piątek, 26 lutego 2016

Magdalenka

Podstawowe pytanie, jakie musimy sobie zadać, to takie, po co Czesław Kiszczak nagrywał te filmy w Magdalence, które wczoraj mogliśmy obejrzeć? (przypominam, że nie ma najmniejszych wątpliwości, iż robili to podwładni gen. Kiszczaka, a nie np. pracownicy TVP - całkowicie jednoznacznie mówił o tym choćby Stanisław Ciosek)

Odpowiedź może być tylko jedna - chodziło o to, by mieć materiał do szantażu strony solidarnościowej, gdyby ta za bardzo się stawiała i miałoby nie dojść do porozumienia.
UB-ek zawsze pozostaje UB-ekiem i nie zmienia swojego myślenia - fakt nagrywania świadczy o determinacji strony rządowej do doprowadzenia do porozumienia - strona rządowa nie wyobrażała sobie, by rozmowy miały się zakończyć fiaskiem. 

Drugie zatem pytanie jest takie, na ile strona solidarnościowa miała tego świadomość?

I tu odpowiedź może być tylko jedna - strona solidarnościowa miała pełną świadomość, że nie były to rozmowy między równorzędnymi partnerami, lecz że były to rozmowy z policjantem. 

I wobec tej odpowiedzi, trzeba sobie w takim razie zadać pytanie, czy w ogóle trzeba było rozmawiać?

No i tu trzeba wyraźnie powiedzieć, że wiele osób uważa, że z policjantem nigdy się nie rozmawia. Takie stanowisko zajmował "od zawsze" choćby Kornel Morawiecki i jego "Solidarność Walcząca", która jako cel stawiała sobie odzyskanie niepodległości i budowę Rzeczypospolitej Solidarnej i która odrzucała możliwość ugody z urzędującą władzą i reformowanie systemu. I nie było to jedyne środowisko, które zajmowało podobne stanowisko. Tak więc od samego początku byli tacy, którzy nie godzili się na rozmowy Okrągłego Stołu. 

Dlaczego jednak nie brakowało takich (mało - to właśnie oni stanowili zdecydowaną większość), którzy by uważali, że nawet wtedy, gdy policjant przykłada broń do skroni (po to Kiszczak kręcił te filmy) trzeba z nim rozmawiać?

I na to pytanie może być tylko jedna odpowiedź - brakowało sensownej alternatywy. 

Determinacja strony rządowej wynikała z tego, że było jasne, iż gospodarkę czeka absolutna katastrofa, a to wywoła niekontrolowaną reakcję społeczeństwa (i tu słowo "niekontrolowana" ma dokładnie to samo znaczenie, co w przypadku bomby atomowej i występującej tam niekontrolowanej reakcji jądrowej). Było więc jasne, że dotychczasowy system władzy zostanie zmieciony z powierzchni - nic z niego nie zostanie. 
Tyle, że z kolei dla strony solidarnościowej było jasne, że komuchy nie poddadzą się bez walki - alternatywą dla rozmów byłby rozlew krwi, do jakiego niechybnie po jakimś czasie by doszło. Było też jasne, że nawet policjant trzymający ten pistolet przy skroni swego rozmówcy wie, że strzelić nie może (bo w gruncie rzeczy strzeliłby w swoją skroń - koniec rozmów, to dla komuchów byłby koniec ich nadziei). Wbrew więc pozorom te rozmowy miały sens - obie strony, choć z zupełnie innych powodów, były zdeterminowane, by doprowadzić do jakiegoś kompromisu, na który obie strony mogłyby się zgodzić. 

Przedstawianie tych rozmów, jako rozmów głównego UB-eka z jego agentami, to mimo przeszłości Lecha, nieporozumienie - wszyscy uczestnicy ze strony solidarnościowej (łącznie z Lechem) kierowali się dobrem Polski (brzmi to strasznie górnolotnie, ale mimo wszystko najlepiej oddaje to, co naprawdę wtedy się działo); rozumieli ograniczenia (nie było wątpliwości, że do tych rozmów by nie doszło, gdyby nie było na nie zgody Moskwy, a ta zgoda siłą rzeczy musiała być mocno ograniczona), ale wiedzieli też, że trzeba wejść w ten układ, by w ogóle mieć szansę bezkrwawo przywracać kraj normalności. Zwracam uwagę, że nie chodziło o jakiś socjalizm z ludzką twarzą (choćby nikt nie wracał do koncepcji zarządzania poprzez rady pracownicze) - w gruncie rzeczy od samego początku szukano drogi przemian ustrojowych. Demokratyzacja na jaką godziła się strona rządowa była mocno ograniczona (ale nikt nie miał wątpliwości, że na więcej Moskwa by się nie zgodziła), ale dla strony solidarnościowej było jasne, że jak się już uchyli drzwi, a w te drzwi wstawi stopę, to tych drzwi już nie da się zamknąć. 

No i historia przyznała rację temu spojrzeniu. 

Nie zmienia to jednak faktu, że gruba kreska, brak dekomunizacji, zaciążyły na obliczu naszej ojczyzny. Oczywiście prawdą jest, że gdyby przed Okrągłym Stołem wszyscy myśleli tak, jak Kornel Morawiecki, tych wszystkich problemów dziś by nie było - wszyscy moglibyśmy czuć się bardziej "u siebie", niż czujemy się dziś; dziś "u siebie" czują się nade wszystko byli UB-ecy (i ich agenci), a nie zwykli obywatele. Tyle, że pytanie, jak by wyglądała Polska po tym wielkim wybuchu? 
Wtedy uważałem, że Okrągły Stół był potrzebny i dziś myślę tak samo. 

Ale czy takie fraternizowanie się było konieczne? - to kwestia smaku; sam pewnie bym się tak czuł, jak Lech Kaczyński - absolutnie bym w to nie wchodził. Ale czy wszyscy muszą być tacy, jak ja?


28 komentarzy:

  1. "Ale czy takie fraternizowanie się było konieczne? - to kwestia smaku;"

    Witaj Leszku.
    Moim zdaniem to nie "kwestia smaku".
    Tu masz odwiedź.Bohaterowie, którzy nie poszli na zgniły kompromis:

    Anna Walentynowicz, Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Krzysztof Wyszkowski,Kornel Morawiecki,Andrzej Kołodziej i wielu,wielu innych,mniej znanych.

    A tak brzmiała treść przysięgi Solidarności Walczącej:

    "Wobec Boga i Ojczyzny przysięgam walczyć o wolną i niepodległą Rzeczpospolitą Solidarną, poświęcając swe siły, czas – a jeśli zajdzie taka potrzeba – swe życia dla zbudowania takiej Polski. Przysięgam walczyć o solidarność między ludźmi i narodami. Przysięgam rozwijać idee naszego Ruchu, nie zdradzić go i sumiennie spełniać powierzone mi w nim zadania".

    O "Bolku" więcej nie piszę,bo mi się klawiatura zacina.
    Pozdrawiam serdecznie.








    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Józefie, ale wszystkie osoby, które wymieniłeś (a dla których, jak wiesz, mam wielki szacunek) odpowiadały negatywnie na wcześniejsze pytanie - uważały, że z policjantem nigdy się nie rozmawia.
      Tymczasem zdecydowana większość ludzi zaangażowanych w działalność opozycyjną uważała, że skoro uchylają się drzwi, to trzeba wstawić tam stopę i już nie dopuścić do ich zamknięcia. Alternatywą byłby niekontrolowany wybuch, do jakiego po jakimś czasu zapewne by doszło - a który najprawdopodobniej zostałby krwawo stłumiony. W końcu Jerzy Urban kiedyś powiedział, że "rząd zawsze się wyżywi", a więc jeśli komuchom nie udałoby się doprowadzić do jakiegoś porozumienia z opozycją, to trwaliby w sprawowaniu władzy, choćby nawet Polska zaczęła przypominać Koreę Północną.
      Wtedy uważałem, że trzeba rozmawiać i do dziś nie zmieniłem zdania. Liczenie na to, że komuchy oddadzą władzę nie zyskując nic w zamian, uważam za naiwność; podobnie naiwne wydaje mi się przekonanie, że nie byliby w stanie stłumić buntu - nie wierzę w to, by stawiali sobie jakieś granice, których przekroczyć nie wolno. Owszem pojedyncze osoby z ich strony miałby takie granice, ale jeśliby miały, to tamta strona by eliminowała je ze swego grona. Odrzucenie rozmów wzmocniłoby pozycję wszelkich twardogłowych.
      Te rozmowy naprawdę trzeba było podjąć.

      Usuń
    2. "Te rozmowy naprawdę trzeba było podjąć."

      Zgoda,ale moim zdaniem na trzeźwo i na swoich warunkach.
      Komuna w Polsce zdychała bo zdechł Wielki Brat w którym miała oparcie.
      Prawdopodobnie różnimy się w ocenie tamtych czasów.Wtedy i teraz dla mnie to był tzw.spisek w Magdalence.
      Doliczyć do tego brak lustracji i dekomunizacji i efekt wiadomy.
      Komuna teoretycznie padła,tyle że na cztery łapy,bo wilk zmienia skórę,lecz nie obyczaje.

      Zgadzam się z oceną Okrągłego Stołu Andrzeja Gwiazdy:

      "Według niego, po zarządzeniu przez Michaiła Gorbaczowa "pierestrojki" i odwołaniu militarnej doktryny Breżniewa upadek komunizmu w całym bloku wschodnim był nieodwołalny, a Okrągły Stół był pozwoleniem na to, aby kapitalizm w Polsce był wprowadzany przez gen. Czesława Kiszczaka.
      W opinii byłego opozycjonisty "sposób odrzucania komunizmu w Polsce" był katastrofą moralną, polityczną i gospodarczą."
      Pozdrawiam.

      Usuń
    3. Prawdopodobnie różnimy się w ocenie tamtych czasów.Wtedy i teraz dla mnie to był tzw.spisek w Magdalence. - niewątpliwie się różnimy i ja tu staram się przedstawić swoje rozumowanie. Oczywiście zgadzam się z tym, że gdyby nie pierestrojka, to w ogóle o przemianach nie mielibyśmy co marzyć. To zapewne w Moskwie zrodził się pomysł, by uwłaszczyć nomenklaturę, a Polska została wybrana na pioniera przemian, bo ze względu na swoją historię najnowszą najlepiej się do tego nadawała - Gorbaczow z Polski mógł tworzyć niezłą zasłonę dymną przed swoimi twardogłowymi towarzyszami.
      Pamiętajmy jednak, że jemu chodziło jedynie i wyłącznie o zasłonę dymną - w krajach Związku Radzieckiego tworzył się system oligarchiczny i w gruncie rzeczy Gorbaczowowi chodziło tylko o to.
      Mówisz, że rozmowy owszem trzeba było podjąć, ale na trzeźwo i na swoich warunkach. Do tego na trzeźwo jeszcze wrócę, ale z tymi warunkami, to nie taka prosta sprawa. Strona rządowa była gotowa do rozmów praktycznie ze wszystkimi, którzy chcieliby tylko rozmawiać, a którzy mieliby jakieś poparcie społeczne, ale jednak na swoich warunkach. Po pierwsze ważna była dla nich gwarancja większości w parlamencie - proponowali jedynie 25% dla bezpartyjnych, co dopiero w trakcie negocjacji zostało podwyższone do 35%, a po drugie gwarancji, że W. Jaruzelski, jako przyszły prezydent, będzie mógł zablokować wszelkie działania, które komuchom by się nie podobały (=> te żądania prawa wydawania dekretów). Jest ewidentne, że stronie solidarnościowej wyznaczona była jedynie rola listka figowego. Pamiętajmy jednak, że w tym czasie "S" była już tylko cieniem tej "S" z początku stanu wojennego - i bezpieka doskonale o tym wiedziała.
      Jeśli sądzisz, że pozycja strony solidarnościowej z biegiem czasu rosła, to się mylisz. Jeśli strona solidarnościowa by wtedy nie weszła do rozmów, to już by nie weszła - strona rządowa szukałaby jakiegoś innego rozwiązania. Do rozmów na naszych warunkach w ogóle by nie doszło.
      Zwróć jednak uwagę, że choć rozmowy były na warunkach, jakie stawiał policjant, to jednak były to prawdziwe rozmowy. Strona rządowa miała przewagę, bo strona solidarnościowa wiedziała, że to jest jedynie walka o to, by otworzyć drzwi tak, by można było w nie wstawić stopę, a nie o to, by je na oścież otworzyć (takiego otwarcia Moskwa by nie zaakceptowała), ale nawet przy tym ograniczeniu można było wywalczyć mniej, lub więcej. I te rozmowy były prawdziwe, a nie udawane (i Lechu też walczył - to nie był już Bolek). A przy tym była też świadomość, że jak już się otworzyło te drzwi, to już nie da się ich zamknąć. Zresztą już parę miesięcy później można było rzucić hasło "Wasz prezydent, nasz premier" (jeszcze w Magdalence Wałęsa, jako premier, było przyjmowane, jako niezły żart).
      I właśnie sprawa premiera najlepiej dowodzi, że ustalenia Okrągłego Stołu wcale nie musiały być traktowane jako ostateczne (a tym bardziej to, co padało w Magdalence). W szczególności dotyczy to lustracji i dekomunizacji. Obawiam się, że na tym nie zaciążyła Magdalenka, ale po prostu to, że Lechu nie potrafił się odpowiednio wcześniej rozliczyć ze swoją przeszłością. Lustrację brutalnie przerwał Lechu - ale przecież była ona podjęta mimo Magdalenki.
      A na koniec o tym na trzeźwo. Też uważam, że tak powinno być - nie potrafię sobie wyobrazić siebie pijącego wódkę z Kiszczakiem! Ale z drugiej strony w ogóle nie pamiętam, kiedy po raz ostatni piłem wódkę (zdaje się, że kilka lat temu na weselu córki mojego przyjaciela); mnie taki styl bycia nie odpowiada, jednak zdaje się, że w Polsce to raczej trudno sobie wyobrazić, by coś mogło być bez wódki. Może więc to jednak kwestia smaku?

      Usuń
    4. "Jeśli sądzisz, że pozycja strony solidarnościowej z biegiem czasu rosła, to się mylisz"

      Tu się różnimy.Wtedy byliśmy silniejszy od komuchów.Tylko oni byli zwyczajnie cwańszy.Do tzw."rozmów" dobrał sobie partnerów czekista Kiszczak.
      Oczywiście to moje zdanie,ale nie bardzo mogę sobie wyobrazić,jak ty wybronisz komuchów.

      "Jeśli strona solidarnościowa by wtedy nie weszła do rozmów, to już by nie weszła"

      Pytanie podstawowe:
      Po co w ogóle należało z nimi rozmawiać?
      Drugi "stan wojenny"tobie groził?
      Naprawdę w to wierzysz?

      Usuń
    5. Dopisek.
      "Obawiam się, że na tym nie zaciążyła Magdalenka, ale po prostu to, że Lechu nie potrafił się odpowiednio wcześniej rozliczyć ze swoją przeszłością."

      Niby jak się miał rozliczyć?
      Poprosić Kiszczaka coby kwity na niego spalił?
      Przemyśl to na spokojnie.....
      Pozdrawiam.

      Usuń
    6. A czy ja w ogóle bronię komuchów? - staram się opisywać sytuację, ale z naszej strony (a nie komuszej)
      Ale wracając do tej naszej siły, to ja cały czas coś tam robiłem, ale ludzie jednak się wykruszali (nie mam do nikogo pretensji - po prostu stwierdzam fakt). To zresztą całkowicie naturalne.
      A jak się Lechu miał rozliczyć? - tak, jak Zbyszek Bujak wiedział jeszcze przed Sierpniem, tak to samo Lechu mógł powiedzieć publicznie. Gdyby to powiedział sam i wtedy, to myślę, że wówczas wszyscy by mu uwierzyli, że wyznał całą prawdę. A dziś, o ile rzeczywiście wyjawiłby całą prawdę, nie miałby żadnych problemów, wynikających z tego ujawnienia archiwum.

      Usuń
    7. A dlaczego należało rozmawiać, pisałem już wcześniej - alternatywą byłoby albo coś na kształt Korei Północnej (o ile po fiasku podejmowania rozmów z opozycją umocniliby się twardogłowi - przypomnij sobie, że jeszcze ci komuszy "liberałowie" brutalnie spacyfikowali strajk w Stalowej Woli; twardogłowi traktowaliby to jako normę i nie cofaliby się przed strzelaniem do ludzi), albo mielibyśmy system oligarchiczny zbliżony do aktualnego rosyjskiego, czy ukraińskiego (i podobny poziom życia) - to gdyby twardogłowym nie udałoby się przejąć władzy.

      Usuń
  2. Czytam to wszystko, słucham wiadomości i mam swoje osoby, który podsyłają mi meilowo informacje o "Bolku" i o tych wszystkich przekrętach. Nie znam się na polityce, ale to tylko mogę powiedzieć,że jeżeli Lech Wałęsa był współpracownikiem SB nie powinien nigdy startować na Prezydenta i to z prawicy. On oszukał wiele osób. To moje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż takim rygorystą nie jestem - uważam, że mógł stratować w wyborach prezydenckich, ale przed tym (a najpóźniej w samej kampanii) powinien rozliczyć się z tamtego okresu. Ja naprawdę wierzę w to, że ostatni moment, w którym działał on, jako Bolek, to była ta pierwsza faza strajku, którą Lechu zakończył strajk po podpisaniu podwyżek w Stoczni. Ale już druga faza strajku zrodziła zupełnie innego Wałęsę. A po jego zwycięstwie UB-ecja nie miała już żadnego wpływu na Lecha (a Lechowi UB-ecja nie była już do niczego potrzebna). Natomiast prezydentura Lecha zawiera tyle dziwnych jego zachowań, że można mieć podejrzenia, że albo był szantażowany, albo sam się bał ujawnienia jego przeszłości. Gdyby wcześniej sam wszystko ujawnił, nie byłoby takiego problemu.

      Usuń
    2. "A po jego zwycięstwie UB-ecja nie miała już żadnego wpływu na Lecha (a Lechowi UB-ecja nie była już do niczego potrzebna)."

      Kwity na Bolka" Kiszczak trzymał jako rodzinną pamiątkę,tak ze zwykłego sentymentu.
      Wiesz Boluś,wpadnij do mnie na kawkę,pooglądamy,powspominamy sobie stare dobre czasy..

      Usuń
    3. Ale pamiętaj, że skompromitowany Wałęsa nie miałby już żadnego znaczenia dla Kiszczaka - Kiszczak strzeliby sobie w kolano, gdyby wtedy cokolwiek ujawnił. Wałęsa doskonale wiedział, że niczego nie ujawni. (co innego już w tym okresie, gdy był prezydentem - wtedy Kiszczakowi Wałęsa stawiający się, do niczego by nie był potrzebny - zagrożenie ujawnienia było realne.

      Usuń
    4. Jeszcze raz, bo może było to nieczytelne. W okresie Magdalenki Kiszczakowi był potrzebny Wałęsa nieskazitelny, bo tylko taki mógłby pociągnąć za sobą ludzi (a było to potrzebne komuchom dla legitymizacji przemian). Wałęsa więc wiedział, że póki trwają te rozmowy, Kiszczak nie będzie go szantażował.
      Natomiast w okresie prezydentury Wałęsy szantaż mógłby być skuteczny, bo wiarygodny społecznie Wałęsa Kiszczakowi nie już był potrzebny - komuchy nie miały żadnego interesu, do którego by musieli Lecha namawiać.

      Usuń
  3. "Jeszcze raz, bo może było to nieczytelne. W okresie Magdalenki Kiszczakowi był potrzebny Wałęsa nieskazitelny"

    Nie tylko "okresie Magdalenki" i nie tylko Kiszczakowi taki Walęsa był i jest nadal potrzebny.
    Wczoraj był marsz KODowców.
    Im i nie tyko im nadal taki Włęsa jest potrzebny.
    A PRAWDA siedzi skulona w kącie.
    Nadal się czegoś boi?
    Teraz jest bardziej czytelne?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Józefie proszę Cię nie zaperzaj się, lecz staraj zrozumieć, co piszę - ja napisałem, że w okresie prezydentury nieskazitelny Wałęsa nie był już na nic potrzebny Kiszczakowi, a przez to wtedy już mógł go szantażować. Skoro zaprzeczasz temu stwierdzeniu, to tym samym twierdzisz, że Kiszczak nadal nie mógł szantażować Lecha. Dokładnie to oznacza zaprzeczenie temu, co ja napisałem. Negujesz to, co mówię, bo moja narracja nie pokrywa się z Twoją narracją, ale w ten sposób dochodzisz do niedorzeczności (jak ta, że w okresie prezydentury Kiszczak nadal nie mógł szantażować Lecha).
      A jeśli chodzi o marsz KOD-owców, to umówmy się, że Wałęsa im kompletnie wisi; dla nich ważne było tylko to, że można było znaleźć kolejny pretekst do wyprowadzenia ludzi przeciwko Kaczyńskiemu. O nic więcej w tych marszach nie chodzi.

      Usuń
    2. Masz rację.
      Nie do końca zrozumiałem twoje intencje.Tak to czasem bywa ze słowem pisanym.Teraz wszystko się zgadza,tzn.zgadzam się z Tobą.
      Także w ocenie intencji KOdziazy.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Dopisek:
    "komuchy nie miały żadnego interesu, do którego by musieli Lecha namawiać."

    Mieli interes.
    Stała się jakiemukolwiek komuchowi krzywda?Na chleb im brakowało i nadal brakuje?
    Znasz los tych,co nie poszli z komuchami na kompromis lub tych,których Bolek gnębił?
    Wiesz jakie mają teraz emerytury czy renty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale właśnie to, że doszło do takiej niesprawiedliwości, że katom żyje się dostatnio, a ich ofiary nie mogą związać końca z końcem, najprawdopodobniej wynika właśnie z tego, że nieskazitelny Wałęsa nie był już Kiszczakowi potrzebny, a Wałęsa sam się wcześniej nie rozliczył - Kiszczak mógł już Lecha szantażować (a Lechu wiedział, że Kiszczak nie będzie się hamował przed ujawnieniem materiałów).

      Usuń
  5. "powinien rozliczyć się z tamtego okresu."

    Ale się nie rozliczył i nadal idzie w zaparte.
    Przypomnij sobie:
    "Gdy się nie opamiętamy, to będę musiał jeszcze raz stanąć na czele i poprowadzić ten bój".
    Kiedy to powiedział?Z kim zamierza walczyć teraz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest bardzo smutne, że się nie rozliczył i nie zamierza (na Sławoja Głodzia się wściekł, a Henia Wujca zwyczajnie olał). Skoro Bóg dopuścił do tej sytuacji, to po to, by wyprowadzić z niej dobro - może to ostatni dzwonek?

      Usuń
    2. Oglądałem transmisję z dzisiejszej manify KODziaży w Gdańsku.W imieniu Wałęsy przemawiała jego żona.Mój optymizm został podany ciężkiej próbie,ale oczywiście zawsze należy mieć nadzieję.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Może właśnie to, że sam nie przyszedł, lecz wysłał Danuśkę, to dobry znak - świadczy on o tym, że nie wyklucza, iż będzie musiał się przyznać.

      Usuń
    4. Skoro zawsze był za,a nawet przeciw to oczywiście niewykluczone.
      Na razie zawieszam swoją aktywność w temacie Bolka.Czekam na jego ruch.
      Pozdrawiam i dobrej nocy życzę.

      Usuń
  6. Trafiłem na dwa filmy - pułkownika TVN-u:
    http://www.cda.pl/video/5748089b

    oraz dokumentu z Komisji Krajowej w okresie sprawy bydgoskiej (nie ma tu żadnych komentarzy - są jedynie i wyłącznie nagrane wypowiedzi członków KK i ekspertów):
    http://www.cda.pl/video/105508a4

    Właśnie ten film doskonale obrazuje narastający problem demokracji wewnątrz związku. Tak, jak pisałem w notce Bolek - od tej chwili Lechu już nikogo nie słuchał. Było to bardzo widoczne, że KK ma tego świadomość i że wręcz narastała obawa, że jeśli się da Wałęsie takie upoważnienia, jakich on chciał, to Lechu już wszystko będzie przypisywał wyłącznie sobie. I ten film bardzo wyraźnie to ukazuje. Ale co ciekawe najmocniej o demokracje w Związku upominali się ludzie z KOR-u (K. Modzelewski, J. Kuroń), a ze związkowców Zbyszek Bujak, który był pod wpływem ludzi z KOR-u. I to oni z drugiej strony byli najmocniej atakowani przez Wałęsę. Dziś próbuje się sugerować przy okazji filmów z Magdalenki, że to SB-ecja fraternizowała się ze swoimi agentami (i tu wskazuje się nade wszystko na Lecha, na Michnika i na Kuronia) - tylko, że coś tu nie gra, bo w tym decydującym da Związku konflikcie, jaki się ujawnił w marcu 1981 roku to były strony przeciwne!
    Konflikt był prawdziwy, bo Wałęsa w nosie miał demokrację - wierzył sobie i swojej intuicji (mam cichą nadzieję, że płynącej z modlitwy), a nie zbiorowej mądrości dużego gremium, które by podejmowało decyzje w sposób demokratyczny. Po prostu Lechu taki autorytarny był i to nie ma nic do rzeczy, czy w tym czasie działał jako Bolek, czy nie działał (uważam, że przez cały okres Związku nie działał)

    OdpowiedzUsuń
  7. Konflikt w obozie Solidarności istniał od samego początku i z całą pewnością są i nadal będą różne interpretacje tego konfliktu.Przecież Solidarność to nie tylko Wałęsa.
    W czerwcu 2013 r. w mojej miejscowości gościł Kornel Morawiecki.
    Mieliśmy możliwość na spotkaniu w niedużym gronie zadawać mu pytania.
    Pan Morawiecki jest bardzo ostrożny w ferowaniu radykalnych opinii,ale że był solidnie dociskany,to coś niecoś o tamtych czasach musiał powiedzieć.
    Moje ze zdanie o Bolku już chyba znasz,a więcej nie napiszę,bo jak wcześniej napisałem,teraz czekam na jego ruch.Więc może tylko fragment wywiadu którego udzielił lokalnej prasie:

    "Przede wszystkim zła była transformacja. Niszczono wtedy m.in. różne materiały, więc teraz, po ponad 24 latach wciąż nie mamy prawdziwej świadomości, kto był kim, nie przeprowadzono lustracji, wszystko zrobiono egoistycznie, pod swoje kręgi, pod swoje koterie, prywatę. Polska została w dużym stopniu rozkradziona.
    Uważam, że okrągły stół miał dwuznaczną rolę. Z jednej strony władza komunistyczna formalnie przestała istnieć, zakończył się pewien okres.
    Z drugiej strony, ludzie tamtej władzy "zblatowali się" z ludźmi dawnej "Solidarności" lub z agentami swojej dawnej służby. W dużym stopniu skrzywdzili Polskę, tych działaczy, którzy teraz borykają się z biedą, niedostatkiem, zapomnieniem."

    Pozdrawiam.
    Ps.
    Nie muszę ci chyba także wyjaśniać,jakie zdanie o Okrągłym Stole ma Kornel Morawiecki,a ja się z nim całkowicie zgadzam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Józefie, nie musisz wyjaśniać, jakie zdanie o Okrągłym Stole ma Kornel Morawiecki, bo przecież bardzo wyraźnie napisałem to w samej notce - to ja przywołałem tu jego zdanie. I ja to zdanie szanuję, ale się z nim nie zgadzam - bardzo wyraźnie piszę, dlaczego uważam, że te rozmowy trzeba było podjąć.
      Nie zmienia to faktu, że fatalnie oceniam brak lustracji i dekomunizacji - mogło to wyglądać zupełnie inaczej. A za to, że nie wyglądało, nade wszystko odpowiedzialny jest Lechu. Ale tylko za to - nie był już Bolkiem ani w tym czasie, gdy prowadził Związek (choć sprawował władzę w Związku w sposób autorytarny), ani w czasie Okrągłego Stołu (choć niesmak budzi całe to fraternizowanie się w Magdalence).

      Usuń
    2. Moim zdaniem powinniśmy pozostać przy swoich opiniach,bo ja przykładowo,nie wiem,kiedy Wałęsa został Bolkiem i kiedy Bolek ponownie stał się Wałęsą.
      Na swój prywatny użytek nazywam go cienkim Bolkiem,w czym umocniła mnie jego dzisiejsza konferencji prasowa.
      Za jedyny plus wynikający z tej konferencji uznaję jego publiczną deklarację,że nie ma ambicji zostać Papieżem.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Ja oczywiście też nie wiem, kiedy był, a kiedy nie - jedynie staram się odrzucać te momenty, w których byłoby to nielogiczne. Jednoznaczne jest, że oficjalnie zakończył współpracę w 1976 roku (wtedy został wykreślony, a jego akta zostały przeniesione do archiwum). Wiadomo jednak, że czasami SB próbowała ponownie pozyskać jakiegoś agenta - skoro w Stoczni w sierpniu pojawił się w jakiś niewyjaśniony sposób, to jest jednak niewykluczone, że wtedy pomagały mu w tym służby specjalne, szczególnie, że szybko ten strajk zakończył. Jednak po uratowaniu strajku przez Annę Walentynowicz, twardo dążył do zwycięstwa strajku i rzeczywiście do tego zwycięstwa doprowadził. Porozumienia Sierpniowe były całkowitym zwycięstwem - całkowity, a nie częściowym. Ale to zwycięstwo działało zwrotnie na samego Wałęsę - tym zwycięstwem Lechu budował siebie. Od tego momentu UB-ecja nie miała już nic do zaoferowania Wałęsie - jedynie on sam mógł sobie coś dać, umacniając swoją pozycję, jako leadera Związku. Jego władza w Związku była władzą autorytarną, ale tylko taka w jego własnych oczach budowała jego pozycję. To, że chciał mieć ostatnie słowo w sprawie bydgoskiej, wynikało z tego, że on tak widział swoją rolę, jako przewodniczącego Związku, a nie z tego, że odzywał się w nim Bolek. On to Związek, a Związek to on - w tym czasie już nikt nie był w stanie czegokolwiek mu nakazać. Nikt też nie był w stanie go szantażować - Lechu natychmiast przekułby, że to prowokacja UB-ecka i wszyscy by w to uwierzyli. Lechu czuł za sobą poparcie ludzi, a przez to sam był sobie sterem, żeglarzem, okrętem. To nie padało na tym filmie (bo jednak był on zmontowany pod określoną tezę), ale ja to pamiętam, że argumentem Lecha było to, że to UB-ecja wybrała moment. Argumenty Modzelewskiego, Kuronia były takie, że determinacja zwykłych ludzi, skupienie wokół Wałęsy osiągnęło taki poziom, jakiego już nigdy nie osiągnie. Jeśli się to zmarnuje, to już nigdy nie uda się ludzi tak poderwać, jak udało wtedy. (Andrzej Gwiazda też zajmował takie stanowisko) Zwracam uwagę, że nikt, absolutnie nikt, nie miał wtedy najmniejszych obaw, że to odezwała się przeszłość Lecha. To cały czas był czas, w którym nikt niczego Wałęsie nie był w stanie czegokolwiek nakazać.
      Prawdziwy kryzys nastąpił dopiero w Arłamowie - bo skoro Związek to ja, to i to ja musiało się mocno skurczyć - to jest druga strona tego samego medalu, związanego ze sposobem kierowania Związkiem. Wtedy prawdziwie groziło kompletne załamanie - jednak Lechu się nie załamał. Nawet ten słynny list kaprala, to zupełnie nie to, czego oczekiwał od niego Kiszczak. A więc nawet po to, by odzyskać wolność, nie zdecydował się na współpracę.
      W okresie Magdalenki Kiszczakowi był potrzebny nieskazitelny Wałęsa, a więc Wałęsa mógł być całkowicie spokojny, że Kiszczak nie zacznie go szantażować - tu na pewno nie było Bolka.
      Natomiast Wałęsa-Prezydent nie miał już takiego poparcia, jak wcześniej - sam więc nie czuł się tak silny. A do tego w tym czasie nieskazitelny Wałęsa nie był już potrzebny Kiszczakowi. Za to Kiszczakowi zależało na tym, by jemu i jego ludziom żyło się nadal tak wygodnie, jak do tej pory - i tu naciski mogły się pojawić i sądząc po skutkach, się pojawiły.

      Usuń