piątek, 5 października 2007

Lęki (2)

Gdy pisałem „Listy..” byłem przekonany, że wszyscy ludzie wierzący, wszyscy, których wiara jest głęboka, patrzą na miłość tak samo, jak ja (a dokładniej, że ja tak jak wszyscy). Później, gdy co chwilę spotykałem się ze stwierdzeniem, że zakochanie nie ma absolutnie nic wspólnego z miłością (a w każdym razie z chrześcijańskim rozumieniem miłości) i do tego zakochania nie ma co mieszać Boga, to już tylko Michel Quist był dla mnie ostoją – uważałem, że przynajmniej jest nas dwóch, tak samo myślących (tzn. że gdy mówimy o miłości, musimy zauważać, że obejmuje ona całego człowieka i że jedynym źródłem miłości jest Bóg). I co wtedy zrobił ks. Malacki, który wówczas był Rektorem Centralnego Ośrodka DA w św. Annie? – sprowadził do Polski Michela Quista, bym osobiście mógł zadać mu to pytanie.


W dniu, w którym spotkanie odbywało się w św. Annie, zabrakło mi odwagi, by je zadać (ksiądz prowadzący spotkanie po długim, a nudnym pytaniu jakiejś osoby starszej, poprosił, by pytania zadawali studenci, a ja wówczas studentem już nie byłem – zawróciłem więc do ławki). Dopiero następnego dnia pojechałem do jezuitów do duszpasterstwa akademickiego na Rakowieckiej i to pytanie zadałem.


Michel Quist wyraźnie czekał na nie (uśmiechnął się, gdy je usłyszał) i odpowiedział, że jego zdaniem tak nie jest. Że gdyby tak było, to oznaczałoby, iż Bóg traktuje nas jak marionetki, a tymczasem wszystko, co wobec nas robi, robi w pełnym poszanowaniu naszej wolności.


Gdybym to pytanie zadał dzień wcześniej, schowałbym się w swojej skorupie – tak się jednak nie stało, bo na ten dzień akurat przypadał ten sam fragment Ewangelii, który inspirował list na zakończenie „Listów..”, a przez to uznałem, że to był dla mnie znak, by się nie wycofywać ze swojego spojrzenia.


Jaka była moja argumentacja?


Że to właśnie jest nasze szczęście, iż za naszymi uczuciami stoi Bóg – gdyby stał ktokolwiek inny, to dopiero bylibyśmy marionetkami, a tak nimi nie jesteśmy, bo On szanuje naszą wolę.


 


 


 


 


 


23 komentarze:

  1. No i mam metlik w głowie…

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja Ci po cichutku powiem (ale tak, by nikt tego nie słyszał), że jest tak, jak mówię.

    OdpowiedzUsuń
  3. ach jak my lubimy mieć mętlik w głowie :) )zawsze to coś :) Dzień dobry wszystkim ! Leszku to taki dzień kiedy przemykam przez Twoje miasto :) )Inside

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo to ładne – masz rację, lepiej mieć choćby mętlik w głowie, niż nic w niej nie mieć! A jeśli chodzi o drugą część wpisu, to rozumiem to dokładnie tak samo, jak informacje o blogu – mam wiedzieć, że jest i tyle (no może kiedyś mnie tam zaprosisz?).

    OdpowiedzUsuń
  5. //kocham–cie–zycie.blog.onet.pl/ bloga założyłam, a notka może pojawi się wieczorem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki, zdrowa i nie zdrowa , takie teraz grypy dokuczliwe….Ale Jezus tak pojawia się wciąż w naszym życiu, jak rosa bezszelestnie , najdyskretniej, czasem każe nam smucić się , czasem radować , czasem modlić ,a czasem pisać bloga. pa

    OdpowiedzUsuń
  7. No już sam tytuł jest bardzo zachęcający. Jak tylko przejrzę pocztę, to tam zajrzę.

    OdpowiedzUsuń
  8. hehe :) bo ty zawsze masz rację, nawet wtedy gdy jej nie masz :) jak ładnie wszystko potrafisz obrócić na swoją korzyść, tak aby wyszło, że to ty masz zawsze rację… no.. tylko pogratulować;)

    OdpowiedzUsuń
  9. A dlaczego nie próbujesz wykazać, że jej nie mam?

    OdpowiedzUsuń
  10. tylko po co? skoro Ty wszystko i tak negujesz, a jeszcze sam sobie coś dodasz do cudzej wypowiedz, i stwierdzisz, że to ja tak napisałam.W komentarzach na pewnym blogu, się wystarczająco popisałeś i zabłysnąłeś swą „mądrością”, więc ja tu już nie mam co dodawać;)Z Twoich wszystkich notek, wniosek jest jeden: nawet jak nie masz racji, to potrafisz tak czyjąś odpowiedź odwrócić, by wyszło, że jednak masz rację.I powiększam Ci statystykę;) pewnie się cieszysz :) W którejś z wcześniejszych notek pisałeś, że jak ktoś ma dużą statystykę, to znaczy, że to co dana osoba pisze, podoba się Bogu… wiesz… blog pewnego ateisty, który głównie neguje cały Kościół Katolicki, też jest bardzo popularny, czyli, że Bogu to się podoba, to, co on pisze? czy może tamtą notkę, powinno się jakoś inaczej rozumieć?

    OdpowiedzUsuń
  11. Rzeczywiście bardzo uważnie czytasz i wszystko chwytasz w lot. Spróbuj jednak poczytać, bo wbrew pozorom nie jest to takie trudne do zrozumienia.

    OdpowiedzUsuń
  12. A jeśli chodzi o wypowiedź na tamtym blogu, to niepotrzebnie pisałem tak szczegółowo, bo wszystkie te słowa można było od razu zastąpić tym jednym stwierdzeniem, że nie wolno nam poprawiać Ewangelii – jesteśmy nieużytecznymi sługami i mamy robic tylko to, do czego powołał nas Pan; poprawianie Ewangelii na pewno nie jest tym, czego On od nas oczekuje. Jeśli piszemy tego typu opowiadanie, to powinniśmy zawsze pisać je w zgodzie rzeczywistym tekstem; modlitwa w Ogrójcu należy do kluczowych dla zrozumienia istoty Odkupienia, więc to, co piszemy nie może być z nią sprzeczne.Zechciej jednak zauważyć, że wcale nie jest tak, że ja neguję wszystko – zacząłem od wyrażenia swojego przekonania, że zakończenie jest świetne; wydaje mi się, że na prawdę warto w oparciu o ten tekst napisać własny, który byłby zgodny z Ewangelią (a nie częściowo zgodny – bo to „częściowo” oznacza de facto brak zgodności; nie można przynieść „częściowo dobrej nowiny”, bo taka nie będzie już dobra). Proponowałem to właścicielce bloga, ale skoro ten tekst przyniosłaś Ty, to może Ty przerobisz go tak, by cały był świetny (a przecież można napisać, że to w opaciu o tekst nieznanego autora – jak się to wyraźnie napisze, to plagiatu nie będzie). Tak więc nie masz się co dąsać, bo przecież w żaden sposób nie występuję tu przeciwko Tobie – jestem pewny, że doskonale poradzisz sobie z tym, żeby ten tekst był calutki, od samego początku do samego końca, świetny!A jeślli chodzi o ten mój tekst to na prawdę spróbuj wyrazić swoje przekonanie – jeśli myślisz, że ja z góry przekreślam to, co Ty napiszesz, to się grubo mylisz.

    OdpowiedzUsuń
  13. Drogi Leszku, zacznijmy od tego, że to opowiadanie nie jest żadną Ewangelią, ani czymś podobnym do Ewangelii, nie jest żadnym ‚dodatkiem’ do Biblii, więc ani trochę nie zabłysnąłeś swoją mądrością, bo tym ‚dodatkiem’ jest prędzej tradycja, która jest pisana rzekomo na podstawie Biblii, więc się skup lepiej na tym co Ty głosisz, i czy Głosisz aby na pewno nauki Boże, a dopiero później zarzucaj cokolwiek innym. Pozdrawiam Cię, Leszku :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ale jednak nie tylko ja tak myślę – dokładnie to samo napisał Artur i to samo napisała Ania (oboje protestanci, a więc nie możesz tego łatwo zbyć stwierdzeniem, że to tylko głupi, przemądrzały katolik). Spróbuj pohamować emocje i zrozumieć, co my mówimy – intencją tego opowiadania jest przynieść czytelnikowi dobrą nowinę o Chrystusie, którego śmierć dała nam życie. A wszystko z miłości Boga do nas ludzi (i nie mów, że nie o to chodzi, bo całe to przeniesienie do współczesności jest jedynie zabiegiem, by czytelnik nie mógł powiedzieć „to było kiedyś, mnie to nie dotyczy”). I w warstwie oddziaływania na emocje to opowiadanie jak najbardziej spełnia te założenia. Niestety jak się przyjrzymy bliżej wymowie, to jest znacznie gorzej. W początkowych wypowiedziach argumentowałem to bardzo szczegółowo, ale wszystko sprowadza się do podstawowej niezgodności tego opowiadania z treścią modlitwy w Ogrójcu. Oczywiście opowiadanie nie musi powtarzać słów Chrystusa, ale musi zawierać najważniejsze elementy w niej zawarte – to Ojciec wskazuje drogę, ale Syn ją wybiera – odkupienia dostąpiliśmy zarówno z miłości Ojca, jak i miłości Syna. Tego w opowiadaniu nie ma – opowiadanie tworzy fałszywy obraz Boga, a przez to jest ono dla nas nie do przyjęcia. Spróbuj je przerobić, o to na prawdę może być bardzo dobre opowiadanie. I uśmiechnij się, bo ani ja nie atakuję protestantów, ani Ciebie, w żadnym wypadku nie chciałem, by Tobie zrobiło się przykro; jeśli tak się poczułaś, to bardzo Ciebie przepraszam. I zapraszam częściej do siebie.

    OdpowiedzUsuń
  15. ~(zapracowana) Duszka :)9 października 2007 00:07

    hmmm… pisałeś już chyba o tym wcześniej, albo na „starym” blogu jesli się nie mylę, bo znam tę historię Wpadłam Cię Leszku odwiedzić, bo się stęskniłam :) )) pozdrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń
  16. Tak, ta historia już była, ale w wykasowanych notkach na zamknięcie starego bloga. Ci, którzy przychodzą dziś nie znają tej historii, a od niej zaczyna się historia mojego największego lęku, o którym pewnie już możesz przeczytać w następnej notce (miała się ukazać o 00:03). Przyznam, że ja się również stęskniłem za Tobą, więc mi bardzo miło, że dziś mnie odwiedziłaś.

    OdpowiedzUsuń
  17. o owym opowiadaniu rozmawiałam z pewnym pastorem (który również skomentował to opowiadanie u Krysi): „Ja nie widzę w tym opowiadaniu niczego zdrożnego. Jest to po prostu ilustracja, nie pierwsza i nie ostatnia, kto w inny sposób wskazuje na dramaturgię i sens posłannictwa Jezusa. W opowiadaniach nie można dosłownie przenieść wszystkie aspekty ewangelii, bo wtedy opowiadanie byłoby nienaturalne.” I pominąłeś jeden aspekt, mojego komentarza.Skoro tak usilnie bronisz Słowa Bożego, to dlaczego nie odrzucisz Tradycji, nauk, które nie są poparte na Biblii, a mimo to je głosisz? Arturowi również odpisałam na komentarz, ale chyba już go nie doczytałeś. Więc, zanim zarzucisz komuś że głosi jakieś fałszywe nauki, czy coś w tym rodzaju, najpierw sprawdź czy te nauki, te słowa, które ty głosisz są prawdziwe.Opowiadanie „czysta krew” nie jest żadną Ewangelią.Artur

    OdpowiedzUsuń
  18. Z tego, co napisałaś, wynika, że ten pastor zdaje sobie sprawę z rozbieżności tego opowiadania z przesłaniem Ewangelii, ale nie widzi możliwości, by takiej opowiadania pisać wierniej. Tymczase ja jestem przekonany, że da się (a Ania pisała wręcz, że jest wiele opowiadań, które nie są obarczone podobnym błędem); mało – jestem przekonany (i mówię to jak najbardziej poważnie), że Ty mogłabyś napisać swoją wersję tego opowiadania pozbawioną tych błędów (spróbuj to zrobić, gorąco Ciebie do tego zachęcam; nawet jak nie będziesz chciała tego publicznie ogłosić, to spróbuj; naprawdę wierzę w to, że Ci się uda). Pozdrawiam Cię bardzo gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  19. tylkojezus@op.pl9 listopada 2007 03:29

    Leszku! Przeczytalam cala ta polemike miedzy Toba a Zwyczajna i jedno zobaczylam napewno… Ona przez caly czas zadaje Ci jedno pytanie na ktore ani razu nie udzieliles odpowiedzi…Ciekawa jestem jaka ta twoja odpowiedz jest… Czy moglbys jej udzielic?www.tylkojezus.blog.onet,pl

    OdpowiedzUsuń
  20. Jeśli nie odpowiedziałem, to dlatego, że wszelkie jej pytania były rozmydlaniem sprawy – podstawowe pytanie było takie, dlaczego atak (mail niecytowany, bo nieanonimowy i ten ohydny anonim) pojawiły się po tym, gdy zapowiedziałem przerwanie tego cyklu (a autor anonimu, co było widac po pewnym szczególe, znał te maila wysłanego do Panny W Jednym Kolorze). Jeśli Ty masz jakieś pytanie, to proszę zadaj, bo mówiąc szczerze, nie wiem o jakie pytanie chodzi (nie było tak, bym jakiegoś pytania w sposób szczególny unikał, więc nie wiem, o jakie chodzi).

    OdpowiedzUsuń
  21. ewanka10@poczta.onet.pl30 stycznia 2008 22:23

    Leszku, książki M. Questa czytałam zaraz po moim „nawróceniu”w liceum.Najmodniejsza wtedy była „Modlitwa i czyn.” Rozmowy o miłościnie od razu mi się spodobały-musiałam do nich dorosnąć, ale jak już jeprzeczytałam, to gdy spotykałam osoby samotne, które powiedzmy nieumiały otworzyć się na miłość. To myślałam, iż szkoda, że być może nieprzeczytały tej książki w pewnym momencie swojego życia. PozdrawiamAnia.

    OdpowiedzUsuń
  22. Ja byłem znacznie starszy, gdy czytałem Quista, więc od razu się nimi zachwyciłem, a w przypadku osób samotnych, zamykających się przed innymi, miałem dokładnie te same myśli, co Ty.

    OdpowiedzUsuń