osób ważnych w jej blogowym świecie, na której owszem byłem, ale na dość odległym miejscu, to już wiedziałem, że za dużo sobie nawyobrażałem. Bardzo pragnąłem takiego kontaktu, więc swoje wyobrażenia zacząłem brać za rzeczywistość. Później od Osoby Pierwszej Na Liście dowiedziałem się, że ten tata, to był zwykły, nic nieznaczący komplement i że żadna więź się między nami nigdy nie zaczęła nawet nawiązywać.
Było mi smutno, ale to rozumiałem – przecież od przeszło dwudziestu lat próbowałem wyjść do ludzi i dobrze wiem, że to jest już niewykonalne. Znowu przypomnę to, co pisałem w „Listach..” (a więc 20 lat temu):
A może się okazać, że nawiązanie nowych znajomości będzie już nierealne. Nawet nie dlatego, byś była taka fatalna, ale po prostu dlatego, że musiałabyś się czymś zdecydowanie wyróżniać, by wejść w układ jakiś zastanych przyjaźni.
Skoro tak to wyglądało wtedy, gdy jeszcze byłem młody, to co dopiero dziś?! Mało – te dwadzieścia lat dało mi inne spojrzenie na siebie. Wtedy czułem się pokrzywdzony tym, że żona wybiera innego; dziś ją rozumiem. Żona jest wspaniałą kobietą i zasługuje na kogoś równie wspaniałego. Pamiętajcie dziewczyny, nie liczcie na to, że uda wam się zmienić męża (szczególnie, gdy dotyczy to tak podstawowych rzeczy jak to, czy jest chłopem, czy nie) – moja żona podejmując decyzję o małżeństwie, była pewna, że mnie zmieni (ostatnio kilka razy mi to powtarzała; teraz jest rozgoryczona, że się nie dałem zmienić, jak to określa); czy można się dziwić, że później pokochała innego? Facet nade wszystko musi by facetem – jak nie jest, nie liczcie na to, że się stanie. Chłoptaś, który pisze ładne piosenki i ładnie śpiewa przy gitarze, jest fajny, ale nie w roli męża (zresztą od 25 lat nie piszę i nie śpiewam). Mąż musi umieć zarabiać pieniądze i walczyć o swoje (pracować w firmie od 12 lat i nie dostać choćby jednej podwyżki prawdziwemu facetowi się nie zdarza), mąż musi budzić szacunek swoich przełożonych (a nie zastanawiać się, kiedy firma się go pozbędzie), musi umieć kierować ekipami na budowie (a nie robić samemu – na dodatek knocić robotę) i nie może tłumaczyć się, że nie ma na to pieniędzy, bo jak tak mało zarabia, to jest to jego wina; sam musi umieć wzbudzać autorytet u syna – gdyby był chłopem, nie miałby z tym problemu; musi elegancko wyglądać, a nie, jak kloszard tak, że turyści wpychają mu napiwek w wysokości 1$ za doprowadzenie do restauracji (oczywiście nie przyjąłem, ale wepchnęli później mojej córce) – nie może dawać się pomiatać każdemu i przy każdej okazji. A jak już się odzywa, to niech się odzywa tak, by można go było zrozumieć (a nie tak, by za każdym razem trzeba było mu przerywać, bo i tak niczego nie da się zrozumieć).
I pamiętajcie jeszcze jedno – FACETOWI, KTÓRY JEST FACETEM, ŁATWO JEST WYBACZYĆ WIELE; FACETOWI, KTÓRY NIE JEST FACETEM, NIE WYBACZA SIĘ NIGDY.
poniedziałek, 5 listopada 2007
(3)
Tak się cieszyłem z przerwania tego cyklu, ale niestety moja radość okazała się być przedwczesna. Jedyny skutek tego anonimu będzie w końcu taki, że będę musiał kontynuować cykl – choćby po to, by opowiedzieć tę historię do końca, by na wierzchu nie pozostały te wszystkie ohydne sugestie, że szukałem jakiejś panienki do łóżka. Po pierwsze bo to jest obraźliwe dla Panny W Jednym Kolorze, a po drugie, bo to po prostu nieprawda. Prawda się zawsze wybroni, no ale po to, by mogła się bronić, musi być opowiedziana. Chciałem to jakoś skonsultować z Panną W Jednym Kolorze, dowiedzieć się, jak to wszystko wygląda od jej strony, ale nie odpowiada na maile (mało – zdaje się, że zlikwidowała swoje konto, a żadnych innych namiarów na nią nie znam; kiedyś usilnie mnie namawiała na GG, ale się nie dałem i teraz żałuję) i wygląda na to, że decyzję będę musiał podjąć sam. No to opowiadam:
3.
To właśnie od niej były te słowa, których ujawnienie później ją tak zraniło „nie wiem czy powinnam Ci to pisać… ale chciałabym mieć takiego tatę jak Ty…”. Bała się trochę tych słów, bo poprzez nie podkreślała mój wiek, a nie wiedziała, jak ja to przyjmę; tymczasem sprawiła mi tym wyznaniem największą radość, bo zobaczyła we mnie tego, którego chciałem, by we mnie widziała.
Zabrzmi to może paradoksalnie, ale to dzięki niej uczyłem się być ojcem i co ważne, zaczynałem wierzyć, że mogę nim być (także w stosunku do niej, ale nade wszystko w stosunku do rzeczywistych dzieci).
Przychodziło mi to łatwiej, niż w przypadku realnego syna, bo to ona mnie wybrała (a syn został na mnie skazany) – to raz, a dwa: mój syn musiał mnie odrzucić ze względu na identyfikację z własną płcią – Panna W Jednym Kolorze swoją kobiecość już dawno zbudowała i dla niej to, jakim jestem mężczyzną, nie miało absolutnie żadnego znaczenia.
Dla syna ojciec jest wzorcem bycia mężczyzną; gdy prawdziwy ojciec nie jest mężczyzną, to syn nie ma innego wyjścia, musi ojca odrzucić – inaczej sam nigdy mężczyzną by się nie stał. Córka z kolei w relacji ze swoim tatą buduje swoją własną kobiecość; odbywa się to jednak w wieku mojej prawdziwej córki – to dla mojej córki jestem ważny jako mężczyzna i choć nim nie jestem, to może mimo wszystko jakoś tę rolę wypełnię (w każdym razie w realu jest to najważniejsze zadanie, jakie mam do wypełnienia).
Te dwie rzeczy – to, że to ona mnie wybrała oraz to, że dla niej nie miało znaczenia, czy ja jestem chłopem, czy nie, składały się na to, że to właśnie dzięki Pannie W Jednym Kolorze miałem szansę nauczyć się roli ojca.
(Na wszelki wypadek, żeby nikt nie miał najmniejszych wątpliwości – to nie był obowiązek Panny W Jednym Kolorze pomóc mi w tej nauce; to była jedynie szansa, jaką wydawało mi się, że mam; szansa, której nie umiałem wykorzystać, a wina za to, że tego nie wykorzystałem, leży jedynie i wyłącznie po mojej stronie.
I druga uwaga – to co prawda jest bardzo wyraźnie powiedziane w dalszym tekście, ale podkreślam już teraz, by nie było żadnych nieporozumień – te słowa, które cytowałem na wstępie, były jedynie i wyłącznie zwykłym komplementem; ja tu opowiadam po prostu, jakich to marzeń sobie nie namarzyłem)