sobota, 7 maja 2011

Droga do Emaus

(13) Tego samego dnia dwóch z nich szło do wsi zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jeruzalem.  (14) Rozmawiali ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło.  (15) Gdy tak roz­mawiali i zastanawiali się, sam Jezus przybliżył się do nich i szedł z nimi.  (16) Lecz ich oczy były jakby przyćmione i nie mogli Go rozpoznać.  (17) Odezwał się do nich: „Cóż to za roz­mowy prowadzicie ze sobą w drodze?". Przystanęli smutni.  (18) Jeden z nich, któremu na imię było Kleofas, podjął rozmo­wę: „Jesteś chyba jedynym z przebywających w Jeruzalem, który nie dowiedział się o tym, co się tam w tych dniach sta­ło?".  (19) Zapytał ich: „O czym?". Wtedy Mu powiedzieli: „O Je­zusie z Nazaretu, proroku potężnym w czynie i słowie przed Bogiem i wobec całego ludu.  (20) Wyżsi kapłani i nasi przywód­cy wydali na niego wyrok śmierci i ukrzyżowali Go.  (21) A my mieliśmy nadzieję, że to On wyzwoli Izraela. Tymczasem upływa już trzeci dzień od tego wydarzenia.  (22) Co więcej, nie­które z naszych kobiet wprawiły nas w zdumienie. Gdy wcze­snym rankiem poszły do grobu,  (23) nie znalazły Jego ciała. Wróciły, mówiąc, że widziały aniołów, którzy zapewnili, że On żyje.  (24) Niektórzy spośród nas poszli do grobu i zastali wszystko tak, jak powiedziały kobiety, ale Jego nie widzieli".  (25) Wtedy On im powiedział: „O nierozumni i leniwi w sercu! Nie wierzycie w to wszystko, co powiedzieli prorocy!  (26) Czyż Chrystus nie musiał tego cierpieć i wejść do swej chwały?".  (27) I zaczynając od Mojżesza, przez wszystkich proroków, wy­jaśniał im, co odnosiło się do Niego we wszystkich Pismach.  (28) I zbliżyli się do wsi, do której zdążali, a On sprawiał wraże­nie, że idzie dalej.  (29) Lecz oni nalegali: „Zostań z nami, gdyż zbliża się wieczór i dzień dobiega końca". Wszedł więc, aby pozostać z nimi.  (30) Gdy zasiedli do stołu, On wziął chleb, od­mówił modlitwę uwielbienia, połamał i dawał im.  (31) Wtedy otworzyły się im oczy i rozpoznali Go. Lecz On stał się dla nich niewidzialny.  (32) I mówili do siebie: „Czy serce nie rozpa­lało się w nas, gdy rozmawiał z nami w drodze i wyjaśniał nam Pisma?".  (33) W tej samej chwili wybrali się i wrócili do Jeruza­lem. Tam znaleźli zgromadzonych Jedenastu i innych z nimi,  (34) którzy mówili: „Pan prawdziwie zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi".  (35) Także oni opowiadali o tym, co im się przyda­rzyło w drodze i jak dał się im poznać przy łamaniu chleba. 
(Łk 24)

A czy nam dzisiaj nie zdarza się dokładnie to samo, co uczniom idącym do Emaus? Tęsknimy za miłością, ale gdy przychodzi, kto z nas rozpoznaje w niej Chrystusa?

17 komentarzy:

  1. Bo… to takie trudne…

    OdpowiedzUsuń
  2. Ba, ale tak jest zawsze (chyba, że to wcale nie jest miłość)!

    OdpowiedzUsuń
  3. albo innych znaków nie dostrzegamy…

    OdpowiedzUsuń
  4. albo innych znaków..

    OdpowiedzUsuń
  5. Często Chrystus stoi na przeciw nas , a my z uporem trwamy i nie dostrzegamy GO, niestety. Czytać i żyć Pismem św. to jest trwanie przy NIM :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, niestety – a On tak by chciał, byśmy do Niego przylgnęli..

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę, że aby (parafrazując, Cię Leszku), trzeba najpierw głęboko wysłuchać ją – miłość i pozwolić sobie wobec niej wypowiedzieć swoje oczekiwania. Myślę, że my często ani samych siebie nie znamy, nie znamy swej głębi i swych pretensji do życia i do Boga, a tym bardziej wtedy nie jesteśmy w stanie skonfrontować się z miłością, która coś mówi…Pozdrawiam niedzielnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. A może te oczekiwania nie są ważne? Może ważna jest jedynie ta miłość, która trwa, może ważne jest tylko to, by dawać siebie temu, kogo się kocha (oczywiście stosownie do tego kim jestem ja i kim jest ta osoba, którą kocham)?

    OdpowiedzUsuń
  9. Te oczekiwania nie są ważne, o ile je znamy! Inaczej podświadomie egoizm nam przeszkodzi przyjąć Miłość. Tak uważam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Te oczekiwania nie są ważne, o ile je znamy! Inaczej podświadomie egoizm nam przeszkodzi przyjąć Miłość. Tak uważam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zgodnie z tym, co w dzisiejszej ewangelii „A myśmy się spodziewali”. Ale może najłatwiej ten problem rozwiązać, nie mając żadnych oczekiwań? Wypełniać to, do czego jesteśmy wezwani na dziś, a nie pytać, dokąd nas ta miłość doprowadzi?

    OdpowiedzUsuń
  12. to by była już świętość, ale mi się wydaje, że jeszcze wiele jednak w nas potrzeba świadomego oczyszczania motywacji i naszych działań. Bo nasze dobro, bywa niestety często dobrem pozornym. Nie w sensie moralnym, ale poprzez nieuświadomione egoistyczne potrzeby.

    OdpowiedzUsuń
  13. Wydaje mi się, że to jeszcze nie świętość – to zaledwie uznanie, że to nie ja mam najlepszy plan na swoje życie (tylko tyle).

    OdpowiedzUsuń
  14. Nasze oczy jeszcze są na uwięzi; jeszcze nie tylko nie dostrzegamy ale też nie doceniamy Miłości będącej obok nas; po ludzku poragnelibyśmy aby ta Miłość oznaczało tylko i wyłącznie radość i szczęście; a tymczasem ta Miłość wyraża się poprzez krzyż. Kto z nas chce dobrowolnie dźwigać krzyż – co by to nie oznaczało???;

    OdpowiedzUsuń
  15. Ale może właśnie tak jest, może tak niechętnie bierzemy ten swój krzyż, bo właśnie nie widzimy związku między tą miłością, która przeżywamy, a Chrystusem?

    OdpowiedzUsuń
  16. tak, zdarza nam się to samo. A przede wszystkim nie pamiętamy, że każdy dzień życia, każda chwilka jest darem Miłości i służy naszemu wzrastaniu w miłości

    OdpowiedzUsuń
  17. No właśnie – dokładnie tak samo to widzę:(

    OdpowiedzUsuń