sobota, 25 lutego 2012

Jesienin

Dziś kompletnie nietypowo – bo dziś żona doniosła mi, że moje piosenki (które pisałem 30 parę lat temu) krążą po internecie. Zapraszam do wysłuchania Michała Dyszyńskiego:


(tu proszę kliknąć)


 


Jest to walczyk, jaki napisałem do wiersza Sergiusza Jesienina


„Krążą liście miedziane i złote”


(tłum. Tadeusz Mongrid)


 


(żona nawet zaczęła korespondować z wykonawcą, przedstawiając kto jest autorem muzyki, co od razu znalazło odzwierciedlenie w opisie; tu, gdzie podaję linka, ta anonimowość została zachowana, bo nie tak łatwo jest sobie przypomnieć dawno nieużywane hasło)


Michał Dyszyński nigdy nie miał okazji wysłuchania mojego wykonania (jak sądzę, choć tego nie wiem, znał ją „z drugiej ręki” z wykonania prof. Joanny Tokarskiej-Bakir) i zapewne dlatego jego wykonanie miejscami się różni od oryginału, ale równie dobrze te różnice można wytłumaczyć świadomą interpretacją, do której każdy wykonawca ma prawo.


Mam nadzieję, że przynajmniej przez chwilę, ta melodia pozostanie w Was!


 


37 komentarzy:

  1. Ponieważ trafiło na koneserkę muzyki w mojej osobie (tak jakoś genetycznie jestem uwarunkowana, bo z pokolenia na pokolenie po mieczu i po kądzieli idą w mojej rodzinie generacje muzyków), to nie podzielę „wow” z poprzedniego komentarza. Po prostu tego rodzaju muzyka to zupełnie nie moja bajka

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam Ciebie Leszku! Wiersze super. Taki Eseninski kolorit. I trohe huliganstva. Przypusczam ze dobrze znasz twoczosc Esenina?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale Nelu, wiersz jest wierszem Jesienina – moja była tylko muzyka. Całkiem sporo piosenek napisałem z własnymi tekstami (z drugiej strony bywało, że pisałem wiersze, do których żadnej muzyki nie pisałem), ale sporo również było piosenek pisanych do wierszy (nade wszystko Zbigniewa Herberta, ale nie tylko). Do wierszy Jesienina – tylko ta (choć trochę tego Jesienina sobie poczytałem). Oczywiście starałem się, by muzyka oddawała charakter jego poezji – i stąd nawiązanie do romansów Wertyńskiego i stąd walc (jedyny walc, jaki w życiu napisałem)… Wydaje mi się, że właśnie taka powinna być muzyka (do tego samego wiersza można znaleźć kompozycję Jacka Niedzieli – jego podejście było zupełnie inne i w moim przekonaniu niewłaściwe). No ale np. K. z tym moim podejściem zupełnie się nie zgadza…

    OdpowiedzUsuń
  4. Po tym wstępie spodziewałem się jakiegoś uzasadnienia, jakiegoś merytorycznego ataku, a tu tylko stwierdzenie, że ta piosenka nie trafia w Twój gust muzyczny:( To jak to w końcu jest? – piosenka jest kiepska, czy też wg Ciebie miejsce muzyki jest sala koncertowa, a nie jakaś polana w lesie i rozpalone ognisko, przy którym kilkadziesiąt osób miałoby ochotę oznajmiać wszystkim pozostałym, że zakochały się w tym wieczorze…

    OdpowiedzUsuń
  5. No wiesz, patrzysz na tę piosenkę przez pryzmat wykonania Michała Dyszyńskiego – on jest znacznie lepszym gitarzystą, niż ja nim byłem (bo nawet już nie jestem – ćwierć wieku minęło od tego czasu, gdy gitarę trzymałem w rękach).

    OdpowiedzUsuń
  6. Leszku, posłużyłam się chyba jakimś skrótem myślowym, sądząc, że jest czytelny Ta „nie moja bajka” to właśnie to, co zrozumiałeś: co prawda nie potrzeba od razu sali koncertowej (może być i wnętrze kościoła o dobrej akustyce), ale takie gatunki jak poezja śpiewana, piosenka aktorska itp. (że o brzdąkaniu na gitarze przy ognisku nie wspomnę) zupełnie do mnie nie przemawiają, raczej budzą wstręt. Wydają mi się miałkie, nijakie, nieprofesjonalne, płaskie. Kocham muzykę, ale ona musi mnie zamknąć w sobie całą, otoczyć mnie, porwać. To jednak wcale nie uprawnia mnie do ataków na Ciebie, no bo niby dlaczego? Wszystko jest rzeczą gustu. Takiej np. Demarczyk trudno odmówić profesjonalizmu, a nie znoszę jej – uważam, że to, co robi, jest profanacją muzyki. I pewnie jest, bo w takich gatunkach nie tyle chodzi o muzykę, co o słowo. Dlatego nie budzą we mnie zrozumienia ani sympatii, ani zachwytu. Może „wychowałam się” na innych wzorcach, bo u mnie w domu (szeroko pojętym) faktycznie nikt czegoś podobnego nie słuchał ani nie uprawiał.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moje „wow” dotyczyło Ciebie, nie pana Michała Nigdy nie mówiłeś, że komponowałeś piosenki. Przynajmniej ja nic o tym nie wiedziałam, dlatego wow, wow, wow!!!! :) :) :) :

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeżeli muzyka Zygmunta Koniecznego jest dla Ciebie płaska, a wykonania Ewy Demarczyk, to profanacja – to na pewno się nie zrozumiemy. I na Twoim miejscu nie lekceważyłbym śpiewania przy ognisku – ci, którzy śpiewają przy ognisku (choćby właśnie tę piosenkę, która do śpiewania przy ognisku została napisana), prędzej zajrzą na salę koncertową, niż ci, dla których ognisko jest jedynie dobrym miejscem do spożywania alkoholu… Ci pierwsi, gdy tam pójdą, pójdą z potrzeby serca; ci drudzy, gdy tam pójdą – pójdą tam tylko ze snobizmu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Leszku, obwarowałam przecież swoją wypowiedź wszelkimi zastrzeżeniami, że to tylko mój gust. Nie da się lubić wszystkiego i niekoniecznie da się uzasadnić, dlaczego jeden preferuje kolor niebieski, a inny żółty. O snobach też nie rozmawiamy, bo to inny temat. Możesz mnie wykląć do siedemnastego pokolenia, ale to nie sprawi, że pokocham pitolenie na gitarce przy ognisku, bo to nie mój świat i tyle. Nie wszyscy jesteśmy od jedenj formy. Przepraszam, że Cię rozzłościłam, już się zamykam i znikam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie mówiłem, bo o czym tu mówić? Można mówić tylko o tym, co żyje – a te moje piosenki, odkąd sam przestałem śpiewać, zakończyły swój żywot. Wiem, że jeszcze Agnieszka Czachowska w swoim autorskim programie w PRII wykonywała moje piosenki (ale to dotyczyło tych „bardziej ambitnych”, jak „Do Marka Aurelego” Zbigniewa Herberta (moja wersja była na ładne kilka lat przed wersją Przemysława Gintrowskiego)) – i to wszystko. Dopiero teraz się dowiedziałem, że Michał Dyszyński umieścił w internecie swoją interpretację właśnie tej piosenki, przeznaczonej do wspólnego śpiewania przy ognisku, więc dopiero teraz o tym napisałem.

    OdpowiedzUsuń
  11. no proszę! ładne a żony czasem się przydają

    OdpowiedzUsuń
  12. Ależ nie rozzłościłaś i proszę nie znikaj – nadużyciem wg mnie było stwierdzenie, że jesteś genetycznie uwarunkowana na dobrą muzykę, bo to przy tym, co napisałaś, sugerowało, że to zła muzyka – tymczasem Ty pisałaś tylko o tym, że to nie jest gatunek, który by trafiał do Ciebie. O gustach nie da się dyskutować i wcale nie próbuję. Zwracam tylko uwagę, że taka muzyka do wspólnego śpiewania też jest potrzebna i może wypełniać pozytywną rolę w edukacji muzycznej. I wśród tych piosenek do wspólnego śpiewania są i takie, które są dobre i takie, które są złe. Ta w moim subiektywnym odczuciu (bo autorskim przecież) jest dobra, bo bazuje na prostym, ale bardzo ładnym teście, a jej muzyka dobrze „trzyma się” tekstu. Tobie nie odpowiada to, gdy muzyka pełni rolę służebną wobec tekstu – ja jednak uważam, że w przypadku każdej piosenki taka jedność tekstu i muzyki jest konieczna.

    OdpowiedzUsuń
  13. Sam jestem zaskoczony, że żona trafiła na tę piosenkę. Ale żona również jest zaskoczona i sama nie potrafi dojść do tego, jak to się stało – szukała jakiejś piosenki Elżbiety Adamiak, a google wypisało m.in. „Krążą liście miedziane i złote” słowa Jesienin, autor muzyki nieznany – i to ją zaintrygowało, bo oczywiście znała moją wersję i wtedy weszła na tę stronę i zaczęła korespondować z autorem. Do odkrycia doszło w czwartek, a w piątek Michał Dyszyński odpowiedział – i wtedy doniosła mi o swoim odkryciu. Okazało się, że kończył Władysława IV w czasach, w których mnie w 17-tkach już nie było. Była za to jeszcze Aśka Tokarska, która była moją zastępczynią na tym obozie, o którym mówiłem, że to najlepszy obóz, jaki w życiu poprowadziłem i to zapewne z jej wykonania znał tę piosenkę (ale oczywiście śpiewali wszyscy – ktoś jednak musiał inicjować wykonanie).

    OdpowiedzUsuń
  14. Mysle ze zona byla z Ciebie dumna, Ale mogla tej dumy i nie pokazac, czasem baby tak robia.

    OdpowiedzUsuń
  15. No proszę, takie zdolności i talenty, a zakopane głęboko w historii. Czy trochę nie żal?

    OdpowiedzUsuń
  16. Przemijanie, to normalny los człowieka… To tylko nielicznym dane jest to, że coś po nich zostanie. To i tak dla mnie dużo, że dzięki Michałowi Dyszyńskiemu to przemijanie następuje nieco wolniej…

    OdpowiedzUsuń
  17. Dopóki człowiek żyje, może tworzyć. Wiem, że teraz tą twórczością jest blog. Zastanawiam się tylko, czy powrót do wcześniejszych talentów nie zaowocowałby równie ciekawymi, a może nawet dojrzalszymi owocami?Niejaki Kant w wieku 57 lat wydał swoje najlepsze dzieło. Co więcej właściwie tym dziełem praktycznie zadebiutował, nie licząc wcześniejszych drobniejszych dokonań.Zabawna historia. Gdy pisałem bloga, po roku postanowiłem założyć licznik Countomat. Nie mogłem, gdyż okazało się, że ktoś obcy założył licznik pod mój adres. Następnie zapomniałem hasła do konta, a wczoraj go sobie przypomniałem. Wszedłem w statystyki, a ponieważ ostatnio często w różne statystyki wchodzę, więc postanowiłem przeanalizować sytuację. Dobrze, że owych statystyk nie znałem pisząc swego bloga. Bo chyba bym długo nie napisał. Nie chodzi mi o popularność własnego bloga, bo pisałem trochę dla siebie, a trochę na wezwanie Ducha Świętego, ale o niską aktywność całego naszego społeczeństwa. To trochę mnie poraża w obliczu wyzwań stojących przed całym światem. Co tu dużo pisać, szpiegowałem Twój blog i inne blogi. Twój ma wysoką pozycję, ale liczba stałych czytelników nie jest powalająca. W top 1000, a więc w całkiem przyzwoitym zakresie, większość adresów ma od kilku do kilkudziesięciu stałych bywalców. O pierwszej setce nie wspominam, bo dopiero będę ją analizować pod kątem ludzkich pasji. Jednakże już pierwsze wejścia na ową setkę wskazują, że społeczeństwo generalnie nie interesuje się niczym, poza małą grupka pasjonatów.

    OdpowiedzUsuń
  18. „Dopóki człowiek żyje, może tworzyć.” Ależ tak. Mogę się pod tym podpisać obiema rękami Leszku piosenka mi się podobała, bo wprawdzie od dawna nie mam styczności z takimi klimatami, ale nie zapomniałam przecież czasów internatu, rajdów, śpiewania przy ognisku, lub słuchania z magnetofonu Starego Dobrego Małżeństwa. No i te słowa Jesienina To już moja bajka, przyroda i to „wszechstworzenie” jakby dokładnie dla mnie… że tego nie znałam (a może gdzieś się obiło ale zapomniałam) mogę zwalić tylko na karb niechęci do poezji. Muzycznie nie będę oceniać, bo słuch to ja mam jakby mi słoń na ucho nadepnął i wolę brzdąkanie, albo nawet „porykiwania szarpidrutów” niż operę Ale klimat jest i to się liczy.A wracając do tworzenia… nie prawda, że nie ma powrotu. Do tej samej rzeki się nie wejdzie, ale można inaczej poczuć nurt. Ciekawe, że też właśnie wracam do dawnych czasów… przez ponowna lekturę książki nieco już zapomnianej, przypomina mi się, że też coś kiedyś próbowałam nabazgrolić… Nie… to już na pewno nie Wasze klimaty, proza i na dodatek fantastyka, więc nie mam się co chwalić, ale wcale nie żałuję tego swojego sentymentu. No i już wiecie, czemu ostatnio rzadziej zaglądam :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Lekusiu, nie przejmuj się tym, że ktoś Ci zajął adres na countomacie – nawet jeśli adres byłby wolny, to i tak countomat nie zarejestrowałby tego adresu. Rzecz w tym, że na onecie nie można wstawić licznika wraz z całym kodem (a to zapewnia reklamę countomatowi), więc countomat nie rejestruje adresów onetowych (wiem, bo kiedyś z countomatem korespondowałem – ja mam, bo zarejestrowałem się na samym początku działania countomata w Polsce)

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie wiem, czy kojarzysz zdjęcie Janusza Popławskiego na okładce jednej z płyt Czerwono-Czarnych, na której ma gitarę typu półpudło – ja mam dokładnie taką samą gitarę: Jolana Tornado (jak wpiszesz w google, to zobaczysz zdjęcia). Zostawiłem ją sobie mimo, że zespół, jako pierwszy przestał istnieć (sponsor nas wyrzucił ze swojego klubu, bo zaczęliśmy grać takie rzeczy, na których trudno było zarabiać – nade wszystko graliśmy bluesa) – zachowałem, bo była tak miękka, jak żadna inna. Dziś nawet ta gitara (a nie tylko gitara żony – porządna klasyczna gitara) jest dla mnie za twarda – spróbowałbym trochę pograć i od razu bolałby mnie palce! Kupując kiedyś synowi keyboard, myślałem, że może sam przy okazji pogram (na keyboardzie nie ma problemu dociskania strun), ale najnormalniej w świecie brakowało mi na to czasu.Za to syn od czasu do czasu zarabia jakieś niewielkie pieniądze grając w różnych klubach – on jest absolutnie nowoczesny i komputer z różnymi przystawkami jest jego instrumentem.

    OdpowiedzUsuń
  21. Wow!!! Jakie to pięknie gratulacje :) …

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie przejmuję się Ot, ciekawostka, przynajmniej dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  23. To bardzo fajnie Tzn. że sobie gracie. Ja umiem tylko na nerwach :) :) :) Zdecydowanie wolę rysować i coś pisać. I chociaż na bardzo długo odłożyłam ołówki, to może już czas sobie przypomnieć, że jest coś poza tzw. „szarą rzeczywistością”.

    OdpowiedzUsuń
  24. Ale miła niespodzianka Gratuluję, Leszku! Też mam w życiorysie epizod muzyczny i trochę mi żal, że się zakończył…

    OdpowiedzUsuń
  25. A opowiesz coś więcej o swoim epizodzie?

    OdpowiedzUsuń
  26. Śpiewałam – sopranem koloraturowym. Niestety zaczęłam palić i …. Już nie palę, ale i nie śpiewam. Zmarnowany talent, niestety. Napisałam o tym u siebie (18 II 2011 – trochę w poście, więcej w dyskusji), jeśli chciałbyś poczytać.

    OdpowiedzUsuń
  27. No to się trochę naczytałem. Najbardziej żal tej kasety! Nie doczytałem się jednak, gdzie śpiewałaś (pomijając chór szkolny, który do tej kariery stanowił jedynie preludium). Obstawiałbym jakiś chór akademicki. Ale może to była droga całkiem indywidualna? – tego wszystkiego nadal nie wiem:( Nie to, bym musiał wiedzieć, ale byłoby mi przyjemnie, gdybym wiedział.

    OdpowiedzUsuń
  28. Odkryto tę moją koloraturę, gdy byłam licealistką, więc bez problemu dostałam się do szkoły muzycznej. Od czasu do czasu występowałam już na rozmaitych minikoncertach. Zaplanowałam studia w Konserwatorium Muzycznym w Krakowie (i na innym wybranym już kierunku, bo moja p. profesor od śpiewu doradziła mi zdobyć też inny zawód, tak bym nie była skazana na operę, bo… to było za komuny), ale wylądowałam zupełnie gdzie indziej. Nie żałuję, że skończyłam ostatecznie inne studia, ale tego, że zmarnowałam głos, nie mogę sobie darować… No i utraty owej kasety… Sorry za wielokropki, ale bloguję anonimowo

    OdpowiedzUsuń
  29. No to widzę, że Twoja przygoda z muzyką była znacznie poważniejsza, niż sądziłem (bo przecież obstawiałem jakiś porządny chór akademicki) – nie mówiąc już o porównaniach z moją przygodą. Oj, tej kasety to strasznie szkoda – jak kto zakochany, to zdolny jest do największych poświęceń – nawet takich, o których później myśli, że to była jednak kompletna głupota. To bardzo ciekawe, jak to będzie z muzyką już po tamtej stronie życia. Tyle cytowałem Świadectwa Anny, ale jeszcze nie trafiłem na ten wątek. Były opisy, z których wynikało, że nawet pozbawieni ciała (a więc i zmysłów) pozostaje w nas ta sama wrażliwość na to, co teraz poznajemy za pomocą zmysłów. Wydaje się więc, że pozostanie w nas również wrażliwość muzyczna. Może więc ten Twój talent jeszcze rozkwitnie. Myślę, że tak właśnie będzie :)

    OdpowiedzUsuń
  30. No przecież wierzymy w „ciała zmartwychwstanie”, ale czy tam każdy z nas będzie miał tylko te swoje talenty, czy każdy będzie potrafił wszystko – nie wiadomo. Pan Jezus mówił o powinności wykorzystania otrzymanego talentu, zanim nastąpi rozliczenie. Niemniej wierzę w Boże miłosierdzie – przyznaję się do zakopania tegoż talentu, i nie uważam tego zakopania za słuszne, więc… Ale może faktycznie dane mi będzie zaśpiewać owo ‚Ave Maria’ z chórem aniołów… Leszku, to był zaledwie dwuletni epizod – skończyło się, zanim się zaczęło. Nie chcę się licytować (także na Twoją korzyść :) ), ale z tego co zrozumiałam, Ty grałeś w zespole, komponowałeś i śpiewałeś – czyli byłeś/jesteś muzykiem. Nb. ja też komponowałam i śpiewałam te swoje piosenki, akompaniując sobie na gitarze, ale była to amatorszczyzna. Zabrakło mi właśnie zespołu – ludzi, którzy zrobiliby aranżację. Bo sama melodia w tych moich kompozycjach była chyba niezła. Teraz sobie przypominam, że miałam nawet propozycję współpracy z zespołem estradowym, ale sopran nie sprawdza się na estradzie. Poza tym wtedy już pracowałam… W każdym razie przepadło. Kurczę, wywołałeś we mnie wspomnienia – i tęsknotę za tym co było (czy mogło być) sto lat temu…

    OdpowiedzUsuń
  31. Takie rozbudzone tęsknoty, to jednak również świadomość, że coś się w życiu zrobiło. Mam więc jednak nadzieję, że wcale nie masz do mnie żalu, że te wspomnienia rozbudziłem. A z tym porównaniem, to zupełnie nie tak – zespół był w czasach liceum (i to nie przez całe) i był zwykłym zespołem amatorskim; nasz mecenas wyrzucił nas z klubu, gdy przestawiliśmy się całkowicie na bluesa. Od tej pory moje granie stało się całkiem prywatne z domieszka ognisk harcerskich (ale tu, by nie stać się nadwornym grajkiem, trzymałem się zasady, że śpiewam tylko swoje piosenki – to na potrzeby tych ognisk napisałem muzykę do tego wiersza Jesienina). Do ciekawszych epizodów należał taki, w którym mój przyjaciel (wówczas student polonistyki – ja studiowałem na politechnice) w jednym z liceów z tamtejszą młodzieżą wystawiał Herberta. Napisałem wtedy połowę piosenek do tego spektaklu; drugą napisała Agnieszka Czachowska, wówczas uczennica tego liceum, a później prowadząca audycję autorską w PRII. W tym okresie zostaliśmy też zaproszeni do telewizji do programu robionego przez Jerzego Śladkowskiego. Pomysłem dla tego programu była rywalizacja w wykonywaniu piosenek dwóch grup – o „wygranej” decydowały listy do redakcji programu. My konkurowaliśmy z Ryszardem Poznakowskim i „Trubadurami”, ale nie wolno nam było śpiewać Herberta, bo był to okres zapisu w cenzurze na to nazwisko, ale i tak „wygraliśmy” (ja śpiewałem Pawlikowską-Jasnorzewską – tzn. piosenkę, którą napisałem do jej wiersza – wybrał Śladkowski, choć ja wolałem śpiewać całkowicie autorskie piosenki). Nb. po tym programie zgłosił się do nas Piotr Bakal, późniejszy twórca Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Autorskiej OPPA – miał nadzieję, że dzięki nam wypłynie na szersze wody i przez jakiś czas uczestniczył w naszych działaniach (ale Herbert to był ostatni nasz spektakl). Tak więc widzisz – z mojej strony to całkowicie amatorskie działanie, choć ocierające się o nazwiska profesjonalistów.Nb. „Do Marka Aurelego” napisał również Przemysław Gintrowski (świat jest mały – kolega z klasy mojego przyjaciela, o którym wspomniałem przed chwilą) – swoją wersję uważam za o wiele lepszą – tak więc z drugiej strony przy profesjonalistach nie czuję się wcale zakompleksiony! (ale niestety tej mojej wersji w internecie nie znalazłem – do wspólnego śpiewania się nie nadawała, więc i nie przeżyła; napisałem ją bezpośrednio po tym, jak codziennie biegałem na Konkurs Chopinowski – ten, który „wygrał” Krystian Zimerman – to na prawdę bardzo odległe czasy; muzyka Chopina brzmiała mi w uszach i odnalazła się w tej kompozycji)

    OdpowiedzUsuń
  32. Ciekawe to wszystko. Masz czym się chwalić i co wspominać. Ja wystartowałam w owym czasie w Festiwalu Piosenki Radzieckiej (brr), ale pod warunkiem, że zaśpiewam po polsku. Warunek był nie do przyjęcia, bo regulamin mówił wyraźnie, że trzeba po rosyjsku. Ja do tego języka nic nie miałam (już wtedy uważałam go za piękny, mimo że byłam wychowana antykomunistycznie, a komuniści wykończyli mojego ojca), ale do festiwalu owszem miałam. Postawiłam więc sprawę tak, że albo zaśpiewam po polsku (w ramach swoistego protestu), albo wcale. I zaśpiewałam, po polsku – ‚Deszcz za oknami’ z ‚Jeziora łabędziego’. Niezapomniane to było… Otrzymałam wyróżnienie, ale nie zakwalifikowałam się dalej – no bo zaśpiewałam po polsku

    OdpowiedzUsuń
  33. No tak – w tamtych czasach tego typu „propozycje” były propozycjami nie do odrzucenia – sprytnie to wymyśliłaś! Ja się przyznam, że miałem znacznie gorszą „propozycję” w swoim życiorysie, na którą nic nie wymyśliłem. Było to w klasie maturalnej – kilkadziesiąt osób zostało imiennie zaproszonych i przedstawiono nam, że mamy „spontanicznie w sposób zorganizowany” rzucić się pod samochód tow. Breżniewa, który właśnie miłościwie ma nawiedzić nasz kraj. Ktoś zadał pytanie, a czy obstawa będzie o tym poinformowana? Odpowiedź była taka, że tego nie wiadomo, ale my będziemy drudzy na tej trasie, że wcześniej tak będzie pod Pomnikiem Lotnika, a więc nie mamy się czego obawiać. „Ale jeśli ktoś się nie czuje na siłach, to się może wycofać. Pamiętajcie jednak, że my wiemy kim jesteście i jakie organizacje reprezentujecie!” (ja ZHP) – jak napisałem na wstępie, rzucałem się pod te koła, nie miałem żadnego pomysłu, jak się wykręcić. Pocieszałem się tylko, że nie muszą za to witać razem ze szkołą (która zresztą stała w tym samym miejscu). Ale jedna osoba rzeczywiście zachowała się całkowicie spontanicznie – była to mała zuchna, którą jakiś harcerz miał podać Towarzyszowi. Ta zuchna na widok starucha siedząc już w jego ramionach po prostu tak się rozryczała, że całą wymowę propagandową szlag trafił!

    OdpowiedzUsuń
  34. No tak – w tamtych czasach tego typu „propozycje” były propozycjami nie do odrzucenia – sprytnie to wymyśliłaś! Ja się przyznam, że miałem znacznie gorszą „propozycję” w swoim życiorysie, na którą nic nie wymyśliłem. Było to w klasie maturalnej – kilkadziesiąt osób zostało imiennie zaproszonych i przedstawiono nam, że mamy „spontanicznie w sposób zorganizowany” rzucić się pod samochód tow. Breżniewa, który właśnie miłościwie ma nawiedzić nasz kraj. Ktoś zadał pytanie, a czy obstawa będzie o tym poinformowana? Odpowiedź była taka, że tego nie wiadomo, ale my będziemy drudzy na tej trasie, że wcześniej tak będzie pod Pomnikiem Lotnika, a więc nie mamy się czego obawiać. „Ale jeśli ktoś się nie czuje na siłach, to się może wycofać. Pamiętajcie jednak, że my wiemy kim jesteście i jakie organizacje reprezentujecie!” (ja ZHP) – jak napisałem na wstępie, rzucałem się pod te koła, nie miałem żadnego pomysłu, jak się wykręcić. Pocieszałem się tylko, że nie muszą za to witać razem ze szkołą (która zresztą stała w tym samym miejscu). Ale jedna osoba rzeczywiście zachowała się całkowicie spontanicznie – była to mała zuchna, którą jakiś harcerz miał podać Towarzyszowi. Ta zuchna na widok starucha siedząc już w jego ramionach po prostu tak się rozryczała, że całą wymowę propagandową szlag trafił!

    OdpowiedzUsuń
  35. Ale o co chodziło z tym rzucaniem się pod koła – to miał być hołd dla Breżniewa czy protest? A jeśli było to (bodaj) 22 lipca 1974 w Warszawie, to może się i spotkaliśmy :) )

    OdpowiedzUsuń
  36. Chodziło o to, by było wrażenie, że ludność Warszawy tak kocha tow. Breżniewa, że na nic nie zważając, rzuca się pod koła, by przynajmniej na chwilę zatrzymać ukochanego przywódcę świata komunistycznego w jego drodze z lotniska. Pierwsze takie coś miało być pod Pomnikiem Lotnika (z tego, co pamiętam, zatrzymywali tam hutnicy z Huty „Warszawa”), a drugie takie zatrzymanie miało miejsce pod Domem Partii – zatrzymywała młodzież. Wydaje mi się, że było to w mojej klasie maturalnej, a maturę robiłem w 1972 roku. A więc to zdarzenie albo było na wiosnę 1972 (co bardziej prawdopodobne), albo wczesną jesienią 1971. W latach późniejszych było to powtarzane, ale to moje było po raz pierwszy. W 1974 KD PZPR wydało opinię „Obecne kierownictwo Referatu Szkół ponadpodstawowych nie gwarantuje właściwego wychowania ideowo-politycznego” i już nikt do takich akcji by mnie nie wyznaczał.

    OdpowiedzUsuń