poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Ks. Zygmunt Malacki – pożegnanie

Pożegnaliśmy już ks. Zygmunta.
Uroczystości przewodniczył abp Kazimierz Nycz.


(proszę zwrócić uwagę na krzyż – kamienie przywiązane do tego krzyża złotym sznurem, to autentyczne kamienie, którymi był obciążony ks. Jerzy Popiełuszko w wodach Wisły)
W uroczystkości brała udział m.in. mama ks. Jerzego. Bardzo pięknie nawiązał do tego abp K. Nycz. Powiedział, że tak jak ks. Zygmunt przy każdej uroczystości poświęconej ks. Jerzemu prowadził jego matkę (jak Jan Matkę Boską), tak teraz ona odprowadza jego – jak drugiego syna.
(tak rzeczywiście było – ks. Malacki zawsze towarzyszył Matce ks. Jerzego; zawsze)
Ks. Jerzy i ks. Zygmunt poznali się jeszcze w seminarium – mało, mieszkali w jednym pokoju. Od tego zaczęła się ich przyjaźń i trwała do ostatnich dni. Na krótko przed zamordowaniem, ks. Jerzy odwiedził ks. Zygmunta i mówił o i swoich obawach, i o swoim zmęczeniu, i o tych naciskach ks. Prymasa, by wyjechał na studia do Rzymu…
Odkąd ks. Zygmunt został proboszczem u św. Stanisława Kostki, rozpoczął się nowy etap tej przyjaźni – choć oficjalnie ks. Zygmunt nie był postulatorem procesu beatyfikacyjnego ks. Jerzego, to gdyby nie on i jego osobiste działania, na beatyfikację jeszcze długo byśmy czekali.
Jeśli się wczytać w to, co ks. Zygmunt napisał do mnie w tym mailu, który umieściłem na blogu, to widać wyraźnie, że te jego łzy były łzami radości, bo Pan obiecał mu, że doczeka beatyfikacji.
(tak tu mieszam to, co mówił abp K. Nycz ze swoimi myślami, ale sądzę, że w ten sposób bardziej oddaję to, co się działo pod kościołem św. Stanisława Kostki, niż gdybym nawet najwierniej przekazał słowa arcybiskupa)
A mowa była jeszcze:
- o tym, że przejmując po ks. Maju pielgrzymkę akademicką tak ją zreformował, że stała się wzorem dla wszystkich innych pielgrzymek,
- o tym, że to ks. Zygmunt był pomysłodawcą i realizatorem Drogi Krzyżowej ulicami Starówki,
- o tym, że tak był oddany swoim studentom, że był dla nich i ojcem, i kapłanem i przyjacielem, a oni nazywali go „wujasem”,
- o tym, że to dzięki jego zdolnościom organizatorskim powstał dom pielgrzyma i muzeum ks. Jerzego,
- o tym, że każdego potrafił zjednać do swojej myśli,
- o tym, że wsłuchiwał się w innych (tu mogę podać przykład – napisałem kiedyś, że to, co mnie łączy z żoną, to wspólna fascynacja o. Górą, to co zrobił ks. Zygmunt? – ściągnął go na poprowadzenie rekolekcji (niestety żona i tak nie chciała pójść); to po tych rekolekcjach było pierwsze spotkanie lednickie, którego współorganizatorem był ks. Zygmunt (tego nikt nie wspomniał, ale tak było – jedynym pomysłodawcą był o. Góra, ale to pierwsze organizowali razem; do dziś nie mogę sobie darować, że zabrakło mi odwagi, by tam pojechać; w innym liście napisałem, że to byłoby wspaniale tak przejść w pierwszej parze przez bamę – rybę, a teraz wiem, że gdybym tam pojechał, to tak właśnie by było (i proszę nie poczytywać sobie tego, jako moją  megalomanię))),
- o tym, że każdemu dawał to, co w dzisiejszym świecie jest najcenniejsze – swój czas,
- o tym, że w swoim stosunku do świeckich powinien być wzorem dla każdego prezbitera całej archidiecezji,
- o tym, że swoim cierpieniem nikogo nie epatował – i to aż tak, iż bardzo wiele osób, które go znały, nawet nie wiedziało, że od trzech lat walczył z rakiem, a z kolei że ci, którzy wiedzieli o chorobie, nie mogli się nadziwić, jak bardzo ks. Zygmunt przeżywał swoją chorobę w łączności z Chrystusem.
Bardzo bym chciał, by ktoś pomyślał o beatyfikacji ks. Zygmunta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz