sobota, 7 września 2013

Kto nie wyrzeka się wszystkiego

A szły z Nim wielkie tłumy. On odwrócił się i rzekł do nich: "Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: "Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć". Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem. (Łk 14, 25-33)

Już kilkakrotnie mówiłem o tym, że gdy mowa w tym tekście o nienawiści, powinniśmy pamiętać o semickiej skłonności do przerysowywania pewnych sformułowań, które służy jedynie temu, by uwypuklić główną myśl.  W tym wypadku nie chodzi o nienawiść do swoich rodziców - chodzi o to, że nawet oni, ci najbardziej ukochani, nie mogą nas odgradzać od Jezusa. Dla każdego wierzącego Jezus ma być pierwszy - i tylko ci, którzy szczerze mogą powiedzieć, że On jest pierwszy i nikt, ani nic nie jest przed Nim - tylko ci mogą się uważać za Jego uczniów. 
Akurat w tym tygodniu na blogu s. Małgorzaty rozgorzała dyskusja pod hasłem wszystkie religie są sobie równe. Tylko Jerzy M próbował wykazać, że to nieprawda, ale to jedynie rozgrzewało oponentów do walki. Aż dziwne, że s. Małgorzata się nie odezwała (ale może akurat nie zaglądała w tym czasie na swojego bloga) - w każdym razie to skłoniło mnie do tego, by jednak się odezwać mimo, iż nie jestem tam mile widziany. Jedyny zysk z tego był taki, że Jerzy M się nie załamał, jednak nikogo nie przekonałem - pożytek ze mnie żaden... 
Dlaczego o tym mówię?
Proszę zwrócić uwagę kiedy i do kogo mówił Jezus? - otóż mówił do tych, którzy tłumnie za nim chodzili. Wiemy jednak, że tłumy te później bardzo mocno się przerzedziły. Łatwo przychodzą nam różne deklaracje wtedy, gdy wygłaszamy je w tłumie - ale Jezus wie, ile one są warte, jeśli jest cokolwiek, co dla tej osoby jest ważniejsze niż On.
W tej dyskusji wskazywałem skoro to Syn Boży przedstawiał nam Swego Ojca, to ten obraz jest obrazem po stokroć wierniejszym (bo tylko ograniczonym naszą percepcją) od obrazu w innych religiach, co jednak nikogo nie przekonywało, bowiem dla współczesnego człowieka słowo "wierniejsze" jest to kategoryzacja "wyższe-niższe", "lepsze-gorsze" (jak to usłyszałem), a najwyższym współczesnym dogmatem jest to, że taka kategoryzacja zjawisk, idei (a nie tylko osób) jest niedopuszczalna (dogmatem ponad wszelkie dogmaty wiary).
Czy gdy przyjdzie ten czas, że w Europie będziemy przymuszani do przejścia na islam (a żyjemy w czasach ostatecznych i jest wielce prawdopodobne, że właśnie to nas czeka), czy nie rozproszymy się wszyscy, jak ten tłum, który wędrował za Jezusem? (Skoro wszystkie religie są sobie równe, to w imię czego mam narażać swoje życie, gdy islam prowadzi mnie do tego samego Boga?)

6 komentarzy:

  1. Leszku- wojny religijne są bodajże najokrutniejsze, bo ludzie idą w zaparte i żadna ze stron nie popuści; a juści - masz rację, że mogą nastać czasy, że przyjdzie nam życiem zapłacić za wiarę; swoją i przodków; kogo będzie na stać na taką odwagę? nie wiem;
    P.S. na blogu s.Małgorzaty nie brałam udziału w tej dyskusji, bowiem w tym czasie tam nie zaglądałam; moja wiara jest moja i dlatego dla mnie jest jedyna, najważniejsza i nie ma jej równej;bowiem JEZUS jest moim Bogiem, Panem i Zbawcą, dlatego odpieram ataki świadków Jehowy, którzy Jezusa poniżają; pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu, obawiam się, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które jeszcze nie w całości uległo poprawności politycznej. Oczywiście w każdym pokoleniu niełatwo jest być gotowym oddać swoje życie (i nikt nie może powiedzieć o sobie, że jest gotowy), ale obawiam się, że zgodnie z tym czytaniem, ci, którzy wyznają całkiem świeckie dogmaty, które oddzielają ich od Jezusa, będą mieli znacznie trudniej. Cała nadzieja w tym, że jak dziś żadne racjonalne argumenty nie są w stanie ich przekonać, iż ta wiara, którą wyznają, tworzy najwierniejszy obraz Boga, tak też gdy przyjdzie co do czego równie nieracjonalnie się uprą aż do gotowości oddania życia i mimo wszystko pozostaną wierni Jezusowi.

      Usuń
  2. Nie pisz Leszku takich słów: "jednak nikogo nie przekonałem - pożytek ze mnie żaden...", bo to mi się kojarzy z takim nieroztropnym rolnikiem, który zasiał ziarno, usiadł na miedzy i wpadł w smutek, bo ziarna już w ręce ani worku nie ma - zostało rzucone w ziemię, w której go nawet nie widać, no i roślin żadnych też nie widać. Nic tylko się załamać, wszystko na straty.
    O tym "żadnym" pożytku z Ciebie czytam już któryś raz i to mnie trochę irytuje. Taż daj człowiecze trochę czasu temu ziarnu, żeby napęczniało, obumarło, bo to dopiero gwarantuje jakieś plony. Ty zrobiłeś w dobrej wierze, co uważałeś za stosowne, więc czuj satysfakcję i radość, a nie zniechęcenie. I nie pisz też, że jesteś na blogu Siostry niechętnie widziany, bo to nieprawda - przynajmniej ja chętnie Cię tam widzę.
    MR

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MR, piękna jest Twoja wypowiedź – tak silnie oparta w przypowieściach ewangelicznych! I teoretycznie muszę Ci przyznać rację – nie było czasu, by ziarno zaczęło kiełkować. Ale z tego, co znam życie, jak nie zaczęło ono kiełkować od razu (na tej zasadzie, że ktoś odkrył, iż można przyjąć inną perspektywę – tak, jak tu – że jeśli wierzymy, że Jezus jest Synem Bożym, to obraz, jaki od Niego dostaliśmy, z samego założenia jest wierniejszy), to już nic z tego kiełkowania nie będzie (żyjemy w takim tempie, że nikt nie wraca do dyskusji, którą uważa za zakończoną). A więc tak bardzo teoretycznie podchodząc do życia, to masz rację. Jednak o ile byśmy wrócili do tej dyskusji za parę lat, jestem przekonany, że u wszystkich dyskutantów zdania byłyby dokładnie takie same, jak dziś.
      Innymi słowy obawiam się, że wcale się nie mylę w ocenie własnej przydatności (oczywiście samo odezwanie się w tej sprawie miało sens ze względu na Jerzego M – jemu na pewno było to potrzebne, a więc nie żałuję, że się odezwałem, ale to jedyny zysk).
      A jeśli chodzi o to chętnie-niechętnie, to mi miło, że Ty chętnie mnie widzisz, obawiam się jednak że pozostajesz w mniejszości, czego dowodem są nie tylko odzywki Marka Jana, ale choćby Kasi (Skarba). A przy tym pamiętaj o tym, że Siostra moją wypowiedź kiedyś usunęła, gdy jeszcze się odezwałem po jej apelu o ciszę, a wypowiedzi MJ nie – a więc nade wszystko myślę o Gospodyni.

      Usuń
  3. Wspaniale ujął tę ewangeliczną myśl św. Augustyn: "Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu".
    Gadanie o równości religii jest nie tylko rozmywaniem swojej wiary, ale wręcz zapieraniem się jej - zapieraniem się Tego, w którego się wierzy. Jeśli się wierzy...
    Dla chrześcijanina Jezus jest (ma być) najważniejszy i to On ma zasiadać na tronie jego życia. Bo to On jest JEDYNYM Zbawicielem ludzi i całego świata. To jest prawda naszej wiary.
    Być może nadchodzi czas katakumb i oddawania życia za Chrystusa - to nic nowego. Czy stchórzymy? - się okaże...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak - to słynne zdanie św. Augustyna jest najpełniejszym rozwinięciem tego czytania. Piszesz Gadanie o równości religii jest nie tylko rozmywaniem swojej wiary, ale wręcz zapieraniem się jej - zapieraniem się Tego, w którego się wierzy. i też tak uważam - ale moi oponenci nie widzieli takiego związku.

      Usuń