sobota, 10 grudnia 2011

Głos wołającego…

Pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz [posłanym], aby zaświadczyć o światłości. Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: „Kto ty jesteś?”, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: „Ja nie jestem Mesjaszem”. Zapytali go: „Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem?” Odrzekł: „Nie jestem”. „Czy ty jesteś prorokiem?” Odparł: „Nie!” Powiedzieli mu więc: „Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?” Odpowiedział: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz”. A wysłannicy byli spośród faryzeuszów. I zadawali mu pytania, mówiąc do niego: „Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem?” Jan im tak odpowiedział: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała”. Działo się to w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu.    (J 1, 6-8 19-28)


 


To końcowe zdanie Działo się to w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu., służy jednemu tylko celowi – chodzi w nim o to, by podkreślić, iż to, co zostało opowiedziane wcześniej, zdarzyło się naprawdę, że to jest opis konkretnych zdarzeń.
Jednak prawdą jest również to, co pisałem przed tygodniem o tym, że „Wszyscy jesteśmy Janami Chrzcicielami”. Powinniśmy więc być głosem wołających na pustyni (czy na puszczy – jak było w tłumaczeniu ks. Wujka) i zapowiadać ponowne przyjście tego, któremu nie jesteśmy godni odwiązać rzemyka u Jego sandała.


 


 


21 komentarzy:

  1. Leszku – to nie takie proste, gdy nie jest się godnym rozwiązać rzemyka u sandałów Jana Chrzciciela, a co dopiero Tego, Któremu On nie był godzien ………bliżej mi do postawy celnika; „A celnik, stojąc z daleka, nie śmiał nawet oczu podnieść w górę; bił się tylko w piersi i mówił: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu [grzesznej]. …” gdzie mi do Jana Chrzciciela??????

    OdpowiedzUsuń
  2. Basiu, gadać możesz sobie co chcesz, ale póki jesteś głosem wołającego na puszczy (wybieram tę formę, bo w końcu została ona dostosowana do polskich warunków), to jest wszystko w porządku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Leszku – problem leży gdzie indziej; mniej gadać a więcej czynić czyli prostować najpierw własną ścieżkę życia. Dlaczego to takie trudne????

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy jestem godna hmm ? Czy jestem podobna do Jana ? Czy to aż tak ważnie ? Dla mnie jest najważniejsza tylko Jezus, Jezus jest pierwszy miejsce niż ja… Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tam wiem swoje – prowadząc blog religijny, jesteś głosem wołającego na puszczy. A ten głos dociera do różnych ludzi – i to się liczy! (a to, że to trudne – nie jest wcale takie ważne).

    OdpowiedzUsuń
  6. fajne są takie zdania, które potwierdzają konkretne miejsce i czas… Leszku… wpadłam już w pozytywną rutynę – pomagasz mi się skupić na Słowie Bożym, czy czytam Twoją notkę przed czy po mszy św, zawsze lepiej się wsłuchuję dzięki dobrze, że jesteś!

    OdpowiedzUsuń
  7. Reniu, mnie chodziło o to, że wszyscy jesteśmy powołani do tego, by zapowiadać ponowne nadejście Jezusa. Jan Chrzciciel zapowiadał pierwsze przyjście, a my mamy zapowiadać ponowne. I Ty prowadząc swój blog jesteś tą, która „prostuje drogi Panu”… To tylko o to chodziło (i zupełnie nieistotne jest to, czy czujemy się godni tego zadania, czy nie).

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo miło mi to czytać (szczególnie że coraz większe mam wątpliwości, czy komukolwiek na cokolwiek jestem potrzebny).

    OdpowiedzUsuń
  9. bw.berbla141@onet.pl11 grudnia 2011 19:26

    Leszku – skromność, pokora czy kokieteria? Jesteś, jesteś potrzebny, choćby tylko mnie……więc proszę potraktuj mnie, jako tą jedną, zagubioną owieczkę, po którą Pan udał się aby ją odnaleźć zostawiając 99 sprawiedliwych.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeżeli kochamy Pana z całego serca i pragniemy innym GO przybliżać już jesteśmy godni. Pięknie Leszku, że podkreśliłeś to:”prowadząc blog religijny już jesteśmy „Janami”, ale też musimy swoim życiem świadczyć o NIM. Dlatego do dzieła moi kochani. Apostołujmy !!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Basiu, ani skromność, ani pokora, ani kokieteria – po prostu stwierdzenie faktu oparte o wydarzenia, o których nie piszę na blogu. Jest duża rozbieżność między moim własnym spojrzeniem, a spojrzeniem innych. A o sobie nie pisz „zagubiona owieczka”, bo nią nie jesteś i żaden pasterz nie jest Ci potrzebny (i zresztą go nie szukasz). Idziesz drogą, którą wskazał Ci Pan.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dokładnie! I tak, jak pisałem przed tygodniem, to, co innych pociągało do Jana, to pełna zgodność jego słów z wizerunkiem, jaki po sobie pozostawiał – i z nami musi być tak samo – właśnie tak, jak Siostra pisze!

    OdpowiedzUsuń
  13. „Działo się to w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu” – też zwróciłam uwagę na te właśnie słowa w czasie dzisiejszej Mszy Świętej. Tyle że mnie uświadomiły to, że Jan chrzcił tam, gdzie mieszkali Łazarz, Marta i Maria – przyjaciele Jezusa. Jakoś nigdy wcześniej tego nie skojarzyłam. Jeszcze nie wiem, dlaczego akurat ten szczegół mnie ‚dotknął’…

    OdpowiedzUsuń
  14. Ponieważ ja nie jestem taki biegły w topografii, to gdyby nie Twoje wyjaśnienie, tego bym nigdy nie zauważył (a oczywiście masz rację). Ale skoro tak, to jest to dowód na to, jak ważne było przygotowywanie ludzi przez Jana na przyjście Jezusa. Skoro do Jana ściągali ludzie z całego Izraela, to przecież w pierwszej kolejności ci, którzy mieszkali w pobliżu. Jest oczywiste, że całe rodzeństwo zostało odpowiednio przygotowane na przyjście Jezusa – i to tak, że wszyscy stali się Jego przyjaciółmi. A zatem odnosząc to do nas, wskazuje to na wagę w naszym przyjmowaniu Janów Chrzcicieli, którzy do nas przychodzą – z jednej strony sami mamy być Janami Chrzcicielami, ale z drugiej musimy umieć przyjmować Janów Chrzcicieli, którzy do nas przychodzą. Bez tego grozi nam, iż nie zauważymy samego Chrystusa, gdy powtórnie przyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
  15. Dzięki za podpowiedź, Leszku

    OdpowiedzUsuń
  16. Leszku -większość tak ma; ja także>> prostu stwierdzenie faktu oparte o wydarzenia, o których> nie piszę na blogu. Jest duża rozbieżność między moim> własnym spojrzeniem, a spojrzeniem innych.Jak bym czytała o sobie. Jak myślisz – dlaczego tak trudno jest mi zatrzymać przyjaciół także blogowych? bo wciąż w czymś się nie zgadzamy. Bezustannie NIEPOROZUMIENIA. Mój punkt widzenia spraw i nauki Pana naszego Jezusa jakże często odbiega od punktu widzenia innych. Przecież z tego powodu kasowałam blogi. A o sobie nie> pisz „zagubiona owieczka”, bo nią nie jesteś i żaden> pasterz nie jest Ci potrzebny (i zresztą go nie szukasz).Oj szukam…szukam, nawet nie wiesz jak bardzo, aby mi otworzył [na blogu]oczy i uszy na głos PANA,zaś w realu był bodźcem do czynu- działania. Czasami Bóg stawia na mej drodze wspaniałych wikarych, którzy nadają na falach, na których ja odbieram, ale biskup za chwilę ich przenosi gdzie indziej. > Idziesz drogą, którą wskazał Ci Pan.To pocieszające, lecz pomyśl sam, jak „diabelstwo” może iść drogą którą wskazał Pan?

    OdpowiedzUsuń
  17. Oj, widzę (po przeczytaniu kilku komentarzy), że w dość różny sposób Bóg do nas przychodzi i nas do siebie posyła. Jesteśmy Janami Chrzcicielami – zgodzę się, ale jedno z nas jest bardziej ascetyczne, drugie bardziej pokorne, trzecie bardziej kontrujące, inne jeszcze bardziej odważne i „drapieżne” itp… Dobrze, że Bóg jest tak hojny!

    OdpowiedzUsuń
  18. Gdybyś rzeczywiście czuła się zagubioną owieczką, to nie robiłabyś teraz żartów ze słów ks. T. Owszem zabolałyby Ciebie w pierwszej chwili jako jawnie niesprawiedliwe, ale z czasem zadawałabyś sobie pytanie, czy aby na pewno nie jesteś owym diabelstwem? Tymczasem Ty nie masz najmniejszych wątpliwości (i słusznie), że diabelstwem nie jesteś. Wracasz do tych słów, bo one Ciebie cały czas bolą, bo nie potrafisz wybaczyć księdzu, że ich użył. Nie ma w Tobie nic (i na całe szczęście) z zagubionej owieczki, której konieczny jest pasterz. Wracasz do tych słów, by pokazać światu, jaka krzywda Ciebie spotkała, a nie po to, by uzyskać od kogoś odpowiedź (od kogoś, bo Ciebie samej już na to nie stać), czy jesteś diabelstwem, czy nie. Tobie to niepotrzebne, bo sama doskonale wiesz.

    OdpowiedzUsuń
  19. Leszku – to, co we mnie zasiano wciąż tkwi; źle mnie oceniasz. Nie jestem tak pewna siebie, aby nie myśleć bezustannie o tym. „Tymczasem Ty nie masz najmniejszych wątpliwości (i słusznie), że diabelstwem nie jesteś”.Gdybym nie miała wątpliwości to bym nie wspominała. Wybaczyłam, lecz pytanie kierowane do Boga – Boże, czy naprawdę jestem „diabelstwem”? – pozostanie już do końca moich dni. Pojawia się nawet wtedy gdy przyjmuję komunię. Bo czy „diabelstwo” ma prawo przyjmować do swego serca Jezus? A może ks.Adam miał rację ??? może powinnam odejść od kościoła, aby innym kapłanom się nie wchodzić w drogę i nie narażać się na takie sytuacje? A może do mnie odnoszą się słowa Jana Chrzciciela – „plemię żmijowe”? Takie i inne pytania z tym związane wciąż mnie nurtują.pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  20. Ależ ja Ciebie w ogóle nie oceniam – staram się jedynie opisać sytuację. I wybacz, jeśli niesłusznie mi się wydawała, iż żartujesz sobie z tych słów, które pod Twoim adresem padły – ja to odczuwałem jako żart i uważałem, że do tego miałaś prawo.

    OdpowiedzUsuń