sobota, 11 lipca 2015

Horyzont

(3) Niech będzie błogosławiony Bóg, Ojciec naszego Pana Jezu­sa Chrystusa! On udzielił nam z wyżyn niebieskich wszelkiego błogosławieństwa duchowego w Chrystusie.  (4) On wybrał nas w Nim przed stworzeniem świata, abyśmy byli przed Nim święci i nieskalani w miłości.  (5) On przeznaczył nas, abyśmy się stali Jego przybranymi dziećmi przez Jezusa Chrystusa. Takie było upodobanie Jego woli,  (6) aby był uwielbiony majestat Jego łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym.  (7) W Nim mamy odkupienie przez krew Jego: odpuszczenie wykroczeń dzięki bogactwu Jego łaski.  (8) Obdarzył nas nią obficie wraz z wszelką mądrością i zrozumieniem,  (9) gdy dał nam poznać tajemnicę swej woli. Tak sobie upodobał i w Nim postanowił,  (10) że dla dokonania pełni czasów wszystko podda Chrystusowi jako Głowie: to, co w niebie, i to, co na ziemi.  (11) W Nim także my zostaliśmy wybrani, i już wcześniej przeznaczeni przez Tego, który wszystko czyni według postanowienia swej woli,  (12) abyśmy wielbili majestat Jego łaski - my, którzy już wcześniej złożyliśmy nadzieję w Chrystusie.  (13) W Nim także wy usłyszeliście słowo prawdy, Ewangelię o waszym zbawieniu. W Nim uwierzyliście i zostaliście naznaczeni pieczęcią, Świętym Duchem obietnicy,  (14) Duchem, który jest Poręczycielem naszego dziedzictwa, odkupienia tych, których On nabył, aby był uwielbiony Jego majestat. (Ef 1) 

Wielkie to szczęście dla nas, żeśmy obdarowani bogactwem Jego łaski, obdarzeni obficie wszelką mądrością i zrozumieniem, abyśmy byli przed Nim święci i nieskalani w miłości. Żeśmy w Nim uwierzyli i zostaliśmy naznaczeni Jego pieczęcią, aby w Nim w przyszłości z martwych powstać i wielbić Jego majestat.

Zwykliśmy patrzeć na własne życie w horyzoncie śmierci, sądząc przy tym, że na niej wszystko się kończy, a tymczasem z tym horyzontem śmierci jest dokładnie tak samo, jak z horyzontem naszego patrzenia – nasz wzrok dalej nie sięga, ale świat na tej linii się wcale nie kończy… 




13 komentarzy:

  1. Witam.I znowu pojawia się myśl,że gdyby nie perspektywa życia wiecznego to terażniejszość mogłąby byc trudna do zniesienia.pozdrawiam m

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo tak to przecież jest, że jesteśmy tutaj po to, by nauczyć się kochać. Nie wszyscy mają to szczęście, że ich nauka przebiega dojrzałym związku w miłości wzajemnej. Jeśli tak jest, radości nie brakuje (bo miłość jest radością).
      Ale przecież nawet wtedy, gdy ta nauka przebiega w skrajnych warunkach, gdy nad czyimś życiem ciąży jakaś kiepska decyzja z czasów, gdy było się młodym i głupim, to przecież o ile tylko nie ustaje się w tej nauce miłości, ma się przed sobą perspektywę przeżywania jej już na wieki (a więc też i wiecznej radości).

      Usuń
    2. Rozumiem Twoje zranienie Leszku, ale widzę też jasną stronę;
      Trwasz z Panem Bogiem, Ty nie odszedłoś..... a to wbrew pozorom nie jest takie oczywiste.
      Pamiętam z dzieciństwa jak młody mój wujek ożenił się z dziewczyną, która należała do świadków jehowy. Moja babcia i cała rodzina rozpaczała, ale on zakochany powtarzał tylko, że on ją zmieni.... Okazało się, że to ona zmieniła jego, on też się do nich przyłączył. Nie pomogły bałagania mojej babci i to jeszcze nie koniec jej rozpaczy; chłopak zginął tragicznie w wypadku na motocyklu, nie mając nawet 30stu lat....

      Ty trwasz, nie tylko bo tak wybrałeś- choć nie umniejszam twojej decyzji, ale przede wszystkim dlatego bo On nie pozwolił Ci odejść, masz dowód najpiękniejszej miłości, która z Tobą JEST....
      Rozumiem, że brakuje Ci uczucia w małżeństwie, ale nie jest to warunek konieczny, żeby umieć kochać. Spotkałam wiele osób konsekrowanych, od których promieniało wręcz to uczucie i przecież nie skarżyli się, że nikt ich nie kocha.
      Jeśli zmienić perspektywę, wszystko wygląda inaczej.
      Dziękuj Leszku, że Ty nie odszedłeś.
      Pozdrawiam, K.

      Usuń
    3. Prawdę powiedziawszy w tym komentarzu powyżej pisałem ogólnie - sam ożeniłem się mając niewiele mniej niż 30-tkę, a więc nie bardzo pasuję do tego opisu, w którym mowa o młodym i głupim. A moja sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana, a jedyne, co bym chciał, to to, mimo wszystko moje życie wydało jakieś owoce (a najczęściej wydaje mi się, że nie wyda żadnych).

      Usuń
    4. Nie byłam i nie jestem męzatką.Ale rozumiem co czujesz i pewnie nie jest to latwe.pozdr.monika

      Usuń
  2. Znowu oglądałam komedię romantyczną. Nie wstydzę się do tego przyznać; lubię się pośmiać, a oprócz tego, mimo zwykle trywialnej fabuły, zawsze odnajduję przynajmniej jedną ciekawą myśl.
    Wczorajszy film opowiadał o człowieku, który bał się zaangażować na stałe; twierdził, że miłość to fantazja filmowców, którą karmią się kobiety, i że tej fantazji później żaden facet nie jest w stanie dorównać /śmiech/
    Nie wierzył w miłość na całe życie. Wg niego to jest "zjawisko" służące tylko przedłużeniu gatunku, żeby począć i wychować potomstwo, bo tak zostaliśmy "zaprogramowani". Proces ten polega na tym, że kogoś poznajemy, doznajemy zachwytu /wytwarza się hormon szczęścia domina/, zakochujemy się, jesteśmy razem. Bliskość fizyczna powoduje produkcję następnego hormonu oksytocyny, którą daje nam poczucie przywiązania, bezpieczeństwa, żeby w tych warunkach począć i wychować potomstwo. Nic poza tym; czysta chemia/ śmiech/, w związku z tym on się w to nie da wrobić...
    Bohater filmu zmienia oczywiście zdanie /śmiech/, ale ja nie o fabule chciałam.
    Jeśli nie wejdzie się na szczebel wyżej,( a może i dwa:), to rzeczywiście można tak ująć to co dzieje się w naszym organizmie, w stanie który nazywamy zakochaniem, a później miłością. Nic dziwnego więc, że taka miłość tak szybko się kończy.
    Dopiero rozszerzenie perspektywy powoduje, że wypływamy na "morze", a może i z czasem na ocean, że nas dosłownie zalewa ten ogrom.... bo miłość potężniejsza niż śmierć i śmierć jej nie pokonała...
    Pamiętam jak chodziłam w drugiej ciąży i moje obawy co do tego czy będę umiała podzielić swoją miłość na dwoje dzieci i oczywiście wliczyć w nią męża:), czy moje serce będzie w stanie tak kochać. I pamiętam moje zdziwienie, stało się tak jak przy cudownym rozmnożeniu chleba, miałam wrażenie, że urosło mi serce..... Tak też było z trzecim dzieckiem i pewnie byłoby tak i z następnym, bo wkraczamy na teren, który nie ma granic, wypływamy na ocean. To cudowny czas, najpiękniejszy- i najtrudniejszy- w moim życiu. I być może jest trochę prawdy w tym, że hormony są za to odpowiedzialne, bo niby skąd taka siła w kobiecie, że stoi jak lwica w obronie małych.....:) I takie ułatwienie, że inni faceci po prostu nie istnieją, kobieta nawet ich nie dostrzega. Potem dopiero, po tym okresie okazuje się, czy decyzja byłą świadoma, czy jestem gotowa kochać człowieka, który mnie wybrał/ i ja go wybrałam, i przyrzekłam mu miłość.... na zawsze. Mimo, że zalet ma tyle co wad, tak jak ja :)
    Oj, przepraszam, chyba zrobiło się strasznie osobiście. Chciałam tylko przekazać, że uczucie w dojrzałym związku jest inne niz na poczatku. Jest to zmiana jakosciowa, bo każda faza w życiu przynosi coś innego.....i trzeba z tym nadążyć:)
    Miłego tygodnia! K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Powinno być hormon dopamina, oczywiście, moja maszyna sama wybrała inne słowo......, głupia, czy co.... :) :P

      Usuń
    2. No i podstawowe pytanie, czy to dopamina jest przyczyną, czy przeciwnie - wytwarzamy ją, bo jesteśmy zakochani? (ja tam twierdzę, że to drugie).
      I każdemu życzę jak najwięcej dopaminy :)
      Zgadzam się przy tym, że miłość potężniejsza niż śmierć i śmierć jej nie pokona. A to oznacza, że ta cała chemia, to tylko skutek.

      Usuń
    3. A mnie się wydaje, że dopamina to początek. Dlatego niektórzy tracą zdrowy rozsądek, być może dlatego niektórym "przechodzi" jak grypa. Ci ostatni są przecież szczerzy, mówią to co czują, albo nie potrafią iść dalej, kochać bardziej, wyjść poza egoizm i zaopatrzenie w siebie. Każdy chce być szczęśliwy, o tym żeby uszczęśliwić, często zapominamy. Mnie pomaga to pytanie; czy on jest że mną szczęśliwy.....?
      K.

      Usuń
    4. W moim przekonaniu jest początkiem tylko w tym znaczeniu, że jest jedynie zaproszeniem do miłości; jednak źródłem jest nie kto inny, lecz sam Bóg - to On zaprasza tych dwoje, by podjęli swoją lekcję miłości :)

      Usuń
  3. Monikę podziwiam za jej mądrość, cierpliwość, wyrozumiałość, łagodność.
    Moniko, nie umiem Ci ulżyć, pocieszyć.
    Wiem, że krzyż Twój ciężki. Lubię czytać Twoje wpisy, dotykamy w nich czegoś co trudne dla nas wszystkich. Dobrze, że jesteś. Pozdrawiam:) krystyna

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie dziękuję za miłe słowa.Myślę że Chrystus ociera łzy i to wystarczy.Ja tez lubię Twoje wpisy.Są świadectwem osoby dojrzałej,patrzącej na świat z odpowiednią wrazliwością.Jesli chodzi o sprawy trudne to nie uciekam od nich i dlatego je piszę.pozdrawiam monika

    OdpowiedzUsuń