niedziela, 11 lipca 2010

Ani kapłan, ani lewita, tylko Samarytanin.

Dziś jeden z najbardziej znanych fragmentów ewangelii – przypowieść o miłosiernym Samarytaninie
(myślę, że tym razem nawet nie muszę niczego cytować). Kogo tam mieliśmy oprócz tytułowego Samarytanina? – kapłana oraz lewitę, a więc przedstawicieli dwóch najważniejszych rodów, którym powierzone były szczególne funkcje (lewici byli strażnikami Namiotu Spotkań).
A kogo Chrystus postawił za wzór? – Samarytanina!


Często się nam wydaje, że nasza religijność jest przepustką do nieba. Nic bardziej mylnego – i ta przypowieść nam o tym przypomina. To, że przynależymy do kościoła katolickiego, to nasze szczęście, bo od samego początku poznajemy Boga i Jego relacje z nami w sposób najmniej skażony ograniczeniem umysłu ludzkiego, bo mamy dostęp do sakramentów, które co prawda nie działają na zasadzie czarodziejskiej różdżki (wielu by tak chciało), ale które mają niesamowitą moc. To nasze szczęście, nasz handicap. Ale nic więcej – sama przynależność do kościoła niczego nie gwarantuje! W chwili śmierci Pan będzie nas pytał o naszą miłość, o to, jak kochaliśmy innych, jak to się wyrażało.
O to będzie pytał – tylko o to i każdego – nie tylko katolików, nie tylko chrześcijan – ale po prostu wszystkich!


23 komentarze:

  1. Leszku – Wiara czy uczynki ?co stanowi drogę do zbawienia ? „JA JESTEM DROGĄ; PRAWDĄ i ŻYCIEM -kto we MNIE wierzy, choćby i umarł żyć będzie”. * 1. Jedni uważają, że każdy, kto uwierzy w zbawczą moc ofiary Jezusa, wyzna to publicznie, zbawienie ma gwarantowane na wieczność. * 2. Inni uważają, że należy na zbawienie solidnie pracować dla kościoła/zboru. * 3. Jeszcze inni uważają, że należy zachować w tym wszystkim równowagę i tak postępować, aby była widoczna przewaga dobrych uczynków na tle naszych grzechów.Największym problemem człowieka jest brak umiejętności współżycia z innymi.Właśnie wiara powinna powodować w nas dążenie do tej umiejętności.

    OdpowiedzUsuń
  2. Basiu, sprawa jest znacznie prostsza – wiara, nadzieja i miłość, to w gruncie rzeczy to samo, tylko z akcentami na inne rzeczy; każde polega na tym, by poprzez mnie działał Jezus Chrystus (dokładnie tak, jak Ty to zacytowałaś). A więc będziemy rozliczani tylko z naszej miłości, która się wyraża w działaniu (bo to On ma DZIAŁAĆ poprzez nas). A więc owszem uczynki, ale nie jako waluta, w której coś się odmierza. A więc owszem wiara, ale nie jako deklaracja, tylko pełne oddanie Jezusowi w tym, by to On kierował naszym życiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Leszku – i tu się z Tobą zgadzam. Natomiast z notki zrozumiałam, że każdy kto czyni miłosierne uczynki ma zagwarantowane Zbawienie; dobre uczynki mogą czynić także ludzie niewierzący w Chrystusa. „Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę, … „List do Efezjan 2(10) „Jego bowiem dziełem jesteśmy, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili”.Jeśli ktoś jest “dobry”, czyli uprzejmy, kulturalny i pomocny to wersety te jego nie dotyczą ? Wszyscy zgrzeszyli.Tylko wiara w łaskawe odkupienie naszych grzechów przez Chrystusa oczyszcza nas z grzechu.Człowiek wierzący, chrześcijanin powinien odróżniać się od innych. Jeśli zagłębisz się w prawdy Nowego Testamentu, to dowiesz się, że musi się ochrzcić, zdecydowanie powinien przynależeć do grupy ludzi wierzących ku wsparciu. Ale bardzo ważne jest widoczne “głoszenie” Chrystusa w naszym codziennym życiu, przez DOBRE UCZYNKI.Nie są one sposobem na zbawienie, bo prowadzi to do chluby, ale pewnym skutkiem wiary.Jezus powiedział ; „Bądźcie MIŁOSIERNI jak JA JESTEM MIŁOSIERNY” .Jako uczniowie Chrystusa i wierzący w Niego, mamy Go naśladować w czynieniu dobra i uczynków miłosiernych. „Po tym poznają żeście uczniami Moimi…”

    OdpowiedzUsuń
  4. A czy Ty kiedykolwiek mogłaś u mnie przeczytać, że zbawienie jest za uczynki? Nigdy czegoś takiego nie pisałem. I tu też tego nie napisałem. Pisałem, że zbawienie zależy jedynie i wyłącznie od tego, jak umiemy kochać (a nasza miłość wyraża się m.in. w uczynkach). A także pisałem o tym, że sama religijność niczego tu nie gwarantuje – przecież zarówno kapłan, jak i lewita, nie tylko byli ludźmi wierzącymi, ale wręcz Pan powierzył im specjalną misję, specjalne zadanie w ówczesnym kościele.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pożyteczna notka -taka „na czasie”. Brakuje mi w niej wyjaśnienia jak stać się człowiekiem kochającym. Bo w Piśmie Św. jest wyraźnie powiedziane, ze Samarytanin zobaczywszy rannego Wzruszył się…i zrobił to co zrobił. Miał kochające serce dlatego był miłosierny. Lewita i kapłan go nie mieli..

    OdpowiedzUsuń
  6. Ewangelia nic nie mówi o tym, czy kapłan i lewita wzruszyli się, czy nie; ja bym nie wykluczał nawet tego, że nie tylko Samarytanin, ale że każdy z nich się wzruszył. Różnica jednak polegała na tym, że Samarytanin nie zatrzymał się na samym tylko wzruszeniu, lecz podjął konkretne działanie. Tymczasem dwaj pierwsi mając przed sobą być może nawet jeszcze 27 km drogi do Jerozolimy (nie wiemy dokładnie gdzie miało miejsce to zdarzenie), po prostu nie mieli czasu na to, by się zająć pobitym – obowiązki w Świątyni ich wzywały. Samarytanin też się pewnie śpieszył, pewnie czekały na niego jakieś interesy (gdyby nie to, nie szedłby przecież do Jerozolimy, gdzie każdy bogobojny Żyd spluwałby na jego widok; skoro tam szedł, to musiało go czekać coś, co z naręczem wynagrodzi te zniewagi, jakich musiał być pewien), a jednak odłożył je, bo ważniejsze było dla niego to, jak poprzez to wydarzenie przemówił do niego Bóg (ten sam, w którego wierzyli również Żydzi).

    OdpowiedzUsuń
  7. anna_kordalewska13 lipca 2010 01:52

    Wiesz (na pewno wiesz! :) ) – w historii z Samarytaninem (jak i z Samarytanką przy studni :) ) jest jeszcze jeden dodatkowy „smaczek.” Samarytanie byli dla „szanujących się Żydów” nieczyści, grzeszni przez sam fakt swego istnienia. To, że Jezus akurat jednego z nich – tych „heretyków i odstępców” postawił im za wzór, musiało wywołać mniej więcej taki efekt, jakbyś powiedział np. jakiejś pani z Radia Maryja, że „sprawiedliwsza” od niej jest jakaś feministka. Ale kiedy słuchałam w niedzielę tego Słowa, pomyślałam sobie, że może i dla mnie jest jeszcze jakaś nadzieja – przez miłość…

    OdpowiedzUsuń
  8. W sensie emocji dokładnie tak! Choć by analogia była pełna lepiej wybrać kogoś, kto wierzy w tego samego Boga – a więc np. jakiegoś KIK-owca. I oczywiście masz do końca rację, że to jest przypowieść o Tobie – Żydzi na widok Samarytan mieli obowiązek spluwać. No to trzymaj sie dzielnie Samarytanko i niech Cię nigdy nie nawiedzi zwątpienie – Pan zna Twoje serce!

    OdpowiedzUsuń
  9. toteż Leszku o takim Wzruszeniu pisałam -o takim, które leży u podstaw miłosiernego działania :)

    OdpowiedzUsuń
  10. to jest przypowieść dla każdego, przypowieść o emocjach i działaniu podjętym na skutek emocji. W tle mamy pytanie o wartości, którymi żyją ludzie występujący w przypowieści. Też się „przymierzyłam” do każdej osoby z Samarytaninem włącznie i wciąż dochodzę do wniosku, ze mało znam siebie. Ale myślę podobnie jak Ania: jest nadzieja :) Bo Bóg nas kocha

    OdpowiedzUsuń
  11. Moherku – masz rację -ta przypowieść jest kierowana do każdego. Ba, ja po trochu jestem i kapłanem, i lewitą i Samarytaninem. W życiu przyjmowałam postawę każdego z nich; Powody; emocje, strach, obawa przed konsekwencjami, ale także wcześniejsze, przykre i bolesne doświadczenia.Moim zdaniem -to nie tylko przypowieść o znieczulicy, lecz zawiera głębszą wymowę -należałoby zastanowić się – od czego zależą nasze wybory.pozdrawiam Moherku

    OdpowiedzUsuń
  12. Przeczytałam co napisałaś i uświadomiłam sobie, że to przypowieść dla każdego,o każdym i chyba byliśmy także każdą z tych postaci (za wyjątkiem świętych -w sensie: wyniesionych na ołtarze. I to takich co się nie splamili rażącym brakiem miłości bliźniego).I wiesz -tak sobie myślę, ze słusznie piszesz o głębszej wymowie przypowieści. Dla mnie ta głębia kryje się w niechęci do przyjmowania cierpienia albo jak nie cierpienia to niewygód. Może Pan Bóg ulitowałby się nade mną i dał mi tę Miłość do Niego i ludzi o którą Go proszę gdyby nie problem jak dać taką Miłość komuś kto nie chce cierpieć. A siostra Faustyna mówi, że jądro Milości to cierpienie.W Bogu nadzieja, że coś wymyśli :) Tak Go proszę: wymyśl coś Panie Boże . Sam widzisz, że teraz Twój ruch.Chyba coś wymyślił. Jestem chora.

    OdpowiedzUsuń
  13. Basiu – po staremu: uduszam Cię :) ***

    OdpowiedzUsuń
  14. Masz rację – wymyślił. Ale w tej przypowieści to, co odróżniało Samarytanina od kapłana i lewity, to nie była zdolność przyjmowania cierpienia, lecz zdolność do tego, by iść tam, gdzie Pan wskaże. Zarówno kapłan, jak i lewita mieli dobrze ułożony plan i ten plan realizowali – zapewne spieszyli się do Jerozolimy, by wypełnić służbę, do której byli powołani. Samarytanin prawdopodobnie też miał jakiś plan (no bo skoro szedł tam, gdzie wiedział, że każdy spotkany przechodzień będzie pluł na jego widok, to przecież musiał mieć jakiś cel, który sprawiał, że gotów był do takiego poniżania; to nie była wycieczka krajoznawcza); tym się jednak różnił od swoich poprzedników, że gdy Pan przemawiał doń poprzez wydarzenia (bo Bóg nade wszystko w ten sposób do nas przemawia), był od razu gotów przyjąć to, na co Pan mu wskazywał. Kapłan i lewita mieli swoje plany i te plany uważali za najważniejsze, a Samarytanin choć też miał plan, to był gotów do tego, by natychmiast porycić ten plan, gdy Bóg wskazał na coś innego. Tak więc masz rację – wymyślił – zmusił Ciebie, by w jednej chwili Twoje wcześniejsze plany przestały obowiązywać.

    OdpowiedzUsuń
  15. Rzeczywiście w pewnym sensie przestały obowiązywać :) A nawiązując do początku Twojego kom. to jak dla mnie problem tkwi w tym, że to co Pan wskazuje mi do wykonania jest związane z pewną niewygodą a czasem z cierpieniem (nawet dużym). A ja nie mam zdolności przyjmowania niewygód o cierpieniu nie mówiąc. Tzn. przyjmuję je bo muszę ale bez zachwytu..

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie koncentruj się przypadkiem na tym zachwycie, bo na pewno Pan zachwytu od Ciebie nie oczekuje; dla Niego ważne jest tylko to (a ściślej nie dla Niego, ile dla naszego rozwoju), byśmy byli w jednej chwili gotowi porzucić swoje plany. To jest tak ważne, bo bez tego jak On ma kierować naszym życiem? Jesteśmy wychowywani do tego, by robić plany i te plany realizować – jest to wręcz przedstawiane, jako cnota; tymczasem to nie o to chodzi w życiu. W ujęciu psychologicznym tak np. jest najczęściej interpretowana potrzeba autorealizacji sformułowana kiedyś przez Maslowa – tyle, że Maslow wcale nie narzucał interpretacji, kto jest autorem tego, kim powinniśmy się stać; wydaje mi się wręcz, że właśnie on myślał o Bogu, a nie o człowieku.

    OdpowiedzUsuń
  17. Witaj Leszku. Dzisiaj, niestety z Brutalną Krytyką nas Wszystkich blogujących. Ten fragment Ewangelii, to tekst do doskonałej analizy całego dziedzictwa kulturowego Europy. To dzięki temu fragmentowi Pisma Świętego nie rozprawiono się z Niemcami po II Wojnie Światowej, uznając, że miłosierdziem dalej się zajdzie, niż czystą zemstą. Przykładów pozytywnego wpływu można mnożyć. Mam wrażenie, że taką krótką notką, tylko przypomnieniem tekstu, niczego nie osiągniemy. Ten fragment powinien rozsadzić Twój blog nienawistnymi komentarzami ateistów, być może ujadaniem także wierzących, bo każdy ma coś na sumieniu. Po wakacjach planuję namówić nas wszystkich blogujących, do ściślejszej współpracy, do wstępnych dyskusji, mających na celu ożywienie naszego pisania oraz pogłębienia punktu naszego widzenia. Pozdrawiam Serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  18. Oj widzę, że masz wielkie plany – a tymczasem akurat ta przypowieść nade wszystko mówi o tym, że mamy być gotowi w każdej chwili porzucić swoje plany i pójść tam, gdzie Pan wskaże.

    OdpowiedzUsuń
  19. Moherku- zasmuciłaś mnie wiadomością, że jesteś chora. Prosić będę Pana domu mego [serca i ciała mego] aby zesłał na Ciebie pocieszenie w tym cierpieniu. Wiesz – myślę, że Pan wie najlepiej co może na nas zesłać; gdyby na mnie zesłał cierpienie to bym Go zamęczyła biadoleniem, bo i bez tego ciągle się uskarżam na modlitwie. A czasami to nawet się buntuję, że nie rozpoznaję woli Jego względem mnie. Że krocząc po omacku – błądzę. Kapłan i lewita pewnie też nie rozpoznali co jest Bogu milsze – wypełnienie powołania, które przecież od Boga pochodzi,;czy zająć się nieszczęśnikiem w potrzebie ? To jest przypowieść bardzo dziś aktualna – dotyczy znieczulicy, ale czy tylko ? Ileż to razy słyszałam- nie wtrącaj się, co ciebie to obchodzi ? bądź- są inni [ fachowcy, albo bardziej kompetentni] niech się tym zajmą ;dlaczego właśnie ty musisz wszędzie się pchać ? po co się wtrącałaś- masz tylko przez to kłopoty [np. ciąganie potem po sądach w roli świadka]; etc…etc..etc. ileż to razy lepiej było udawać ślepego, głuchego i niekumatego.Moherku – odwzajemniam uduszanie; bardzo tęsknię za Tobą :(:(:(* *

    OdpowiedzUsuń
  20. Basiulu jestem chora ale żyję -he he :) Dziękuję za modlitwę -jest mi bardzo potrzebna. A wtrącać się gdzieś tam.. to Ty musisz -przecież inaczej nie była byś Basią :) ***

    OdpowiedzUsuń
  21. TAK ! Moherku – taka już moja natura, że gdzieś tam wsadzam swoje trzy grosze; [czasami podpisuję się nickiem]; bywa, że mi ktoś przytrzaśnie paluszki, ale jak przestanie boleć to zapominam swego postawienia, że nigdy więcej …dla świętego spokoju. Moherku chyba bym nie przeżyła, gdybyś Ty nie żyła; myśl o Tobie że gdzieś tam jesteś i Panu Bogu polecasz taką Basię, jaką jest – pomaga mi pozbierać się, gdy dostanę obuchem w łeb; a jestem bardzo nieodporna na takie uderzenia; zaraz padam jak flak; pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  22. ..obie padamy jak flak :) Ale jest nadzieja: Pan Bóg nas kocha***

    OdpowiedzUsuń
  23. Witaj Leszku, właśnie o tym piszę. Te plany, nie są moimi osobistymi planami. Drużyna która ma się uformować jest owym nakazem. Problem polega na tym, czy my wszyscy zechcemy uczynić ten wspólny krok. Powinienem co prawda teraz przerwać pisanie bloga i zrobić co innego, lecz to opóźnienie mam nadzieję, będzie mi darowane.

    OdpowiedzUsuń