poniedziałek, 30 sierpnia 2010

OSTATNI WYWIAD Z KS. ZYGMUNETM MALACKIM

Czas jest wielkim darem

Z ks. Zygmuntem Malackim, proboszczem parafii św. Stanisława Kostki, rozmawia Milena Kindziuk

Milena Kindziuk: – Coraz częściej powtarza Ksiądz w kazaniach, że od cierpienia, od krzyża, nie wolno uciekać ani się go bać. Dlaczego?
Ks. Zygmunt Malacki: – Bo jest ono nieodłączne od ludzkiego losu. Nie ma żadnego życia bez krzyża, cierpienia, bólu, ofiary. Jeżeli czyjeś życie nie jest krzyżem, to jest nieprawdziwe, nierealne. Trzeba się wtedy zacząć zastanawiać i starać się coś w życiu zmienić.

- Krzyż kojarzy się również z samotnością. Czy czuje się Ksiądz samotny?
- Tak naprawdę nigdy nie jestem sam, chociaż zawsze wracam do pustego mieszkania, w którym – oprócz rybek w akwarium – nikt na mnie nie czeka. 
Mam świadomość, że towarzyszy mi zawsze Bóg. I że On jest. Ale też są ze mną moi bliscy zmarli, przede wszystkim rodzice. Czuję ich obecność. Dusze w czyśćcu cierpiące, do których się modlę codziennie, także są ze mną. I mój Anioł Stróż. Także moi przyjaciele, których nie ma fizycznie obok mnie, ale wiem, ze są ze mną. Oni wszyscy wypełniają moją samotność.

- Ale samotność jest w życiu jakoś nieunikniona?
- Tak. I każdy się musi na nią przygotować.

- Bo zawsze umieramy samotnie, czy tak?
- Dokładnie tak. Nadejdzie przecież w naszym życiu moment totalnej samotności, kiedy ani żona nie pomoże mężowi, ani matka dziecku, zostaniemy sam na sam z Bogiem. Tę samotność ukazał nam Chrystus, który wołał z krzyża: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? On też sam przekraczał próg z doczesności do wieczności.
Kiedy patrzę na wszystko z perspektywy czasu, wyraźnie widzę, że moje życie jest reżyserią Pana Boga. Dlatego wszystko, nawet to, czego nie pojmuję, ma w nim sens. I to napełnia mnie spokojem i radością. Ponadto, każdy dzień jest przecież kolejną szansą. Może inną, ale szansą. 
Oczywiście, dzisiaj, coraz częściej zastanawiam się nad tym, co jest przede mną, i wyraźniej widzę, że moje życie zaczyna się kurczyć. Zadaję sobie pytanie dotyczące ostatecznego spotkania z Bogiem, robię dokładniejszy rachunek sumienia, zastanawiam się, czy dobrze wykorzystałem każdy dzień, każdy rok, czy mogłem coś zrobić lepiej, czy nie zmarnowałem czasu, darów, talentów, czy nie zawiodłem Boga i ludzi. Ilu może ludzi odepchnąłem od Boga, ilu nie pomogłem, a mogłem pomóc na ich drodze wiary.

- Nie przeraża Księdza to, że życie się kurczy?
- Nie. Bo wierzę, że po drugiej stronie życia czeka na mnie kochający Ojciec. A spotkanie z Ojcem nie może przerażać. Sądzę, że wielu ludzi boi się przemijania, gdyż na siłę szukają odpowiedzi do końca.


- Czy znaczy to, że w życiu są pytania, na które nie ma odpowiedzi do końca? Jak pisał Karol Wojtyła: „Bywa nieraz, że w ciągu rozmowy stajemy w obliczu prawd, dla których brakuje nam słów, brakuje gestu i znaku…”.
- Boga nie można zrozumieć właśnie dlatego, że jest Bogiem, a nie człowiekiem. Dlatego tutaj, na ziemi, nie ma odpowiedzi do końca. Nie możemy też zrozumieć wszystkich sytuacji, jakie zdarzają się w naszym życiu. Stąd, np. w obliczu choroby nowotworowej – buntujemy się, rozpaczamy: „Panie Boże, powiedz mi, dlaczego ja? Dlaczego teraz, gdy jestem tak szczęśliwa, mam trójkę dzieci, męża, dobrą pracę?”. Pamiętam mężczyznę, którego spowiadałem i przygotowywałem na śmierć. Dorobił się sporego majątku i mówił: niech ksiądz popatrzy, zbudowałem dom, mam pieniądze, mógłbym teraz dopiero zacząć żyć, a muszę odchodzić z tego świata; dlaczego?

- Co odpowiada Ksiądz ludziom w takich sytuacjach?
- Temu mężczyźnie starałem się uświadomić, że całe jego dotychczasowe życie było naprawdę piękne, żył uczciwie i nie zmarnował swego czasu na Ziemi. Pozostawił po sobie dobro – także w wymiarze materialnym, z którego może korzystać rodzina. Szczęśliwie, był to człowiek wierzący. Kiedy więc mówiłem mu, że idzie do domu Ojca, który jest samą miłością, on w to wierzył. Ale generalnie, są to bardzo trudne rozmowy. Gdy analizuję z kimś jego życie w perspektywie wiary, staram się podpowiedzieć, że być może warto swoje cierpienie ofiarować za innych: za członków rodziny, za przyjaciół, może za bezimiennych? Trudne wydarzenia hartują, powodują, że kolejne życiowe problemy przyjmiemy już inaczej. W perspektywie woli Bożej.

- Tylko jak ją przyjąć?
- Z pewnością jest łatwo, gdy wszystko się powodzi, na przykład ktoś jest sportowcem i bije rekord świata. Trudniej, gdy ktoś ulega wypadkowi i pozostaje inwalidą do końca życia. Ale właśnie na tym polega bycie człowiekiem wierzącym, że w takich sytuacjach, ekstremalnych, Bóg staje się głównym odniesieniem i nadaje sens mojemu życiu. Bo jeżeli wierzymy w to, że jest Bóg, wtedy nasze życie nabiera sensu. I wszystko, co się składa na to życie, ma sens. Także cierpienie. Przede wszystkim ono.

- Jak zgodzić się na przemijanie, na świadomość, że – jak mówi Kohelet – „to, co było jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie”? Co to znaczy „przemijać” po chrześcijańsku?
- Najpierw trzeba sobie uświadomić, że czas jest wielkim darem. I że nie wolno czasu marnować. Trzeba go wykorzystać zgodnie z wolą Bożą. I wtedy człowiek nie musi się bać przemijania. Pomaga w tym modlitwa. Gdy się modlę, wiem, że własnymi siłami nie pozbędę się lęku przed śmiercią i przemijaniem, ale że Bóg daje moc i siłę, bym się nie bał. 
Pomaga też na pewno świadomość, że moje życie, takie jakie jest, ma wielką wartość w oczach Boga. Tymczasem bardzo często ludzie pragną czynić to, czego nie czynią. Ciągle chcą idealizować rzeczywistość, marzą o czymś, co nie istnieje i nigdy nie istniało i chcą być kimś innym. I to ich wewnętrznie rozbija. Ważne, by człowiek cieszył się z tego, kim jest i jaki jest. I by za to dziękował. Akceptacja siebie i zdarzeń, jakie nas spotykają, przynosi pokój i pomaga w akceptacji przemijania.

- Jan Paweł II w „Tryptyku Rzymskim” pisał: „zatrzymaj się, to przemijanie ma sens, ma sens…, ma sens…, ma sens”. Wiara podpowiada zatem, że przemijanie ma sens?
- Chrześcijanin postrzega swoje życie w perspektywie Boga. To On jest sensem, celem życia, całe życie jest do Niego odniesione. Dla mnie Bóg jest sensem życia, tego, co jest radosne po ludzku, szczęśliwe, ale przede wszystkim tego, co jest bolesne, tragiczne. I na co nie znajduję odpowiedzi, czego sobie i innym nie potrafię wyjaśnić. Ale wierzę, że to wszystko ma sens, bo Bóg dał nam Chrystusa. W tajemnicy krzyża i zmartwychwstania odnajduję sens przemijania.

- Ksiądz się boi spotkania z Bogiem?
- Po ludzku się boję, oczywiście. Ale wiara podpowiada mi, by się nie bać. Bo idę na spotkanie z Ojcem, a Ojca się bać nie mogę. Wiem jednak, że to spotkanie z Ojcem ma wymiar ostateczny. I nie do końca jestem przygotowany na spotkanie z Panem. Tymczasem ważne jest, by każdego dnia być gotowym. Modlimy się: od nagłej, niespodziewanej śmierci wybaw nas Panie… To znaczy: nie pozwól, bym odchodził z tego świata nieprzygotowany. Jeżeli człowiek jest przygotowany wewnętrznie, jeżeli żyje w stanie łaski uświęcającej, to nie ma nagłej śmierci. Oczywiście, każda śmierć po ludzku jest nagła, szczególnie dla tych, co zostają na ziemi po odejściu kogoś bliskiego. Ale Bóg wobec każdego z nas ma swoje plany.

- Jak czytać plany Boga w życiu?
- Na kolanach i w modlitwie. Jest to bardzo trudne. Każdy musi to czynić po swojemu. Nie da się odczytać woli Bożej bez pokory. Musimy zrezygnować z domagania się, by Bóg czynił naszą wolę. Bo jakże często, szukając woli Bożej, chcemy tak naprawdę, by Pan Bóg zaakceptował naszą wolę, by życie się toczyło tak jak my chcemy. Natomiast dopiero autentyczne zaakceptowanie woli Bożej daje prawdziwe szczęście.

- Czy Ksiądz jest szczęśliwy?
- Tak. Dzięki Bogu i wielu wspaniałym ludziom, których Bóg wciąż stawia na mojej drodze.

- Na czym polega szczęście?
- Na akceptacji życia. Takiego, jakie jest. Tak jak czytamy w słynnej modlitwie o pogodę ducha: Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.

- Ale są też ludzie nieszczęśliwi…
- Tak, gdy nie chcą zaakceptować swego życia i wciąż szukają czegoś nierealnego, czego nie można osiągnąć. A chrześcijaństwo jest bardzo realistyczne, uczy chodzić po ziemi, przyjmować życie takie, jakie jest.
- Czy wiara pomaga być szczęśliwym?
- Tak, gdyż tak naprawdę na Ziemi nie można być do końca szczęśliwym. Pełnię szczęścia człowiek może odnaleźć tylko w Bogu.

- Czy szczęście oznacza brak cierpienia?
- Niekoniecznie. Można dźwigać krzyż, potwornie cierpieć i być szczęśliwym. Bo szczęście nie polega na tym, że w moim życiu nie ma problemów, łez, trudności. Tylko na tym, że ja to wszystko staram się ofiarować jako dar. Bez modlitwy jest to niemożliwe. Potocznie rozumiane szczęście – że mi się coś udało, zdałem egzamin, itd. – przemija. A w chrześcijaństwie chodzi o taki rodzaj szczęścia, który jest trwały. O stan, który nie mija, bez względu na to, co się w moim życiu dokonuje.
Tu, na ziemi, jedyne, co nie przemija – to miłość, którą włożyliśmy wykonując swoje życiowe zadania. To ona jest najważniejsza.


Jest to fragment ostatniego wywiadu, jakiego ks. Z. Malacki udzielił Milenie Kindziuk, redaktor prowadzącej warszawską edycję Tygodnika „Niedziela”, współpracującej z ks. Malackim m.in. przy projektach związanych z beatyfikacją ks. Popiełuszki



Źródło: //www.archidiecezja.warszawa.pl/archiwum/?a=4468

22 komentarze:

  1. Dziękuję Ci Leszku za te słowa księdza Z. Malackiego. Wzruszyłam się; odebrałam to, jakby przemawiał do mnie; mądre to słowa i mądra to nauka. „- Najpierw trzeba sobie uświadomić, że czas jest wielkim darem. I że nie wolno czasu marnować. Trzeba go wykorzystać zgodnie z wolą Bożą…..Pomaga też na pewno świadomość, że moje życie, takie jakie jest, ma wielką wartość w oczach Boga. Tymczasem bardzo często ludzie pragną czynić to, czego nie czynią. Ciągle chcą idealizować rzeczywistość, marzą o czymś, co nie istnieje i nigdy nie istniało i chcą być kimś innym. I to ich wewnętrznie rozbija.” Czuję się rozbita.Czuję się zagubioną w życiu i wśród codziennych spraw. Chcę pełnić wolę Bożą, lecz nie potrafię rozeznać – jaka jest wola Boża względem mnie. To ogromny problem. W intencji ks. Zygmunta króciutka modlitwa z wdzięczności za te słowa”DOBRY JEZU a NASZ PANIE DAJ MU WIECZNE SPOCZYWANIE”;pozdrawiam Leszku

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również dziękuję, za te słowa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przedewszystkim wyrazam wspólczycie Tobie Leszku i wszystkim kto znal Ksędza osobiscie. Tak trudno gdy odchodzi ktoś blizki. Był Wielkim Czlowiekiem dla calego kosciola. Welką jest ból tych dla kogo był przyjaczielem. Ale czlowiek odchodząc, nadal zyje w swoich blizkich: w kazdym inaczej. Teraz zastanawiam się, czy ja przekazala innym najwaznejsze testamenty swoich blizkich? Czy pozwolila bić się temu „kawalku serdca” którym była obdazona? Do tych slów, z wywiadu, o najwaznieszym w zyciu wydarzeniu – smierci wrócze jeszcze nie raz. Zdaje się mne ze tak jeszcze nikt o smierci nie pisal. Napisz, proszę, więcej o tym czlowieku

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo się cieszę, że słowa ks. Zygmunta do Ciebie przemówiły. Ks. Zygmunt był naprawdę mądrym kapłanem. Pragnąłem wsłuchiwać się w każdego jego słowo. Zawsze mówił tak, że bardzo chciało się tego słuchać. Miał dużą łatwość mówienia, a przy tym gdy mówił, odczuwało się, że to, co mówi, płynie z wnętrza (są tacy ludzie, którzy mają wielką łatwość mówienia, ale nie ma się przy nich wrażenia głębi – ja o takich mówię „tokarz na okrągło”; mówią dużo i łatwo, ale to wszystko spływa – ks. Zygmunt nie był tatki).

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszy mnie to :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie się wydaje, że ks. Zygmunt nie mówił rzeczy, których nikt przed nim by nie mówił; jednak mówił właśnie tak, że odnosiło się wrażenie, jakby słyszało się te rzeczy po raz pierwszy w życiu. Gdy ktoś mówi z głębi siebie, to jego słowa zawsze są „świeże”, na nowo odkryte.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pisałam kiedyś, że bardzo podobnie z ks. Zygmuntem myslimy i odbieramy nasze dziś (zachowując wszystkie różnice oczywiście). Kiedy kończę czytać te słowa o poranku uśmiecham się do Niego.Dziękuję Leszku.

    OdpowiedzUsuń
  8. To ja też się dołączam z tym uśmiechem :)

    OdpowiedzUsuń
  9. ~zatopna w myślach1 września 2010 09:34

    dziękuje za komentarz wymienimy się linkami

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam ten wywiad wczoraj i dziś i jestem pod wrażeniem. Niezwykle mądry był to człowiek.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zaciekawił mi ten wywiad,tak jak by on mówił do mnie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziękuję Leszku, że zamieściłeś tę rozmowę. Trafiła wprost do mojego serca. Czytam Twojego bloga, chociaz raczej sie nie odzywam, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Ty w mojej linkowni jesteś od dawna, a że linkowania jest właśnie taka, że jak ktoś napisze notkę, to od razu winduje się na pierwsze miejsce, to właśnie do Ciebie zajrzałem, mimo, że od dawien dawna nie pisałaś.

    OdpowiedzUsuń
  14. Mogłem go słuchać godzinami i szczęśliwie raz rzeczywiście miałem taką okazję, bo jak objął parafię św. Stanisława Kostki, to poprowadził rekolekcje adwentowe.

    OdpowiedzUsuń
  15. Aniu, ks. Zygmunt mówił tak, że każdy to odbierał, jako coś skierowanego do niego – bardzo się cieszę, że ty również miałaś takie wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Raczej? – odezwałaś się po raz pierwszy. Mam jednak nadzieję, że nie ostatni :) Ale skoro treść tego wywiadu tak do Ciebie przemówiła, to może zainteresują Ciebie „Świadkowie Bożego miłosierdzia” (a widzę, że raczej tam nie zaglądasz). Ks. Zygmunt też wspominał „Ale też są ze mną moi bliscy zmarli, przede wszystkim rodzice. Czuję ich obecność. Dusze w czyśćcu cierpiące, do których się modlę codziennie, także są ze mną.”

    OdpowiedzUsuń
  17. A przepraszam – dwa razy się odezwałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Witajcie. Właśnie umieściłem ostatni wpis na swym blogu. Taki zaległy, który miałem opublikować 1 września. Teraz znikam na dłużej. Już więcej postów na swym blogu nie zamieszczę. Pozdrawiam Wszystkich Serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  19. No to zaglądamy.

    OdpowiedzUsuń
  20. Zapewne dużo z tych rekolekcji wyniosłeś

    OdpowiedzUsuń
  21. Bardzo interesująca rozmowa. I tak sobie po nim myślę, że jedną z lepszych form „przygotowania się” na śmierć, jest uświadomienie sobie, że dostatecznie przygotowanym nie jest się nigdy – niezależnie w jakim wymiarze…Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  22. Ładne jest to zdanie, ale prawdziwe jest tylko wtedy, gdy podłoży się pod nie właściwą treść. Jeśli będę pogodzony z tym, że nie umiem kochać – to dobrze; jeśli jednak nie będę mógł powiedzieć nawet tego, że moja miłość jest dojrzała, to będzie oznaczać, że jednak nie dość się przygotowałem.

    OdpowiedzUsuń