W wielu miejscach już o tym pisałem - i u Basi, i u s. Marty, a ostatnio u Baranki, tylko nie u siebie - wczoraj wycofałem się ze swojego wcześniejszego spojrzenia. I może posłużę się tym, co napisałem u Baranki:
Przyznaję, że już wczoraj się wycofałem ze swojego spojrzenia, a to za
sprawą s. Marty, która na swoim blogu napisała takie oto zdanie o Janie
Chrzcicielu: Chwieje się, nie jest pewien czy jego misja była
prawdziwa, szuka potwierdzenia... To zdanie mnie powaliło - w nim
odnalazłem klucz do całej sytuacji - tak głęboko ono było prawdziwe. Jan
Chrzciciel nigdy nie zwątpił w Boga - zwątpił w siebie, zwątpił w to, czy dobrze
rozpoznał drogę, którą miał pójść. Patrzył na to, w jakim miejscu się znajduje,
na to, co zostało z tego, co robił w całym swoim dorosłym życiu i pytał sam
siebie, czy dobrze rozpoznał wolę Bożą, czy rzeczywiście miał to czynić, skoro
nic z tego nie zostało? Pamiętał ten głos z nieba, bo trudno go nie pamiętać,
ale nie miał pewności, czy tego zdarzenia sobie nie wymyślił, czy nie była to
tylko jakaś wizja, której on uległ – miał wątpliwości, czy to działo się na
prawdę...
Poznacie ich po ich owocach (Mt 7,16) – skoro
tych owoców nie widział, miał prawo zwątpić to, czy rzeczywiście dobrze
rozpoznał drogę, którą miał iść... Wysłał więc uczniów do Jezusa, bo tylko Jezus
mógł powiedzieć Janie, nic ci się nie przyśniło – to wszystko działo
się na prawdę. Szedłeś tą drogą, którą Ci wskazał mój
Ojciec.
Każdemu życzę, by nawet wtedy, gdy przyjdzie na niego takie zwątpienie, by usłyszał ten głos Jezusa z wczorajszej Ewangelii:
(6) A szczęśliwy jest ten, kto nie zwątpi we Mnie.
Możemy zwątpić w siebie, ale jeśli nie zwątpimy w Niego, to niz złego nam się nie stanie.
piękny wpis... nic dodać nic ująć... JEZU UFAM TOBIE :) Pozdrawiam Ciebie, Leszku i Twoich znajomych annaj41.blog.interia.pl
OdpowiedzUsuńTo wszystko zasługa s. Marty - bo to ona jest takim wspaniałym narzędziem w rękach Pana :)
UsuńBardzo ciekawa myśl...
OdpowiedzUsuńDzięki, że ją przytoczyłeś, Leszku.
Pozdrawiam serdecznie - także s. Martę.
Historia tej podwójnej notki jest najlepszym dowodem na to, jak jestem otwarty w każdej dyskusji - w oka mgnieniu jestem w stanie przyjąć czyjąś myśl, choćbym sam twierdził chwilę wcześniej coś zupełnie innego. Nie dość, że tę myśl przyjmuję za swoją (internalizuję - mówiąc uczenie), to jeszcze wszędzie podkreślam, kto pierwszy tę myśl wypowiedział.
UsuńJednak mimo, iż jestem właśnie taki, to i tak w tym blogowym świecie uchodzę za przemądrzałego i narzucającego swoje zdanie innym. Przy takim nastawieniu do mnie obawiam się, że to moje pisanie i tak nie ma większego sensu - nawet jeśli przedstawiam nie swoje myśli.